Ciekawe miejsca w Azji Ciekawe miejsca w Chinach Góry Żółte jak ze snu. Huang Shan skąpane we mgle

Góry Żółte jak ze snu. Huang Shan skąpane we mgle

gory huangshan stary obraz

Tego etapu naszej podróży nie mogłam się doczekać najbardziej (myślę, że Marcin chyba też). Bo piękne widoki, bo przyroda, bo morze mgieł, bo góry! Uwielbiam góry, a takie jak Huang Shan, są przecież wyjątkowe – magiczne, zupełnie inne niż te, w jakich do tej pory udało nam się być.

Wielu niesłusznie uważa, że to one stały się główną inspiracją dla Camerona – twórcy filmu Avatar. Pandora, a właściwie znajdujące się na niej góry Hallelujah rzeczywiście je przypominają, choć tak naprawdę pierwowzorem były tu inne chińskie góry – Tianzi znajdujące się w Rezerwacie Krajobrazowym  Wulingyuan (była tam i pisała o tym „Pojechana”). Choć Żółta Góra, bo tak tłumaczy się ich chińska nazwa (czy też Góry Żółte, choć to raczej jeden sporych rozmiarów masyw) też miały swój wpływ na wizję reżysera. I wcale się temu nie dziwimy. Generalnie fantazyjnych, zerodowanych masywów górskich w Chinach jest przynajmniej kilkanaście. Ale ten jest chyba najłatwiej dostępny.

Dojazd w Góry Żółte

Z Szanghaju do Hung Shan (miasta) dojechaliśmy szybkim pociągiem – podróż trwała około trzy godziny. Linia jest nowiutka, jeszcze dwa lata temu nie istniała, więc ząden przewodnik Wam tego nie zasugeruje.
Z dworca kolejowego (Nowootwarty „Hung Shan North” z ogromnym centrum informacji turystycznej, w którym niestety nikt nie umie mówić po angielsku) udaliśmy się miejskim autobusem do Tunxi. Czyli właściwego centrum miasta Huang Shan. Pytajcie o przystanek docelowy na ulicy Yan’an.

IMG_0706

Postanowiliśmy zatrzymać się tu na chwilę – i to była jedna z najlepszych decyzji podczas naszego wyjazdu. Stare Miasto, w które weszliśmy trochę przypadkowo po prostu nas zachwyciło – kamienna i drewniana, doskonale zachowana, tradycyjna zabudowa „starówki”, mnóstwo straganów – głownie z pamiątkami ale też z lokalnymi wyrobami i herbatą, z której słynie przecież ten region. Całość, wraz z przylegającym doń nabrzeżem oraz kamiennym mostem sprzed ponad 200 lat, przypominającym trochę rzymski sprawiała wrażenie zakonserwowanej rzeczywistości sprzed 200, 300 lat. Okazało się potem, że wpisanej razem z Górami oraz tradycyjnymi wioskami prowincji Anhui na listę UNESCO. Wstyd, ale tu nie doczytaliśmy.
Szkoda, że nie mogliśmy tam być wieczorem – wąskie uliczki w świetle latarni pewnie prezentowały by się jeszcze piękniej. Znów powrót miejskim autobusem na plac znajdujący się tuż przy dworu kolejowym i oczekiwanie w busie po to by dostać się do Tangkou. Oczekiwanie przedłużało się, ponieważ kierowca ruszył dopiero w momencie, gdy busik cały się zapełnił. Ach witajcie wspomnienia z krajów arabskich…

tangkou chiny

Do wioski (choć oczywiście to wioska w chińskim rozumieniu – tak naprawdę, to dość średnie miasto podzielona na dwie części – centrum, do którego dojeżdżają busiki oraz „peryferia” – gdzie znajdował się nasz hostel i położonego u stóp gór ) dojechaliśmy po około 1,5 godzinie.

Specjalnie po to, by wyruszyć jak najwcześniej rano i uniknąć tłumów turystów nocowaliśmy w Tangkou. Tak bardzo chcieliśmy mieć ładną, słoneczną, bezchmurną pogodę – tym razem jednak się nie udało. Choć i tak byliśmy wdzięczni, że nie pada. Postanowiliśmy – ze względu na Marcina (a właściwie jego kolano, które dawało się od kilku dni we znaki), no i niestety mało czasu, wjechać na szczyt gondolą, której cena jest niestety bardzo duża. Szokująco duża, bo 580/90 juanów w zależności, którą kolejką wjeżdżacie – zachodnią czy wschodnią. Jeśli wliczyć jeszcze do tego bus, który dowozi turystów z miasteczka pod dolną stację kolejki i przede wszystkim wstęp do Parku Narodowego, powyżej 200 juanów (!!!) to niestety wycieczka ta może mocno nadszarpnąć budżet wyprawowy. No ale przecież, zawsze będziemy o tym przypominać, że są takie miejsca, które po prostu trzeba zobaczyć, z których nie można zrezygnować i do takich należą właśnie góry Huang Shan. Poza tym to był wyjazd, w którym w pewnym sensie mieliśmy sponsora w formie Honor, więc odkleiliśmy się od myśli „sporej straty finansowej”.

