Do Yogyakarty przyjechaliśmy właściwie po to, by udać się stąd na zwiedzanie Borobudur, Prambanan i Płaskowyżu Dieng. To bardzo dobry punkt wypadowy w te właśnie miejsca. Pewnie dlatego jest tak ważnym ośrodkiem turystycznym Jawy. A potem dowiedzieliśmy, że „Dżogdża” jest obok Bali najpopularniejszym miejscem wśród turystów z całego świata. I trochę nas to przeraziło. Ale…
Stąd warto też się udać na trekking na górujący nad miastem wulkan Merapi, do morza Jawajskiego jest stąd też niecała godzinka drogi, coraz popularniejsze staje się też eksplorowanie wapiennych wąwozów i jaskiń płaskowyżu Sewu.
Miasto samo w sobie nie jest jakoś specjalnie zachwycające, na takie nie liczcie w Indonezji, ale jednak dużo bardziej poukładane i lepiej zaprojektowane niż Dżakarta. Ale ciągle żyje w pewnego rodzaju kompleksie. Kompleksie słabości. Bo ogromny wulkan jest wciąż aktywny i co kilka lat srogo grozi „Dżogdży”.
Jednakże… Znajdziemy tu kilka bardzo ciekawych miejsc do zobaczenia. Tak na jeden a najlepiej dwa dni zwiedzania, jedzenia i przeżywania. Zwłaszcza, że jest to kulturalne serce wyspy – tutaj kwitnie teatr cieni a także rękodzieło w formie batiku, czy tradycyjny balet. Mnóstwo tu także studentów, artystów, no i różnego rodzaju „expatów”, którzy właśnie serce Jawy wybrali na swoje nowe życie.
Jedną z „ekspatek” jest oczywiście Emilia, autorka bloga Emi w Drodze, z którą się spotkaliśmy, która mieszka tu 2 lata i wie o mieście i centralnej Jawie wszystko. Jeśli macie jakieś pytania wchodźcie na jej bloga lub napiszcie do niej maila 😉
Zobaczcie galerię zdjeć Emi z „Dżogdży”
Na początek warto udać się do centrum miasta (które w sumie ciężko zlokalizować, ale znajduje się w okolicach pałacu prezydenckiego i siedziby Banku Indonezji), by zobaczyć uroczą, pamiętająca holenderskie (kolonialne) czasy zabudowę fortu Benteng Vredebung, który stanowił zalążek miasta. Otoczony białmi murami w środku skrywa kilka zachowanych uliczek, wyremontowane garnizony i odrestaurowane pomieszczenia. Spacerując po tym miejscu (bardzo ładnie utrzymanym) mamy wrażenie, że fort był zupełnie samowystarczalnym obszarem. Dziś mieści się tutaj wiele ekspozycji, ciekawych wystaw oraz modeli.
Uwagę również przykuwa wspomniany Bank Indonezyjski czy budynek Centralnego Urzędu Pocztowego – monumentalny, biały budynek, pokryty pomarańczową dachówką. Przy okolicznym skrzyżowaniu ogromny ruch i czerwona budka telefoniczka. Stąd zaczyna się kręgosłup miasta czyli zatłoczona ulica Malioboro, ciągnąca się aż w okolice dworca kolejowego. Tam znajduje się największe centrum handlowe z McDonaldsem z otwartą siecią wi-fi.
Największym i najważniejszym zabytkiem miasta jest jednak Kraton – pałac sułtana, który podzielony jest na kilka części udostępnionych do zwiedzania. Dość ciekawe miejsce, zwłaszcza, gdy przyjedziecie tu dość wcześnie – nie będzie tłumów i spokojnie będziecie mogli spacerować wokół budynków – najczęsciej zaadaptowanych na małe muzea – wystawy (drzewo genealogiczne sułtańskiej rodziny, czy też fotografie prezentujące jej członków), świątyń. W centrum znajduje się najbardziej zdobny – złoty pawilon.
Miejsce może nużyć, ale trzeba sobie wyobrazić, że to takie miasto w mieście. Może nie tak imponujące jak „Zakazane Miasto”, ale jeśli mieliście okazję być w stambulskim Topkapi, to można Kraton do niego porównać (choć jest oczywiście o wiele bardziej skromny i mniej spektakularny a przedewszystkim – budynki są niższe). Kompleks ten jest tylko fragmentem większego (choć nie w całości udostępnionego do zwiedzania) pałacu-miasta. Podobno do dzień mieszka tu aktualny (tak aktualny!) sułtan środkowej Jawy (pełni funkcje typowo reprezentacyjne – jest swego rodzaju gubernatorem tego dystryktu. Ciekawostka, prawda?
