Ruszamy żwawo z dworca kolejowego w Kandy w kierunku tak zwanego „Hill Country” czyli lankijskich gór. Pociąg mija nic nie znaczące na turystycznej mapie miejscowości i zaczyna wspinać się powoli pomiędzy zielonymi wzgórzami. Zmienia się roślinność, pojawiają drzewa iglaste. To znak, że zmienia się klimat i wysokość n.p.m. Od okolic Hatton, gdzie wysiada się, jeśli chce się udać w kierunku trekkingu na Szczyt Adama, uzyskujemy miejsce siedzące przy oknie. Jedziemy trzecią klasą, to nie jest takie oczywiste, że się siedzi. Zaczyna się wspaniała sceneria. Powiewy wiatru przelewające się z okna do okna i pomiędzy naszymi koszulkami a skórą zaczynają być dużo chłodniejsze, rześkie. Jesteśmy na wysokości ponad 1500 metrów.
Jest ewidentnie dużo chłodniej, niż w Kandy. Przez otwarte okno czerwonej Taty wdziera się rześkie powietrze a za oknem zielono. Wspinamy się bardzo powoli trasą z Telawakale do celu naszej podróży tego dnia – Nuwara Elija. Miejscowość leży w rozległej kotlinie na wysokości 1800-1900 metrów npm, pierwsze, co nas szokuje po wyjściu z dworca autobusowego to ludzie w ciemnej karnacji ubrani… w zimowe kurtki i wełniane czapki. Jest słonecznie, ale w naszej polskiej skali dość ciepło. Owszem dużo chłodniej, ale widok był surrealistyczny, bo to przecież nie Dżammu czy Kaszmir.
Pierwsze zderzenie z miasteczkiem na pewno nie przypominało przewodnikowych sloganów typu „Little England”, choć mijany wcześniej stadion do wyścigów konnych mógł coś delikatnie sugerować. Rejestrujemy się w naszym pensjonacie, stylowym dworku, pamiętającym czasy z końca XIX wieku, gdy w tym surowym, jak na Cejlon klimacie osiedli brytyjscy plantatorzy kawy a potem herbaty. W szczególności Szkoci upodobali sobie tą krainę. Rzeczywiście mnóstwo budynków, które możecie zobaczyć na tej archiwalnej mapie – do dziś ostało się. Są mniej lub bardziej widoczne i mniej lub bardziej zadbane. Nasz pensjonat niestety okazał się baaaaaardzo świeżo po remoncie, więc nie wszystko było fajne. Nocami w N.E. temperatura jest w stanie spaść nawet do 10 stopni, lokalsi wspominają z podnieceniem dni, gdy pojawił się tu… szron.
Okolice Nuwara Elija to dość rozpoznawalny na całym świecie krajobraz. Setki hektarów herbacianych pól, jasne elewacje wiktoriańskich i quasi-wiktoriańskich domów zarządców, kolorowe zabudowania Tamilów Plantacyjnych, sprowadzonych tu do pracy na plantacjach a dookoła zielone, soczyście zielone góry, w tym najwyższy szczyt Sri Lanki, niedostępny z uwagi na bazę wojskową Pidurutalagale, przekraczający wysokością nasze Rysy. Kraina ta to również rezerwuar wody pitnej dla całej środkowej Sri Lanki, zapory wodne i zjawiskowe wodospady.
Jesteśmy Wam winni wyjaśnienia. Zanim dojechaliśmy do miasteczka, wysiedliśmy z pociągu 2 stacje wcześniej, niż właściwa dla niego Nannuoya (kiedyś kolej docierała też do samej N.E. ale teraz się to już nie opłacało). Wyskoczyliśmy w Tannakale, specjalnie po to, by zobaczyć słynny wodospad Devon. A przy okazji St. Clair. Wcześniej zagwiazdkowaliśmy sobie te miejsca w google maps, więc ruszyliśmy pieszo i żwawo. Jednak plecaki zaczęły uwierać w nasze spalone karki i po krótkich negocjacjach dogadaliśmy się z zaczepiającym nas tuk-tukowscem. Podwiózł nas pod szlak w kierunku Devonu i przypilnował bagaży. Aby zobaczyć największy na Sri Lance wodospad można zmrużyć oczy z punktu widokowego przy drodze Hatton – Nuwara Elija nieopodal budynku na kształt zamczyska, który okazuje się… centrum promocyjnym herbaty Mlesna (jedna z firm) albo zejść szlakiem około 20-30 minut, by stanąć dokładnie kilkaset metrów twarzą w twarz naprzeciw tego giganta, liczącego sobie prawie 100 metrów wysokości. Szkoda, że nie pokusiliśmy się, by podejść pod sam wodospad, ale podobno nie jest to możliwe. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze by podziwiać krajobraz z wodospadem St. Clair, często mylony z Devonem. W sumie my też na początku się pomyliliśmy.
