Żeby było łatwiej, przyjemniej i wiarygodniej powinienem napisać, że kiedyś sam byłem dzieckiem, oglądałem reklamy Werther’s Original z dziadkiem, kolekcjonowałem poliestrowe koszulki ze sławnymi piłkarzami, wpisywałem swoje odpowiedzi w „Złote Myśli” i szalałem na punkcie Pokemonów. Z tego wszystkiego tylko pierwsze trzy rzeczy są prawdziwe.
Prawda jest taka, że pokolenie pokemonów było następnym po nas, następnym, które opanowało środki masowego transportu, serwisy społecznościowe, podwórka. Następnym po nas i pierwszym, które poszło do gimnazjum.
Nasze pokolenie pokolenie wyżu 84/85, i tak już już mocno wkręcone w masową popkulturę, jednak bardziej kojarzy mi się z „Przyjaciółmi”, „Kaczymi Opowieściami” czy „Polonią 1”. Z wołaniem „Maaa-moo” przez balkon zamiast puszczania sms oraz osiemnastkami na ogródkach działkowych.
Przecież Pokemony pojawiły się na Polsacie, gdy miałem 16-17 lat. Jakoś wtedy czułem, że to już za późno na taką zabawę. Oczywiście znałem większość stworów a nawet kojarzyłem ich właściwości czy kolejne stadia rozwoju, ba nawet zebrałem trochę Tazosów. Ale nie. Chyba kręciło mnie coś bardziej rozwijającego. I jak zerknę wstecz, moich rówieśników też.
Nigdy nie sądziłem, że za kilkanaście lat moda na Pokemony wróci i to w tak przerażająco absorbującej formie.
Po co to pisze na blogu podróżniczym? Prowadzimy bloga o podróżowaniu, o poznawaniu nowych miejsc, o inspirującym wykorzystywaniu czasu wolnego, o świecie. Również tym bliskim. Widzę pewien związek i pokażę Wam go.
Bo ostatnie kilka dni i szybki research tematu, wypróbowanie aplikacji, szybka ocena jak bardzo mnie wciągnęła i dlaczego nie, spowodował, że nawet ja – zwierze mocno internetowe, uzależniony od online, sympatyk serwisów społecznościowych, nawet powoli snapchata, który wyżera resztki smartfonowej baterii do cna…
Nawet ja, ewangelista nowych mediów, prowadzący szkolenia z wszelkich nowinek technologicznych, rozumiejący w miarę trendy i eksperymentujący z wideo 360 oraz VR. Nawet ja zacząłem sobie myśleć „ok, może wystarczy”, czytając o tłumie ludzi, który zablokował Central Park w celu upolowania rzadkiego Pokemona o chłopcu, który spadł z mostu, łapiąc wirtualnego stwora czy spacerowiczów na autostradzie. Ok wystarczy. Oddech. Wiem, że to skrajne przypadki, ale ogólnie – oddech!.
To wszystko wina tego, że jestem geografem?
Rzeczony film:
Niedawno wróciłem z rodzinnej wioski mojej mamy i babci, gdzie spędzałem większość część wakacji w dzieciństwie. Pamiętam, że notorycznie i sposób niesamowicie intensywny bawiłem się w Pokemony, choć ciężko nazwać je tak bezpośrednio. Gniazdo sikorek w dziupli w drzewie, połać chabrów na środku zboża, ogromne mrowisko, wystajace kopą 30 cm ponad trawę, żaba kumak górski z pomarańczowym brzuchem, pająk krzyżak z gigantyczną pajęczyną, trzmiel nie mylić z bąkiem a czasami z moją pomocą trzmiel vs pająk krzyżak. Polowałem, łapałem, obserwowałem.
Wracałem do miasta i gromadziłem książki o zwierzakach. Z wiekiem bardziej skomplikowane. Tak o dinozaurach też, ale to robili prawie wszyscy. Hodowałem jaszczurki, traszki, gekony, papugi, miałem też formikarium. Prawa młodości i fascynacji światem żywym i realnym. Przy równoległym sensownym rozwoju związanym ze światem wirtualnym i dziesiątkami godzin rozmów na gg.