Kilkanaście minut drogi od Kratonu schował się Pałac na Wodzie – Taman Sari. Tutaj Sułtan odpoczywał ze swoimi żonami (właściwie to w głównym pawilonie przebywał tylko i wyłącznie z jedną żoną – pewnie tą najbardziej ulubioną). Zobaczymy tu fontanny i baseny – taki letni pałac z ciekawą architekturą. Weźmy poprawkę na to, że gdy Yogyakarta była mniejsza – posiadłość znajdowała się daleko „poza miastem”. Miejscowi „przewodnicy” nie omieszkają nam poopowiadać o tym miejscu! Pewnie także będą próbować wciągnąć Was do znajdującej się na terenie pałacu „pracowni rękodzielniczej” – batikowej. Do zwiedzania udostępniona jest tylko niewielka część pierwotnego kompleksu. Warto wiedzieć, że obydwa zabytki wpisane zostały na listę UNESCO.
Wróćmy jeszcze do Malioboro. Ciekawie prezentuje się jej „zachodni brzeg”. Raz, że warto zerknąć do ewangelickiego kościoła z XVIII wieku (jak na te rejony to jest stary), gdzie ugoszczono nas na próbie lokalnego chóru oraz zgubić się w kilku bocznych uliczkach (np. Sosrovijayan, Dagen i wszystkie pomiędzy nimi), gdyż odnajdziemy tu zagłębie małych, tanich a bardzo dobrze ocenianych knajpek. No właściwie to nam tu smakowało.
Jedno należy stwierdzić z całą stanowczością. Yogyakarta to świetny punkt wypadowy w różne fajne miejsca na Jawie. Do Borobudur – obowiązkowo, do Prambanan i okolicznych świątyń – koniecznie, a leżą one praktycznie na rogatkach miasta, do pałacu Roko Batu, nad wulkaniczne plaże i wreszcie dalej na wschód w kierunku Soli i Surakarty. Czasami unika się dużych miast, bo się ich boi. Ona, pomimo, że w sumie jest „dużym miastem” zachowała jednak urok jakiejś takiej średniomiasteczkowej atmosfery. Nie ma tu wysokich wieżowców czy dzielnic biurowych. Wszystko przeplata się z tym, co tętniło życiem zapewne i 100 la temu w podobnej formie.
Plaże, o których mowa, dzielą się na te odosobnione, schowane, ale trudniejsze do dostania się. Mowa o klifowe zatoczki Baron, Indrayanti czy Pacitan. Ale jedzie się tam prawie 4 godziny. Bliższe i bardziej tłumne plaże to Parangiritis, ograniczona od wschodu ogromnym wapiennym klifem lub Depok w sąsiedztwie rybackiej wioski i latarni morskiej. Pomiędzy nimi rozpościera się obszar szarych, piaskowych wydm. Na plaże jedzie się godzinę a w trasie pomiędzy warto choć na chwilę zatrzymać się w wiosce, która przykucnęła pomiędzy ryżowymi polami, gdzie można zobaczyć niesamowity i dziwny otwarty (w formie jakby namiotu) katolicki kościół Ganjuran.
Miasto posiada kameralne lotnisko, jednak jest ono połączone zarówno z Singapurem jak i Kuala Lumpur, co pozwala na świetne zaplanowanie Yogyakarty podczas pobytu w Azji Pd-Wsch. Pociągi codziennie odjeżdżają i przyjeżdżają do Dżakarty (6-8h drogi) tylko z autobusami nie zdążyliśmy się zorientować, ale wychodzi na to, że nie ma jednego głównego dworca, są trzy obsługujące różne kursy w różnych kierunkach. Sorry 🙁
Więcej zdjęć z Yogyakarty znajdziecie w poniższej galerii:
Postkolonialna zabudowa:
Fort Vredeburg:
Jak się dostać do tych plaż? 🙂
Autobusem miejskim ale i taksówką
A my się tak dobrze tu czuliśmy, że zostaliśmy o wiele dłużej niż planowaliśmy 🙂 Pozytywne miejsce!
ja sie ciagle tu gubilam nawet majac mape w reku 🙂 w sumie nigdy mi sie to nie zdarza..moze druga strona rownika tak na mnie dziala 😉