Antigua, o której już pisaliśmy dwa razy (Zwiedzanie praktyczne i fotogaleria), może się szybko znudzić. Komu? Ludziom, których mierzi proces postępującej komercjalizacji, ludziom, którym kilkuwiekowa historia Gwatemali wydaje się za krótka, ludziom, którzy są wyczuleni na punkcie spalin samochodów.
Jak każde miasto o statusie „turystycznym” na całym świecie od Kaliforni po Laos – zaczyna ono oddziaływać na okoliczne tereny w promieniu 20, 30 40 km. Tworzą się agencje, proponujące wycieczki fakultatywne, alternatywne miejscowości, proponujące tańsze noclegi, dużo alternatyw.
POLECAMY RÓWNIEŻ: Co warto i co trzeba zobaczyć w Antigua? Nasz poradnik
Jakie są możliwości spędzania czasu poza tym pięknym miastem?
Przejażdżki konne, wycieczki na skuterach, trekkingi bliższe lub dalsze, wycieczki w kierunku wulkanu Pacaya (zarówno o świcie jak i przed zmrokiem a również takie z nocnym campingiem u podnóża wulkanu, półdniowe wycieczki po plantacjach kawy, całodzienny wypad do ukrytych w górach ruin Iximche.
Udajemy się na cały dzień poza miasto, by spróbować poczuć trochę tej trochę oddalonej gwatemalskiej prowincji. Może nie tak głęboko tradycyjnej, ale na pewno spokojniejszej i bardziej cichej od Antigua.
Nazwy miejscowości
Większość miejscowości wokoło ma w nazwie dwie części. Pierwsza to nazwa świętego lub świętej a druga – zazwyczaj osoby, która założyła lub władała miejscowością od początku. Ewentualnie ta osoba mogła zrezygnować w obecności w nazwie i nadać jej dodatkowy przydomek – pochodzący od jakiegoś charakterytycznego elementu.
Najpierw jedziemy do cichej (przeraźliwie cichej i spokojnej) mieścinki San Antonio Aqua Calientes. Tutaj na tyłach ratusza oglądamy wszystkie tradycyjne stroje gwatemalskie. Gwatemala jest jedynym kraje Ameryki Środkowej, gdzie większość ludzi ubiera się jeszcze w tradycyjnym a nie amerykańskim stylu. Na obrzeżach miasteczka znajduje się zarośnięta w dużej części laguna, czyli tak naprawdę śródgórskie jeziorko.
Później odwiedzamy posiadłość pary kanadyjskich staruszków, którzy jednak doskonale się wkupili w łaski okolicznych. Zatrudniają ponad 50 osób na swojej posiadłości, znanej z produkcji orzechów macadamian. My ich w Polsce nie znamy – są to delikatne słodkawe, okrągłe orzechy z miąższem niczym nasze laskowe aczkolwiek bardziej takim maślanym. Tłoczą je i przetwarzają głównie na rynek Australijski.
Zajeżdżamy do Ciudad Vieja. Aż dziw, że życie płynie tu normalnie. Wulkan praktycznie „wisi” nad wioską. Przykrywa ją cieniem. Kilka wieków temu zmiótł z powierzchni ziemi, i przykrył błotną lawiną pierszą oficjalną stolicę Ameryki Środkowej. Następnie Hiszpanie przenieśli się do Antigua. I tak już zostało na lata.
W centrum większości wiosek i miasteczek znajduje się mały park centralny – coś ala nasze rynki. W jego centrum dumnie zazwyczaj prezentują się fontanny lub pralnie na świeżym powietrzu. Wciąż użytkowane. U jednego boku stoi ratusz a drugiego kościół. Przy czym – kościoły były budowane głównie w stylu baroku i są przeraźliwie niskie. Sklepienia czasami nie sięgają 4-5 metrów. To właśnie w obawie przed skutkami trzęsień
To był dzień przed Środą Popielcową. Dzieciaki z San Pedro las Huertas uroczyście żegnają karnawał. Cieszą się z każej chwili. Z każdej bańki mydlanej, którą przebiją. Na placu centralnym trwa zabawa dla dzieciaków z tutejszej szkoły. Stoimy z boku, nie narzucamy się. Za naszymi plecami z imponującej publicznej pralni, kilkanaście kobiet czyści jaskrawe i kolorowe ponczo, spódnice, chusty…
Na tyłach klasztoru w San Juan del Obismo (polecamy to miejsce. Niikogo oprócz nas tu nie było, tylko nasza gościnna wizyta i kiwanie głów siostrzyczek) znajduje się najpiękniejszy placyk z wszystkich, które widzieliśmy. Taki klasyczny, zapomniany fragment kolonialnej Ameryki z szerokimi schodami, odrapaną fasadą kościoła i piekącym słońcem.
Wnętrza klasztoru to natomiast żywa historia tych terenów, historia kolonizacji i konkwisty gwatemalskiej. Wnioski można wyciągnąć oczywiście samemu. Mamy na myśli moralną oceną tych działań w tych czasach.