Po co to pisze na blogu podróżniczym? Bo chciałbym zwrócić uwagę, że po 31 latach i życiu w miejskiej dżungli 3-milionowej aglomeracji wciąż można próbować jakoś bardziej kreatywnie spędzić czas przy zachowaniu uroków smartfonowej grywalizacji. Nie krytykuję i nie piętnuję nowej mody. Boli mnie tylko, choć nie wkurza, męczy, choć nie dobija, że współczesne dzieciaki/młodzież nierzadko będą znać wszystkie nazwy wirtualnych stworków zerowo ukorzenionych w naszym kręgu kulturowym a nie będą rozróżniali liścia dębu od klonu albo ćmy od motyla. Nie pokażą palcem parzącej pokrzywy, nie wyobrażą sobie kłującego ostu. Być może nie będę umieli odczytywać starych map. Oczywiście nie jest to albo albo, można zapewne łączyć jedno i drugie. Ale pokolenia się zmieniają na naszych oczach. Dziś większość młodzieży ma problem z pisaniem piórem i długopisem. – Człowieku, bo to nie jest potrzebne! – Sam nie wiem. Może nie jest, ale może jest. – Daj młodym się wyżyć. 15 lat temu nie mieli takich możliwości, technika nie była tak „do przodu”. – Wiadomo. Też trudno z tym dyskutować.
O ile fajnie byłoby nam, pokoleniu „Kaczych Opowieści” w soboty przed południem i Dr Quinn w niedzielę przed Wieczorynką, gdybyśmy mieli wtedy smartfony i naszą fascynację światem pod nogami, dookoła, za blokiem, mogli przekuć na używanie go jako „pudełka” na zdjęcia zapamiętywanie tych miejsc i odkryć. Albo „pudełka” na rozszyfrowywanie naszej ciekawości świata – mieć podręczną wikipedię i sprawdzić czy to gąsienica czy stonoga.
Oczywiście to utopia.
60% Polaków przyznaje się, że nie jest w stanie odłożyć swojego telefonu na dłużej niż 24 godziny. Większość z nich deklaruje, że używa swojego telefonu średnio częściej niż raz na godzinę. (źr)
Gdybyśmy szybciej dostali smartfony w ręce, być może szybciej byśmy przestali się interesować tym, o czym napisałem. Nic nie wskazuje na to, że nasze pokolenie i następne i następne były mniej chłonne na modę i trendy. Nie było tak.
Ale to fajna utopia 🙂
Należy sobie zadać pytania:
W jakim stopniu to, co robię, mnie bawi a w jakim rozwija moją wiedzę na temat świata, który mnie otacza?
W jakim stopniu to, co robię, mnie bawi a w jakim rozwija moje zdolności manualne czy kondycję fizyczną?
Bardzo rozwija / pośrednio rozwija / nieco rozwija / nie rozwija – niepotrzebne skreślić.
Wszystko z tej ostatniej grupy uważam za zagrożenie. Gdyby Pokemony miały jakieś ulokowanie realne w naszym świecie przyrody, wśród prawdziwych gatunków zwierząt – byłyby śmiało w jednej z trzech pierwszych grup. Jak World of Tanks, Settlersi, niemała część Youtube, Google Street View, symulator farmy, symulator kozy, symulator symulatora, gra w pokera czy Football Manager. Rozwijają pośrednio albo nieco rozwijają.
Od biedy zjawisko można podciągnąć pod „nieco rozwija” manualnie czy w kontekście kondycji fizycznej. Bo gdzieś trzeba iść. I ewentualnie znajomości map 3d. Bo jednak trzeba umieć dopasować kierunek do orientacji przestrzennej.
