Na początku myśleliśmy, że najlepszą miejscówką na mieszkanie w Bangkoku będzie ścisłe centrum. Dopóki nie zorientowaliśmy się, że dawne centrum to raczej mało noclegowa dzielnica. Do wyboru były więc hostelowe okolice backpackerskich ulic wokół Ban Phan Thom, dworca albo Chinatown. Mieszkaliśmy w dzielnicy Silom. I był to bardzo dobry wybór. Nie mam nic przeciwko trzem religiom w jednym miejscu, trzem kuchniom i trzem warstwom tynku, z której każda to inna epoka. To są nasze klimaty 🙂
Silom jest częścią większej części miasta Bangrak, przylegającej od południa do Chinatown i okolic dworca kolejowego (na nogach 15 minut). W czasie, gdy Siam w swoim złotym wieku rozbudowywał dość młode przecież miasto tu, na południe od kanału Khlong Padung nie było za bardzo nic. Nic, kamieni kupa i kępy traw. No może część pół uprawnych – gdyż większość znajdowała się na lewym brzegu rzeki. Trudno zweryfikować jak wyglądały wtedy przedmieścia tajskich miast, bo jedyne zdjęcia archiwalne jakie przeglądaliśmy skupiały się na Dzielnicy Królewskiej i nabrzeżu miasta. Wiadomo, że był tu jeden z pierwszych szpitali, być może stąd wzięła się nazwa Bang Rak, co znaczy Wieś Lecznicza. To trójkąt rozciągnięty pomiędzy nabrzeżem, kwartałem Si Phraya, który płynnie przechodzi w Chinatown oraz Parkiem Lumpini, jedynym pełnoprawnym dużym parkiem miejskim Bangkoku, miejscem wytchnienia, ale też aktywnego wypoczynku i rozrywki. Skoro tutaj rano udają się Chińczycy ćwiczyć Tai Chi – to coś znaczy. Przed głównym wejście do parku znajduje się duży pomnik Króla Ramy VI. Ciuteńkę na zachód od parku znajduje się stadion bokserski, miejsce odwiedzin zainteresowanych tajskim boksem. Czyli nie nas.
Dziś to nic innego jak biznesowa dzielnica Bangkoku z największymi wysokościowcami, większością zachodnich placówek dyplomatycznych, dużym wyborem hoteli (czyli niezłą konkurencją) dobrym transportem i… śladami zachodniej architektury XIX wieku. Dlaczego?
Bangkok nigdy nie był klasycznym portem morskim a jednak handel z tego miasta wychodził na szerokie wody i to całej Azji. Wszystko za sprawą żeglownej rzeki Chao Phraia czyli Menam. Żeglownej aż do Ajutthai – żeby nie było. Ponieważ rzeka wije się meandrami a dla handlowego statku każdy metr jest na wagę złota – pierwsze faktorie zachodnich kompanii ale także własne budynki do obsługi handlu morskiego, powstawały właśnie tutaj, kilka kilometrów przed Dzielnicą Królewską i Chinatown. Szybko stała się to enklawa najbardziej otwarta na świat. Co w przypadku Królestwa Tajlandii nie było zbyt oczywiste.
Słynny Oriental Mandarin Hotel
Na brzegu rzeki już w XIX wieku istniał Oriental Mandarin, obecnie jeden z najsłynniejszych azjatyckich hoteli. A na początku terenami tymi rządził Duńczyk Hans Andersen (nie, nie ten). Generalnie Duńczycy, Holendrzy dość mocno eksplorowali ówczesny Bangkok, co było swoistą osobliwością. Że nie Anglicy. W Hotelu przebywali wszyscy możni ówczesnego świata, którzy tylko do Siamu się udawali. Graham Green, Joseph Conrad, Noel Coward czy Wilbur Smith. Ale także Car Mikołaj, Królowa Zofia czy Książe Karol. Po ile tam nocleg? Nie! Nawet nie klikajcie. Czytajcie dalej…
Nie będziemy wymieniać Michaela Jacksona czy Sofię Loren prawda? Generalnie absolutnie najbardziej reprezentacyjny hotel Tajlandii. Ą i Ę. W patio Hotelu na ich cześć stworzono skrzydło zwane Lożą Pisarzy w przepięknym beżowym kolonialnym stylu, siorbie się tu herbatkę z mlekiem w cenie ogródka działkowego w Bytomiu i uprawia zapewne znany skecz Mumio na żywo.