Jesteśmy znów w Nuwara Elija, spacerujemy Parkiem Victorii, gdzie wypoczywa mnóstwo mieszkańców i gości – trwa lankijskie święto narodowe. Wieczorem marzniemy w pokojach martwiąc się jednocześnie o żołądki. Kolację zjedliśmy tam, gdzie ciągnęli lokalsi, nazywała się Sri Ambal i… nie znano tu sztućców. Dla nas to nie problem, jedliśmy tak w Indiach, jednak niepewność co do sosów, znajdujących się w wiaderkach i krążących od stołu do stołu przez cały dzień – była spora. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło.
Następnego dnia przywitał nas słoneczny dzien i czyste niebo, co podobno w tym miejscu jest niebagatelną wartością. Po porannej mszy (po tamilsku) zrobiliśmy sobie kolonialne przedpołudnie. Nasze stopy zawędrowały pomiędzy polami golfwymi pod kamienny pałacyk „Hills Club” z nieskazitelnie zadbanym ogrodem. Dziś to ekskluzywny hotel, kiedyś siedziba jednego z plantatorów kawy. Drugim jeszcze słynniejszym budynkiem w tym stylu jest Hotel Grand. Obsługa pozwala go zwiedzać i fotografować. A naprawdę warto tu zajść, bo robi świetne wrażenie. Ostatnim budynkiem, który Wam polecamy, gdy będziecie w N.E. jest czerwonawy budynek Poczty Głównej. Trudno, go pominąć, bo jest rzut kamieniem od dworca. Ale to nie dla architektury przyjeżdża się do tej miejscowości.
Zieleń można tu odmieniać przez wszystkie przypadki. W XIX wieku Anglicy uznali, że będzie to świetny teren pod uprawę kawy, herbata już im zaprzątała głowę w kontekście Indii. Pomysł okazał się chybiony, po zarazie, która przetrzebiła wszystkie plantacje, specjaliści ze Szkocji uznali, że jednak jepiej zainwestować w herbatę. Brawo Szkoci, pewnie nie wiedzieliście, że w XIX wieku tutejsza herbata będzie warta 3000 dolarów za kilogram? Najdroższe indyjskie herbaty sięgają 2000 dolarów. Tego nam w Indiach w Munnarze nie wspominano 🙂 Tutejsze plantacje w promieniu 20-30 m kryją w sobie najlepsze na Sri Lance drzewka herbaciane a co za tym na świecie. Dilmah, Zesta czy Mlesna to lankijskie firmy. Słynny Lipton to w sumie firma szkocka, jednak bez pierwszych plantacji na Cejlonie Sir Thomas Lipton na pewno nie stworzyłby takiej potęgi.
Na wędrówkę po herbacianych polach wybieramy obszar położony na pn-wsch od miasteczka. To plantacja Pedro, najstarsza w tym regionie, produkująca herbatę o takiej samej nazwie jak szlak pieszy, na który za chwilę ruszymy. Starsze od niej są tylko pionierskie plantacje bliżej Kandy. W środku można się zapoznać z technologią produkcji herbaty i dowiedzieć ciekawostek o rodzajach herbat. Rezygnujemy, gdyż dokładnie taką samą wycieczkę sprawiliśmy sobie 3 lata temu w Indiach w Munnarze.
Słońce przypiekło nam ręce i karki, pomimo niskiej temperatury. Nic dziwnego, bo całą wędrówke szlakiem Lovers Leap (to popularna nazwa szlaków widokowych na całym świecie) gapiliśmy się tylko albo na przepastne herbaciane pola albo na odcienie zieleni albo w ocznik aparatu. Szlak prowadził pod zjawiskowy, choć kameralny nieco wodospad z fantastycznym punktem widokowym na miasto, gdzie postanowiliśmy nagrać fragment filmu o Sri Lance, rodział o Hills Country. Na plantacjach herbaty na Sri Lance pracują Tamilowie Plantacyjni. W odróżnieniu od Tamilów Właściwych to uboga i można powiedzieć wyzyskiwana grupa społeczna. Mają domy, szkoły, opiekę socjalną, jednak praca na plantacjach dostarcza im dość skromnych środków do życia. Za dzienny „limit” zbiorów otrzymują równowartość jednego dolara. Mieszkają więc zazwyczaj w sąsiedztwie plantacji w małych osiedlach. Ich całe życie to praca na plantacjach i hinduizm. Często pośród pól odnajdziecie małe świątynki hinduistyczne. A teraz przypomnijcie sobie jaką cenę uzyskuje się czasami za kilogram najlepszej jakościowo herbaty. No właśnie…
Oczywiście jeśli dysponujemy jakimś środkiem transportu możemy zagłębić się nieco dalej poza miasteczko, tam również znajdują się pięknie wyglądajace plantacje herbaty, szczególnie słynna Labokele po drugiej stronie przełęczy nad miasteczkiem.