Jechałem dziś do pracy i zatrzymałem się przy alejce, prowadzącej do użytku ekologicznego. Zawsze ją mijałem, 5 lat bez zerknięcia. Złapałem telefon i wymyśliłem prostą zabawę, która może nosić znamiona oldskulowych pokemonów. Albo Pokemonów Vintage. Powiedziałem sobie, że muszę upolować: Mirabelkę, oset, hubę, chaber, pokrzywę i oset. Za oset dałem sobie +10 pkt. Dość szybko wróciłem do samochodu, zbierając 25 punktów. Nie było to trudne. Przy okazji zamykając w smartfonie zdjęcie dużego żółtego kwiatu, przypominającego dziurawca czy dziewannę. W domu będę szukać co to.
Pokemony są wśród nas. Takie realne namacalne. Proszę nie dajmy z siebie wykorzenić zachwytów nad rzeczami drobnymi, małymi, ale prawdziwymi. Nawet żyjąc w miejskiej dżungli da się to robić. Może wykorzystać mechanizm popularnej aplikacji, by pilnować bardziej realnego poznawania świata. Nie mówię tylko o dzieciakach. Mówię też o nas. Albo głównie o nas. Dwudziestolatkach czy świeżych trzydziestolatkach.
Nie rozumiesz, czemu ludzie poświęcają godziny życia, baterii, rozwoju na zbieranie wirtualnych stworków. Sprawdź Realny Świat GO. Apkę, którą zawsze była przy Tobie.
5 fajnych rzeczy, które możesz łapać w swoim mieście oprócz (albo zamiast) Pokemonów. I przy okazji się czegoś nauczyć:
1. ŻYWE POKEMONY GO
Drzewce różnią się od siebie. W swoim mieście znajdziesz ich kilkanaście gatunków, poza miastem kolejne kilkadziesiąt. Ogrody botaniczne się nie liczą, bo tam drzewce przywleczono siłą. Parki – już bardziej. Spróbuj odnaleźć wszystkie 20 gatunków drzew w swoim mieście. Aby odnaleźć niektóre dość rzadkie jak olchę, grab czy modrzew może przydać Ci się trochę studiowania specyfiki występowania tych gatunków. Upolowane drzewo sfotografuj dwukrotnie – raz robiąc zdjęcie całości, drugi raz liścia z bliska. Możesz wziąć totem w postaci liścia. Kilka ususzonych włożonych za szybę i powieszonych w antyramie będzie pełnić rolę świetnego trofeum w pokoju. Za zwykłą lipę dostaniesz +5 pkt, za rzadki wiąz + 15.
Pokemonami mogą być też pasikonik zielony tettigonia viridissima, którego zdolności to wywołanie krzyku „Marcin weź go stąd!”, ogromny dwumetrowy oset, którego kolce odstraszają każdego przeciwnika, zarośla olbrzymich pokrzyw, których kwas mrówkowy neutralizuje agresora, leśna lub parkowa huba, której twardość przewyższa niejeden pancerz. A Bażant? Bażant to absolutnie rzadki pokemon. Można go spotkać w mieście, ale to będzie absolutny hit. Szukaj głównie na polach pomiędzy dzielnicami. Motyl w mieście? Absolutny biały kruk. +50 pkt.
2. MIEJSKI ALFABET GO
Czy jesteś w stanie stworzyć własne imię i nazwisko z liter, które odnajdziesz na mieście? Oczywiście, spróbuj! Zasada numer jeden i jedyna: Każda litera musi być na tle jakiejś części miasta. Znak, neon, witryna, reklama. Nie powtarzaj pomysłów. Szukaj wytrwale litery zupełnie różniącej się od poprzednich. Gdzie znaleźć duże M? Gdzie upolować małe w? Kombinuj.
Przy okazji dowiesz się sam o sobie sporo – jak bardzo znasz swoje miasto? Może tylko pobieżnie, bez szczegółów?
3. PĘTLE NA KOŃCU ŚWIATA GO
Pisaliśmy już o tym pomyśle przy okazji wpisu „Podróże to nie odległości” i wymyślenia idei #podrozedotutaj. Idea ostatnich przystanków polega na wyznaczeniu sobie 4, 8 a nawet 12 miejsc wokół swojego miasta, dokąd można udać się miejskim autobusem. Warunek: Dalej nie można już pojechać. Koniec, zero. Hallo! Wysiada pani/pan, bo ja zawracam.