gory huangshan kolejka

Dla tych bardziej sprawnych (a może nawet bardzo sprawnych, ponieważ trasy są podobno bardzo ciężkie i śliskie, zwłaszcza w taką pogodę jak nasza) przewidziane są dwa szlaki. Krótsza i łatwiejsza – to Schody Wschodnie i dłuższa – Schody Zachodnie. Wyżłobione w skałach wąskie, kręte i strome schody robią naprawdę wrażenie, zwłaszcza, jak patrzy się na nie już z góry. Wiją się nad głębokimi przepaściami, przyklejone do niemal pionowych ścian – oj chyba nie można mieć tutaj lęku wysokości!

Na szczycie czeka nagroda – w postaci wspaniałych widoków, skał przybierających różne postaci i urzekającej roślinności, której symbolem może być chociażby słynna „Sosna witająca gości”. Choć góry składają się z 72 szczytów, to jednak jest kilka szczególnie znanych, głównie z powodu nieziemskich widoków, które z nich się roztaczają (przy odpowiedniej pogodzie oczywiście) –  Stolica Nieba, Kwiatu Lotosu (najwyższy szczyt masywu – 1873 m n.p.m), Szczyt Światła. Pomiędzy nimi funkcjonują już łatwiejsze (bo mniej nachylone) trasy, schody, szlaki, które zapełniły się w mig turystami. Niestety.

góry żółte chiny

Są i tacy, którzy spędzają noc w hotelu na szczycie (ceny są kosmiczne!), by rano podziwiać wschód słońca, który jest tu niepowtarzalny. Są także tacy – czyli my, których szczęscie w tym dniu właśnie opuściło. Nie można mieć ciągle farta, jak to było w Pekinie i na Wielkim Murze. W spowitych mlekiem przestrzeniach widzieliśmy jedynie kontury przybierających różne dziwne kształty skał, jedynie zarysy potężych, malowniczych, granitowych ścian i wąwozów. Tylko raz czy dwa przez chwilę mocno wiejący wiatr „rozgonił” chmury i mgłę, przebiło się słońce – wtedy ukazały nam się widoki, z których słynie to miejsce. Niedosyt jednak został. Choć cieszyliśmy się przynajmniej z tej chwili przejaśnienia.

IMG_0812-2

Z drugiej strony Marcin, na początku podłamany sytuacją, która skomplikowała mu łapanie ujęć do wymarzonego filmu doszedł do wniosku, że ta sytuacja może mieć swoje plusy. Raz, że poszliśmy w sceny i kadry, w których mgła zagrała główną rolę a dwa może właśnie dzięki temu, że byliśmy tu naprawdę wcześnie (wjechaliśmy zaraz po otwarciu kolejki linowej) uniknęliśmy masy turystów. Z dwojga złego chyba mglista pogoda jest mniejszym złem, w końcu w takich okolicznościach góry prezentowały się jeszcze bardziej tajemniczo i majestatycznie jak z ballad Goethego.

IMG_0712

Hotelik, w którym spaliśmy – Jindu – leżał przy drodze wylotowej z wioski do bramy parku. Tani, skromny, wilgotny, nikt nie mówił po angielsku a pan na recepcji palił dwa-trzy papierosy w ciągu jednej, krótkiej próbie rozmowy. Ale lokalizacyjnie – dobry pomysł. Językiem migowym i rysunami udało nam się dogadać na następny dzień, by o 14:00 przyjechał po nas kierowca, zawiózł na dworzec autobusowy, z którego złapaliśmy bezpośredni lokalny autobus do Hangzhou. Niecałe pięć godzin drogi.

Więcej zdjęć z naszej fotogalerii:

IMG_0690 tunxi stare miastoIMG_0722-2IMG_0729IMG_0733IMG_0735IMG_0756IMG_0772IMG_0773IMG_0779gory zolte huangshan chinyIMG_0785IMG_0787IMG_0791IMG_0794

IMG_0824IMG_0855IMG_0861IMG_0862IMG_0867IMG_0874IMG_0878IMG_0893

 

Ilość komentarzy: 11 - dołącz do dyskusji!

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Dołącz do naszego newslettera!

Hej! I jak Ci się podoba na naszym blogu? Jeśli wszystko OK to mamy propozycję: Dołącz do ponad 13o tys. śledzących nas osób. Wysyłamy mail jedynie raz na tydzień. Zero spamu, tylko nowe wpisy, super okazje, triki, promocje lotnicze i podróżnicze poradniki. *POLITYKA PRYWATNOŚCI