Moja kawa, twoja kawa… No.
Jest też restauracja Lord Jim oraz Bamboo Bar, który nas nieco oczarował. Do 18:30 można tu zaglądnąć jako gość z ulicy. Potem wstęp tylko dla gości hotelu i w odpowiednim obuwiu.
Zabytkowe nabrzeże handlowe
W okolicy hotelu do nabrzeży nad rzeką (jedno ma taką samą nazwę – Oriental) biegnie kilka prostopadłych uliczek, z których każda ma swoją niesamowitą historię. Ponumerowane są odpowiednio 32, 34, 36, 38, jako odgałęzienia głównej arterii, biegnącej w kierunku Chinatown – Charoen Krung. Koniecznie tu zajrzyjcie. Np. jak lubicie street art. Albo się zgubić w przysłowiowym „nie wiem gdzie właściwie jestem”.
Z uwagi na nasze potrzeby projektu „Kompania z KLM” zajrzeliśmy dobrze zorientowani wcześniej dzięki materiałom źródłowym nad stare portowe nabrzeże. Kiedyś zatrzymywały się tu statki z Batawii, Malakki, Japonii a także jednostki europejskie. Ładowano imbir, gałkę muszkatałową, przeładowywano goździki, cynamon, wyładowywano sól, srebro, żywicę. Może gwizdano. Miejsce tętniło życiem. Teraz też. Dwa psy, jakiś stróż i lokalna gimbaza kręcąca teledysk lustrzanką. To był podobno rap. Na pewno padło przynajmniej jedno „joł”. Chyba, ze joł po tajsku znaczy coś brzydkiego… ?
Dziś budynek głównego magazynu i zarządu portu jest w opłakanym stanie,podobnie sąsiednia remiza strażaków rzecznych. Nieco lepiej prezentuje się biały budynek siedziby Holenderskiej Kompanii Zachodnioindyjskiej – jedynej, którą oficjalnie król Tajlandii dopuścił do założenia własnych faktorii na rzece. Ale był niedostępny z uwagi na to, że ekipa chińskich filmowców kręciła tu serial. – Wypad kolego, bo kręcimy, patrz na tabliczkę – pokazał Pan z ekipy. Ewidentnie nie był Tajem 🙁
Nasz hotel
Mieszkaliśmy dosłownie 15 minut drogi stąd, jedyną niedogodnością był przekroczyć ruchliwą drogę Sirat Road. Ale w środkowym kwartale Silomu, w samym sercu trójkątnego Bang Raku znajdowała się nasza baza wypadowa. Silom City Inn był idealny jak na nasze warunki. Choć można tu dostać pokój od 110 zł to dzięki Trivago otrzymaliśmy apartament na ostatnim piętrze, co dało nam szansę posiadania własnego balkonu z niesamowitym widokiem na wieżowce dzielnicy. Najwyższe to Mahanakhon Tower – z charakterystycznymi „wyjętymi” ze środka klockami oraz State Tower z charakterystyczną kopuł na dachu – tam mieści się znany roofbar SkyBar i Sicorrod z popularnym tarasem widokowym na miasto. No i znany z filmu „Kac Vegas w Bangkoku”. Mnie osobiście nie śmieszył ten gniot 🙂 Co i jak i za ile przeczytacie tutaj.
Na dole restauracja, jedzenie dobre, wyjście na ogród, wszyscy uprzejmi, uśmiechnięci do przesady, kameralna atmosfera, to, co lubimy. Od początku chcieliśmy uniknąć backpackerskiej afmosfery i migania neonów. Tak samo jak hotelowego chłodu. To, co pośrodku wydaje się najlepsze.