Na koniec świata, na koniec miasta, na koniec mapy miasta. Zobaczyć co tam jest, rozejrzeć się, zejść na chwilę i zagłębić w okolicę.
Na przykład: W Krakowie pojedziesz autobusem 210 aż na pętlę w Będkowicach, będących bramą do magicznej skalnej doliny natomiast autobusem. Ile takich pętli jesteś w stanie upolować? Minimum to punkty skrajne wschód, zachód, północ, południe. Zrealizowane zadanie to zrobienie zdjęcia przystankowi i tabliczce z rozkładem. Nie zapomnij pochwalić się „upolowanymi” pętlami na swoim facebooku.
4. BUDYNKI WIDMO GO
Zdecydowanie najtrudniejszy pomysł na odnajdywanie „realnych pokemonów” w Twoim mieście. Możesz poszperać najpierw w sieci i znaleźć mnóstwo starych pocztówek, zdjęć sprzed wielu lat, zapisać je na smartfonie i ruszyć w teren na polowanie. Znajdź 10 budynków, których już nie ma albo kiedyś tętniły życiem. Opuszczoną stację kolejową, dwór, PGR, szyb, magazyn. Albo inaczej…
Albo odnajdź miejsce ze starego zdjęcie, które istnieje, ale wygląda zupełnie inaczej. Taką zabawą trudni się m.in. autor projektu Dawno Temu w Krakowie. Gwarantuję, że jak zbierzesz kilka takich miejsc dawniej/dziś – wszyscy będą zachwyceni efektem.
5. KORONA MIASTA GO
Jak zaliczyć zadanie: Należy w każdym z miejsc upolować panoramę. Za panoramę 180 stopni zdobywacie 5 pkt a za panoramę 360 stopni aż 10. Większość smartfonów ma taką opcję wbudowaną w Wasz aparat. Nie wierzycie, to wejdźcie w opcje i sprawdźcie sami. Wybierzcie 3 albo 5 najwyższych punktów w Waszym mieście i pojawcie się w nich, dokumentując to zdjęciami i panoramą. Podobną akcję wymyśliło rok temu kilku chłopaków z Warszawy.
Można spróbować znaleźć je na google maps (zakładka „teren”) albo w zakładce z mapami topograficznymi na Geoportalu (prawy góny róg zakładka TOPO).
Idźcie w pokoju i grajcie w to wszyscy!
Ja wiem, że mamy 2016 lat i że za chwilę Pokemon marketing specialist będzie zapewne nowym zawodem. Domyślam się, że krytykowanie tej mody samo w sobie jest marudzeniem. Ja nie lubię marudzić. Jeśli przy tej okazji ktoś wyszedł z norki i zaczął nawiązywać nowe przyjaźnie (np. z innymi graczami) – ok.
Ale wołam: Spróbujmy przystopować nieco z rzeczami wirtualnymi i przeprosić się z prawdziwymi! Może nawet używając tego wiecznie towarzyszącego smartfona. Może nawet wykorzystując ten sam rodzaj grywalizacji, który spowodował te pokemonowe szaleństwo.
Oczywiście to utopia. Ale fajna utopia.
p.s. Jeśli uważasz, że mój idealistyczny pomysł nie jest wcale taki głupi – daj znać. Może razem coś zrobimy
Pomysł z wysiadaniem na końcowych przystankach jest genialny i od dawna go stosuję – mnóstwo rzeczy można zobaczyć i odkryć! 🙂
O pokoleniu pokemonów, smartfonów, fejsików i dziubków mogę rozmawiać godzinami… Sama natomiast dorastałam w arcycudownych latach 90-tych. Przeraża mnie fakt, jak to ludzie nie potrafią żyć bez telefonów, ciągle coś klikają. Żyją wirtualnie gubiąc jednocześnie radość prawdziwego życia. I popieram ideę wyjścia na świeże powietrze zamiast zasiadania przed „cudami techniki”.