Ponadto w Nuwara Elija, podobnie jak w Kandy zamieszkuje spora społecznosć muzułmańska. Głos muezzina budził nas i zwiastował zachód słońca. Zajmują się głównie handlem. Ostatniego dnia bardzo wcześnie rano czujemy na własnej skórze, co to oznacza „lankijski chłód”, temperatura nad ranem spada do 14 stopni, w kurtkach udajemy się na dworzec autobusowy, bo udało nam się dowiedzieć (wbrew informacjom w przewodnikach), że z stąd nad wybrzeże jeździ sporo bezpośrednich autobusów. W tym pierwszy o 7:00 rano. Fakt, że to co było potem wydawać by się mogło niekończącą się historią, ale to pomińmy. Po półdniowej tułaczce moczyliśmy stopy w gorącym Oceanie Indyjskim w Matarze.
Hill Country i NuwaraElija. Informacje praktyczne. Pociąg Kandy – Ella/Badulla będzie wypełniony maksymalnie, nie spodziewajcie się miejsca siedzącego, chyba, że wsiądziecie stację wcześniej z przeciwnej strony przed Kandy, dojedziecie do Kandy, zostaniecie w wagonie. Bilet w 3 klasie kosztował 170/180 rupii. Objazd tuk-tukiem ze stacji Telawakale do wodospadów oraz faktorii Mlesna – 1000 rupii, z czekaniem. Bus Telawakale – Nuwara Elija 56rupii, posiłki wegetariańskie w N.E. – 150-250 rupii, tuk-tuk w okolice szlaków pieszych na Lowers Leap – 200 rupii, wstęp do Victoria Park – 300 rupii. Poranny bus do Matary (6 i pół godziny drogi) – 350 rupii za osobę. Nie dajcie się nabrać na „dodatkową opłatę za plecak w cenie dodatkowego miejsca”.
I tradycyjnie, więcej zdjęć z tych terenów:
Pociągiem z Kandy:
Okolice wodospadów St. Clair i Devon:
Szlaki Lowers Leap:
Nuwara Elija, zwłaszcza jej kolonialna angielska zabudowa:
Hej!
Wszyscy piszą o pociągu z Kandy do Ella, a co z pociągiem w drugą stronę (z Ella do Kandy). Chciałabym podróżować z południa na północ. Też jest taki zatłoczony?
Nie, wręcz przeciwnie. Będą luzy
Wiecie może na której stacji trzeba wsiąść przed Kandy, żeby zając sobie miejsce? Czy to jest do ogarnięcia na miejscu?
coś niesamowitego! te widoki, te przepiękne miejsca! Zazdroszczę, ale obiecuję sobie i wszystkim tu zgromadzonym, że wybiorę się tam kiedyś! 😉
Co się stało z Waszymi zdjęciami z tej wyprawy? Jakieś takie przymglone, jakby oparami herbaty. Zieleń faktycznie jest tam taka mało soczysta? Już lepiej się prezentuje w Waszym obiektywie jesienny rynek w Lanckoronie 😉
no to widocznie jakieś takie gorsze wyszły. nie wiemy, nie znamy się na tym 😉 Zobacz klip, wideo na pewno jest bardziej soczyste.
[Kasia] A ja mam mieszane uczucia jeśli chodzi o wyprawy pociągiem. Bo owszem, pięknie jest i cudownie, ale chciałoby się tak wysiaść tu i teraz, a nie wolno.. Z tego też powodu zrezygnowaliśmy z wycieczki koleją Transsyberyjską do Chin i skorzystamy z niej innym razem, jak już pozwiedzamy trochę Rosji… Nie wiem, może się mylę, ale mam wrażenie, że można wiele stracić podróżując pociągiem…?
Zależy jaki pociąg. Tu można było wysiąść co chwilę, bo dużo stacji. My też wysiedliśmy dość spontanicznie w wioseczce, której wcześniej nie planowaliśmy odwiedzić 🙂
Nuwara Elija, głównie za sprawą Horton Plains to jedno z najpiękniejszych miejsc, w których byłam
Oj, to był właśnie ten jeden dzień, brakujący do szczęścia. Jeden dzień na Horton Plains 🙁