Blog Nasze relacje i zdjęcia Podróż na mglisty Płaskowyż Dieng w sercu Jawy

Podróż na mglisty Płaskowyż Dieng w sercu Jawy

diengplateau

Zielone tarasy i światynie hinduistyczne w jednym miejscu? Tak. Chińczyków w Indonezji jest sporo. Głównie na Jawie. Tak samo było kiedyś z Hindusami. Badania wskazują, że już 1000 lat temu istniała spora diaspora hinduska w wielu rejonach Azji w tym współczesnej Tajlandii, Czampie (Wietnamie) czy na Jawie. Jedna z dwóch pereł Yogyakarty to świątynia hinduistyczna – Prambanan, natomiast warto udać się na położony dość daleko z Yogyi wulkaniczny płaskowyż, by ujrzeć ciekawy spektakl natury i historii.

Udaliśmy się na północ z Emilią z bloga Emi w drodze, która mieszka w Yogyakarcie już 2 lata oraz Dominiką i Pawłem, którzy są właśnie w podróży na koniec świata. Na razie w jedną stronę. Okazuje się, że łączą nasz wszystkich studia geograficzne i turystyczne 🙂 Czyli najlepsze na świecie.

Auto jechało prawie trzy godziny, wspinając się systematycznie z poziomu dusznych i wilgotnych równin przez chłodniejsze wyżyny po położony powyżej 2000 metrów płaskowyż wulkaniczny, taki specyficzny „dach Jawy”, gdzie większość wulkanicznych szczytów w porze deszczowej chowa się w lekkim obłoku mgieł a temperatura może spaść do 20 stopni. Tragedia!
– Indonezja jest jednym z najważniejszych producentów kurtek zimowych – zaskakuje nas informacją Emi.

Krajobraz Dieng, już od okolic miejscowości Wonosobo zmienia się diametralnie. Zieleń staje się tu ciemniejsza, chłodnejsza, choć dalej soczysta. Dżunglowata roślinność wzgórz ustępuje tarasowatym stokom, eksploatowanym w sposób bardzo efektywny – uprawia się tu głównie ryż (niżej), ziemniaki (wyżej), truskawki, fasolę. Widoki są spektakularne, gdy tylko chmury się na chwilę schowały, terasowate stoki, przypominające Junnan czy Wietnam, zrobiły na nas wielkie wrażenie. Najsłynniejszy punkt widokowy to Dieng Amphitheatre, trochę na uboczu głównej drogi tu. Dodatkowo płatny.

Trwały właśnie wykopki, sporo lokalnych mieszkańców w charakterystycznych stożkowatych czapkach pracowało w polu. Wszystko sprytnie nawadniając systemem białych rurek. Choć deszczu tu chyba nie brakuje, bo ten terroryzował nas na sam koniec na dobrze dwie godziny.

plaskowyz dieng

Centralnym punktem Dieng jest kompleks świątyń hinduistycznych pamiętających czasy starsze, niż Mieszka I. O bezpośrednim połączeniu tego miejsca z Południowymi Indiami świadczy wielkie podobieństwo tych budynków do takich samych, odkrytych na subkontynencie oraz przeplatające się z sobą podobne motywy sanskrytu.

Jest tu pięć świątyń. Wszystko zostało porzucone dość szybko po jednej z większych erupcji okolicznych wulkanów. Być może smukłego Dieng, górującego nad płaskowyżem. Najpiękniej wygląda skromna, ale otoczona amfiteatralnie przez tarasowate wzgórza Świątynia Anjuna, z której warto pieszo przejść w kierunku przyrodniczej ciekawostki (albo zagwozdki) czyli krateru bez lawy.

arjuna temple

Płaskowyże wulkaniczne mają to do siebie, że „ciągle pracują”. Wyglądają pięknie, ale są jak jajecznica ścinająca się na wolnym ogniu. Stale. Dochodzimy do wodzeni zapachem (czy też smrodem) siarki. Stężenie jest bezpieczne, nie ma informacji o zagrożeniu, naszym oczom ukazuje się kilka klasycznych solfatar (gejzery gazowe) i fumaroli (wyziewy mieszaniny gazów) oraz pracująca kaldera z małym gejzerem błotnym pośrodku, wypluwająca turkusowe błoto, otoczona siarkowymi formacjami. Śmierdzi zgniłymi jajami, można nabyć specjalne maski od miejscowych, ale patrzymy na siebie i nie wyglądamy dziwnie, nie kręcimy się w kółko. Przeżyjemy. Podobne miejsca możemy znaleźć na Islandii w Yellowstone czy jak nam opisała Emilia na Północnej Wyspie Nowej Zelandii, gdzie była.

dieng siarkowy krater

Podobny kolor ze wstawkami szmaragdowego miało mieć Lake Varna – zasiarczone, pocztówkowe jezioro położone 500 metrów stąd, ale skutecznie nie pozwolił nam zweryfikować tego deszcz. Wstęp nad jezioro to 100.000 rupii co było na tyle chorym pomysłem według nas (wyobraźmy sobie płatny wstęp nad Morskie Oko), że znaleźliśmy alternatywne, darmowe wejście, niestety jezioro nie zazieleniło się na nasze życzenie 🙂

To i tak szczęście, że w tak kapryśnym miejscu o tak kapryśnej porze deszcz złapał nas dopiero około 14.00. Warto w to miejsce przyjechać tuż o świcie, czyli ruszyć z Yogyakarty około 2:00 – 3:00 (jedzie się 3 godziny) lub przenocować w jakimś hoteliku w Wonosobo lub innej okolicznej miejscowości.  No i nie zapomnieć o kurtce i jakimś polarze. Temperatura może zaskoczyć.

varnalake

dieng

sanskryt

IMG_0627

solfatara gazy fumarola

pola ryzowe

diengplato

Jeden komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Dołącz do naszego newslettera!

Hej! I jak Ci się podoba na naszym blogu? Jeśli wszystko OK to mamy propozycję: Dołącz do ponad 13o tys. śledzących nas osób. Wysyłamy mail jedynie raz na tydzień. Zero spamu, tylko nowe wpisy, super okazje, triki, promocje lotnicze i podróżnicze poradniki. *POLITYKA PRYWATNOŚCI