Centrum Silomu
Dosłownie po wyjściu z hotelu, schowanego w bocznych uliczkach z dala od hałasów (co w przypadku Bangkoku było mega przydatne) możemy skręcić w lewo gdzie znajduje się kolonialna willa mieszcząca snobistyczny British Club lub w prawo, gdzie witają nas: 2 sklepiki 7 Eleven, zadaszone targowisko, kilkanaście ulicznych jadłodajni (z jednej skorzystaliśmy gastronomicznie ale ocena wynosi 6/10), mobilna zajezdnia tuk-tuków, meczet (!!!), restauracja Siam House (świetne jedzenie, oceniamy na 8/10) oraz kolorowa świątynia hinduistyczna Sri Mahamariamman. Silom to jedno z dwóch skupisk indyjskie diaspory w Bangkoku. Bangkok wciąż jest atrakcyjnym zarobkowo miejscem dla imigrantów z bengalskiego wybrzeża Indii. Podobnie z Malajami i Arabami. Naprawdę wyjątkowo wielokulturowa dzielnica, jeśli weźmiemy pod uwagę jej „zachodnie” naleciałości, siedziby banków korporacji, ambasad. Miks totalny.
Tak nam się tu spodobało, że w ostatni dzień pobytu w Tajlandii, po powrocie z Krabi – również zamieszkaliśmy na Silomie. Tylko po drugiej stronie przy Sathon Road, bliżej Parku Lumpini. Mieliśmy prostą drogę do Katedry Katolickiej, gdyż była to Niedziela Wielkanocna. A wieczorem stołowaliśmy się w knajpce Naga Cafe. I polecamy.
Ceny hoteli w Bangkoku generalnie są atrakcyjne. Niższe niż w Kuala Lumpur, Singapurze czy Szanghaju. A mieliśmy dość świeże porównanie. Jeśli nie jesteście „podróżnikami dookoła świata” i nie wyznaczacie sobie budżetu 20 dolarów na dzień, to w tym mieście bez problemu znajdziecie nocleg w dobrym hotelu, nawet 3-gwiazdkowym w cenie pomiędzy 100 a 150 zł.
Na terenie Bang Rak znajdują się 4 stacje naziemnego metra linii ciemnozielonej. Od zachodu: Saphan Taksin (krzyżówka z tramwajami wodnymi), Surasak, Chong Nonsi i Sala Daeng blisko imprezowej nocnej uliczki i targowiska Patpong. Także jest też dobrym punktem wypadowym na lotnisko (jedziemy na stację Phaya Thai a potem pociągiem prosto do portu lotniczego).
Dzielnicę poznaliśmy, jak własną kieszeń. To znaczy takie mieliśmy wrażenie, bo logiczne jest, że w rzeczywistości tak nie było. Ale to jedna z największych tajemnic podróży. Jesteś 10 tys. km od domu a już drugiego dnia w danym miejscu zaczynasz czuć się jak u siebie na osiedlu. Wystarczy, że 2-3 razy miniesz ten sam róg ulic. Dziwne…
Noclegi w Bangkoku, przeszukaj, porównaj, zarezerwuj za darmo:
Pomocnik Booking.com z mapą | Porównywarka noclegów. Obiekty ze średnią powyżej 7.0 | Wybierz hotel, w którym my spaliśmy
ja takie miejsca lubię najbardziej 🙂
Fajny opis. Jeszcze raz chcemy pojechać do Bangkoku. Poza obowiązkowymi punktami programu, tak naprawdę najbardziej lubiliśmy poszwędać się po mieście. Wjechać na Biyoke, połazić pół nocy po Khao. Nocowaliśmy w hostelach, w poblizu Khao. Niedaleko też Pałacu i Wat Pho. Lubię hostele, jest w nich fajny luz i nawiązuje się mnóstwo kontaktów 🙂 Jedliśmy w „knajpkach” ulicznych. Tam można dostać najlepsze pad thai….I namiętnie piliśmy owocowe „szejki” będące mieszaniną lodu i owoców. Robione też na ulicznych straganach. Nikt nie chorował 😉