Nie popieram tonu wyższości, jakim został napisany ten tekst, ale pomysł na użycie Realny Świat Go w edukacji jest doskonały. Dodałabym do tego jeszcze ptaki – sikorka, wróbel – 5 punktów. Kawka, wrona – 10 (jeśli się umie odróżnić jedno od drugiego). Sójka – 15. Pustułka przy Pałacu Kultury – 1500 😉
Pomysł świetny, ponadto mamy zdumiewająco podobne doświadczenia z dzieciństwa. Ale jedna uwaga: „żaba kumak górski” – kumak to nie żaba, kumak to kumak – „kuzyn” żab 😉
Pierwsi w gimnazjum byli ’86, więc nazywanie ich kolejnym pokoleniem jest trochę na wyrost 😉 Kolejny rocznik po prostu. Który interesował się tym samym, oglądał to samo i podobnie wołał mamę z podwórka (a ta na 8. piętrze jakimś cudem to słyszała 😉 ), jak ci rok czy dwa lata starsi.
Pokemony mnie nie jarały ani wtedy, ani teraz, więc się nie odniosę. A co inni lubią, to ich problem 😉 Ale jedno, co mi się nasunęło w trakcie lektury, to że w Pokemon GO grają po prostu ludzie podatni na tego typu rozrywkę. Jakaś część, wiadomo. To nie tak, że oni odrzucili jakieś zajęcia w realnym świecie, żeby chodzić i grać. Pokemony nic w ich życiu nie wyparły. I z nimi czy bez nich, nie zainteresowaliby się sami z siebie proponowanymi rozrywkami. Zapewne graliby po prostu w co innego, bo to trafia w ich preferencje.
Inna sprawa jest z grającymi dziećmi, tu na pewno lepiej mieć względną kontrolę. Oczywiście z dozą zdroworozsądkowego luzu. Niech też mają potem co wspominać „pokoleniowo”, jak te nasze godziny, ba! zarywane noce na tym „niebezpiecznym i uzależniającym od komputera” gadu-gadu 😉
To prawda, ale jakoś tak pomiedzy 85 a 86 właśnie z powodu gimnazjów zrobiła się luka. Myśmy nie mieli klas młodszych, więc mentalnie się to kojarzy z jakimś zakończeniem pewnego etapu 🙂
[…] Chodzi o to, by w całym tym szaleństwie, nie dać się zwariować i nie dać się ponieść za daleko. Jeśli szukacie jeszcze innych inspiracji, co robić na spacerach zamiast grać/oprócz grania w Pokemon Go, zajrzyjcie na Blog Węrownych Motyli. […]
1) myślisz, że nieznajomość nazw drzew czy owadów jakkolwiek się zmienia? Bo wiesz – u mnie z nią też kicha, mimo że komputer pojawił się w domu, jak miałam 9 lat.
2) szalenie mi się spodobało to, jak napisałeś, że jak pojawiły się Pokemony, to miałeś 15 lat. Byłeś taaaaaki dorosły. Bo wiesz – ja miałam lat 11 i jak najbardziej my to oglądaliśmy :). Choć Przyjaciół też. Kacze opowieści? Odchodziły do lamusa.
Ten tekst jest dla mnie inspiracją do pracy z dzieciakami w szkole na godzien! Nie będziemy szukac oznak jesieni we wrześniu, tylko zagramy w jesień go! Wykorzystamy telefony, które dzieciaki i tak przemycają na lekcje.
Super. O to właśnie chodziło. Ekstra 🙂
Mam słaby telefon, więc nawet nie próbuję z pokemonami, ale spróbowałabym, ot tak.
Z tego co czytam to w związku z łapaniem pokemonów dużo osób, zaczęło spacerować i odkrywać zakamarki własnego miasta.
Może ta gra nie jest taka zła? Wiadomo, jeśli się nie przesadza i nie zamienia w zombie tylko łapie przy okazji 😉
Bażant kiedyś biegał za moim akademikiem (centrum Wrocławia), a motyle serio są takie rzadkie w mieście? Nie zwróciłam na to uwagi 😀
A ja nie wyprobowalam i nie mam takiego zamiaru. Lepiej spędzić czas z dzieckiem na dworze a wieczorami przy książce lub ewentualnie dobrym filmie.
