Czym jest koniec świata? Na pewno pojęciem względnym. Kiedyś już pisaliśmy tak luźno o różnych wyobrażeniach na ten temat. Dla nas końcem świata na pewno były czarne pacyficzne plaże salwadorskiego wybrzeża. To dla nas – w sumie żadnych podróżników – ważne wydarzenie i zupełnie nowe doznanie. Czegoś nowego, dziewiczego.
Miejsce, gdzie coś się kończy – najdalej w historii od domu. Tuż za zaskakująco ciepłymi falami Pacyfiku, który pierwszy raz w życiu widzieliśmy, usianymi czarnymi sylwetkami surferów, są przecież punkciki, gdzie w linii prostej możemy wyznaczyć Wyspy Galapagos, Wielkanocna, Fidżi, Nowa Zelandia, Hawaje. Trochę bliżej głęboko miejsce styku Płyty Kokosowej i Karaibskiej, spory rów oceaniczny, który czasami daje się we znaki Ameryce Środkowej groźnymi trzęsieniami ziemi. Gapimy się w dal dość długo.
Gdzie jest Wybrzeże Balsamiczne?
Żeby było po kolei. Z San Salwador, stolicy Salwadoru, dość tętniącej życiem, środkowoamerykańskiej metropolii, z lekkimi kłopotami docieramy do La Libertad – najwięszego portu tego kraju. Zjazd był niesamowity. Z górzystego, położonego wysoko wulkanicznego plateatu, kolorowym chickenbusem numer #120 za grosze pokonujemy różnicę terenu ponad 1000 metrów. Roślinność zmienia się z tropikalnej i soczystej na suchy skrub i sawannowe zarośla.
Wcześniej w stolicy musieliśmy się nieźle zagimanstykować, by dotrzeć na właściwy przystanek. Z pomocą lokalsów i kursów po dziwnych przedmieściach – udało się. Każdy był pomocny. Wszędzie na ulicach policjanci z szotganami – a i owszem, też.
La Libertad to podobno dość szemrane miasto. Pełne gangów narkotykowych, oceanicznego przemytu, drobnych złodziejaszków. Podobno. Radzi się, by było tylko epizodem i tak też było u nas.
Przesiedliśmy się na kolejny bus na zachód w kierunku klifowych i piaskowych wybrzeży poprzecinanych wyżłobionym w wulkanicznych glebach szlaczkiem dolin, schodzących do oceanu, ukrytych pomiędzy skałami czarnych plaż, dość sielankowych aczkolwiek już lekko skomercjalizowanych wiosek, które ukierunkowały się na backpackersów i głównie – surferów z całego świata. Opalone nagie klaty, dredy, japonki, bermudy, piwo, skręcone z tekowego drewna knajpki. Te klimaty. I my, w grubych skarpetach, butach trekkingowych, z przyklejonymi już do pleców plecorami 🙂
Całe wybrzeże od La Libertad aż po Półwysep Los Cobanos nosi przepiękną nazwę Wybrzeża Balsamicznego (Costa del Balsamo). Całość spina kręta, oceniczna droga nr 2. Nierzadko przebijająca powulkaniczne skały w formie tuneli. Dalej można dojechać przez Sansonite do Parku Narodowego El Imposible, miasteczka Juajua i generalnie słynnej Ruta del Flores, mekki miłośników ekoturystyki.
Gdzie leży mekka surferów?
Duszno. Naprawdę duszno. Dużo gorzej niż na karaibskim wybrzeżu Gwatemali. Zawsze Pacyfik kojarzył nam się z chłodnymi prądami i rzeźkością. Nic z tych rzeczy. Nie obyło się bez lokalnego piwa. Dominują dwa – Golden i Pilsener.
W El Tunco nie ma ulic, są płytowe ścieżki, potem wręcz piaskowe. Po dwóch stronach bary, knajpy, hotele z dziesiątkami hamaków na dziedzińcach. Mnóstwo turystów (jak na skalę salwadorską), opisanych przez nas wyżej albo ubranych w neopren surefrów i surferek (Jedną z nich była Ula z Adamant Wanderer – poczytajcie jej relację)
Symbolem El Tunco jest zlepieńcowa skała,w kształcie wieloryba, której resztki oblewają fale Atlantyku. Fale są ciągłe, stąd uwielbienie miłośników deski. Plaże są czarne, piasek powulkaniczny, zachody słońca obłędne.
Oprócz El Tunco do plecanych odwiedzenia wiosek, które przechodzą dość dramatyczny proces ukierunkowania się tylko na ruch turystyczny, należą (podążając na zachód): Xanadu, El Zonte i położone już przy bardziej klifowym wybrzeżu La Perla i Mizata.
Co ciekawe stąd jest nawet bliżej niż ze stolicy do międzynarodowego lotniska Salwadoru, położonego blisko oceanu na wschód od La Libertad. Niestety autobus lokalny numer jest chimeryczny i nie jeździ zawsze. Autostop musiałby się składać przynajmniej z 3 etapów, co jest dla nas ryzykiem logistycznym. Przetransportowujemy się więc za 15 dolców pickupem z przypadkowo zaczepionym Jose z El Tunco, który pracuje jako pomagier od wszystkiego w jednym z hosteli ale marzy o lepszym życiu, niż takie za kilka dolarów dziennie, własnej agencji i stronie internetowej. Tłumaczę mu conieco o wordpressie i zachęcamy by spróbował. Jednocześnie myśląc, że przyłożyliśmy właśnie cegiełkę do zmiany tego regionu świata.
To egoistyczne, bo tu już pewnie nie wrócimy nigdy, ale region się jeszcze bardziej zmieni. Ale w podróżniczym zmęczeniu traci się poczucie takich rzeczy.
Trochę się pozmieniało w Salwadorze i okolice La Libertad są dużo spokojniejsze! Tak jak w Tulum na ulicach jest sporo wojska, zwłaszcza tam gdzie mogą być turyści.
A te plaże w tej okolicy są niebywale piękne!
Bardzo fajna fotorelacja z wyjazdu. Ciekawe informacje o tym miejscu. Ale nie wiem czy mogłabym przyzwyczaić się do czarnego piasku na plaży. Jasne plaże to czyste plaże, ale to tylko moje wrażenie po zobaczeniu zdjęć.