Też tak myślę-lepiej żyć w realnym świecie
Książka czy film to też nie jest prawdziwy świat.
Bardzo podoba mi się to, co tu zostało napisane. Ludzie tak bardzo zatracają się w wirtualnym świecie, że nie zauważają tego wokół nich, wraz z jego pięknem i wyjątkowością. A jest co podziwiać! Co więcej, ta gra powoduje zanik wyczucia taktu, bo ostatnio – będąc tam na miejscu – dowiedziałam się, że nawet w Muzeum Auschwitz – Birkenau zwiedzający szukają Pokemonów, co dla mnie jest już totalnym brakiem szacunku i przekroczeniem wszelkich granic wrażliwości…
Dosyć z pupy ten argument, że gra powoduje zanik taktu. Jakoś mi się nie wydaje, żeby osoba świadoma powagi miejsca, nagle zaczęła olewać zasady, którymi do tej pory się kierowała, tylko dlatego, że ściągnęła aplikację z pokemonami. Jeśli ktoś łapie pokemony w takich miejscach, to dlatego, że tego taktu nie miał i wcześniej, a gra tylko to unaoczniła.
Ja z kolei uwielbiam opisywać swoją okolicę w Wikipedii. Jestem dumny ze swoich wpisów.
Bardzo ciekawe hobby z tym wpisywaniem postów w Wikipedii 🙂 Przyjemne i pożyteczne, bo później ktoś inny może z tego skorzystać 🙂
Popieram! Grałem w Pokemon GO, musiałem. Jestem z rocznika 91. Stare Pokemony trafiły do nas w idealnym momencie, w momencie kiedy „wszyscy” mieli Gameboy’a Colora a pierwsze kieszonkowe wydawało się na Laysy z Tazosem. Dlatego zagrać musiałem. Wciąga, nawet bardzo. I właśnie przez to zdecydowałem się przestać grać. Szkoda życia.
Oeeesuuu, przecież ten Pokemon GO to świetna sprawa. Jedni dobrze się bawią, a drudzy mogą podbudować swoje ego, że albo tacy yntelygentni, albo dojrzali, albo jeszcze jacyśtam. Tu akurat wersja na lansowanie sie „prawdziwym życie”, jakby kolekcjonowanie pokemonów wykluczało możliwość zachwycania się światem i jakby interesowanie się bażantami i ostami z założenia było bardziej wartościowe niż interesowanie się wytworami ludzkiej wyobraźni.
Tylko przyklasnąć 🙂 Nie wiem skąd to powszechne przekonanie u ludzi, którzy nie grają, że ci, co grają, to już nic innego w życiu nie robią… Na wszystko jest czas i miejsce. Jest czas na zachwycanie się przyrodą, jest czas na naukę, jest czas na pracę, i jest czas na zwykłą, prostą rozrywkę. Jeden lubi Pokemony, inny sudoku, co mi do tego…
Otóż to, ja wprawdzie w Pokemony nie gram, ale za to nałogowo oglądam filmy/seriale/siedzę na FB. Jednocześnie w przeciwieństwie do większości moich znajomych bez trudu odróżniam sikorkę od wróbla i gołębia od kawki. Te rzeczy naprawdę się nie wykluczają.
dziękuję za ten post !!!
Zdecydowanie jestem za!
Kiedys to sie nazywalo podchody… tylko bylo bez smartfonow… 🙂 Pomysl super – nawet, a moze zwlaszcza, na wakacje z dzieciakami. I mozna nawet bez telefonu;)
A ja polecam geocaching – wymaga albo posiadania dobrego gps’a w telefonie albo generalnie gps’a. Trzeba się nachodzić, naszukać, a satysfakcja z odnalezienia kesza jest chyba jeszcze większa niż w przypadku pokemonów. Do tego dochodzi aspekt krajoznawczy, przyrodniczy oraz możliwość odkrywania mało znanych miejsc 🙂
Właśnie!!! (y)
My też wolimy szukać skarbów 😀