Blog geografia Na samym końcu Sri Lanki. Holenderskie forty Matary i Głowa Smoka

Na samym końcu Sri Lanki. Holenderskie forty Matary i Głowa Smoka

Dość powszechnym pomysłem na podróż po Sri Lance jest „pętla” rozpoczynająca się w Kolombo/Negombo, zahaczająca o północne zabytkowe miasta – stolice, górzyste centrum, parki narodowe a kończąca się na południowych plażach tej wyspy. Niektórzy wybierają drogę odwrotną, ale perspektywa kilkudniowego wypoczynku, bo wycieńczającej podróży z plecakiem zawsze kusi. Skusiła też nas. Dlatego ostatnie 5 dni spędziliśmy na południu. W trzech miejscach. O jednym dziś.

Mówiono nam, że nie jest łatwo dostać się z górzystego środka kraju na południowe wybrzeże. Patrząc na mapę wydaje się to nieco abstrakcyjne, bo przecież nie jest to daleko. A jednak. Zarówno bajkowa Nuwara Elija, mgliste Haputale czy hipisowska Ella w jednostce czasu są oddalone od południa prawie pół dnia drogi.

Dojazd na południowe wybrzeże Sri Lanki

Istnieje możliwość podróży przez Kolombo i potem pociągiem lub autobusem, ale to wracanie się. Jest możliwość transportu do Wallawaya i tam przesiadkę na wiele innych jadących w różnych kierunkach w tym do Matary, Tangalle czy ale nie chciało nam się przesiadać. Na szczęście okazało się, że są poranne bezpośrednie autobusy do Matary z Nuwara Elija. Jeden o 7:00 drugi o 7:50. Jeden i drugi wg planu miał dojechać na 13:00. Wyszło, że 13:30, ale ten odcinek akurat był męczący, faktycznie. Bilety kosztują 350 rupii, ale uwaga, za bagaże kierownik poprosi dodatkową opłatę. Najczęściej za dwa duże plecaki, tyle co za jedną osobę. Autobus i tak zahacza potem o Ella, ale jest już całkowicie nabity, stąd nikt z wsiadających nie usiadł.

Pierwszego dnia pobytu na wybrzeżu szybko zakotwiczyliśmy w naszej bazie w Mirissie, do której łatwiutko dojechać autobusem 850 z Matary. Drugiego rano przyjechaliśmy do Matary, stolicy regionu. Nie jest to jakiś turystyczny hit południa. Ale mieliśmy tutaj pewne „swoje sprawy”.

Wspomnienia z Matary

Jak sama nazwa wskazuje port ten musiał w jakiś sposób mieć związki ze światem arabskim i miał, bo to właśnie arabscy kupcy dotarli tu pierwsi i mocno wpłynęli na lokalną społeczność, zanim zrobili to nieco przypadkiem Portugalczycy. W środku miasta przy rzece stoi dumny, przypominający nieco kościół (jak wiele meczetów na wybrzeżu) Meczet Muhiddeen Jumma Masjid.
Zaledwie kilka kroków od stacji autobusowej w Matarze należy zajść z pomocą ciekawego wiszącego pomostu nad płytkim oceanem na skalistą wyspę, na szczycie której mieści się buddyjska świątynia Parevi Duva, jedna z najstarszych w Południowej Sri Lance i zapewne jedna z piękniej położonych. Rzeczywiście jest inna, niż wszystkie zobaczone dotychczas. Fale oceanu oplatają klify z trzech stron, za świątynią znajduje się pięknie usadowiony taras, spoglądamy na wschód, gdzie delikatnie rysuje się iglica latarni morskiej w Dondra i półwyspu o tej samej nazwie.

Nie zastanawiając się długi, wsiadamy w tuk-tuk po wynegocjowaniu niezłej ceny i jedziemy tam. Wcześniej skutecznie uciekając od szokująco natrętnego przewodnika po świątyni, który… bardzo chciał nas nawracać na Buddyzm. Przekonując, że nawet Barrack Obama zainteresował się buddyzmem, a Amerykanie to „najlepsi ludzie”. Aha.
Jak często się zdarza w naszym przypadku kierowca nic nie wiedział o latarni ani samym przylądku. Przy okazji tłumaczymy mu jego unikatowość i ciekawostki, z nim związane. Radzę, by na przyszłość łapał turystów w Matarze, reklamując im to miejsce kilkoma faktami, o których wiedzieliśmy i dlatego chcieliśmy koniecznie tu się pojawić.

Przylądek Dondra

Dondra to po syngalesku Dewundara Tuduwa, czyli „Port Boga” i jest to najbardziej na południe wysunięty fragment Sri Lanki i całej Azji Południowej, wykreślając Malediwy. Od setek lat miejsce to działało na wyobraźnię podróżników, marynarzy i handlarzy płynących ze wschodu na zachód i na odwrót. Po prostu każdy zahaczał jakoś o Dondra. Bo musiał. Funkcjonował tu spory port handlowy a właściwie emporium, utrzymujący kontakty handlowe z wieloma krajami Oceanu Indyjskiego. Funkcjonowały tu też dwie, dość znane, nawet daleko stąd świątynie – najpierw hinduistyczna, potem buddyjska. Dziś cisza, fale i wiatr. I jedna świątynia ze współczesną statuą Buddy, z w drodze do Matary – Uthpalawanna Sri Vishnu, kryjąca fragment jeden z bram starej świątyni sprzed ponad 1000 lat. Miejsca nie polecamy, gdyż pastwią się tam nad jednym słoniem, który ewidentnie nie lubi roli, w którą go ubrali. Religijno-turystyczną 🙁

Śladem tego, o czym wspomnieliśmy z czasów Marco Polo jest jednak pewien charakterystyczny obiekt, który powstał tu właśnie z tych strategicznych powodów. Znajduje się tu największa na Sri Lance latarnia Morska, pod którą co prawda podjeżdżamy, ale okazuje się, że wejście  jest już zabronione. Jeszcze dwa lata temu można było nawet zwiedzać obiekt i wchodzić na samą górę, dziś wymaga to specjalnego pozwolenia od Ministerstwa Gospodarki Morskiej. No to nie. Ale poniżej możemy wspólnie zobaczyć, jak to wyglądało, gdy było dostępne:

Podchodzimy najbliżej jak się da a następnie idziemy na właściwe „Usta Smoka”, czyli postrzępiony, usłany setkami głazów przylądek, by nagrać krótki fragment do naszego filmu o Marco Polo, który również pośrednio jest związany z tym miejscem. Jak na ironię półwysep zamieszkuje stadko dzikich pawi, tak charakterystycznych ptaków dla… cesarskiego dworu chińskiego. Kierowca nie znał drogi, na szczęście ją „wyhaczyłem”, wcześniej studiując google maps.

To są właśnie takie miejsca, które lubimy, jako nieliczni. Większości nieznane i nierozumiane, jednak kryjące w sobie bardzo ważne historie.

Holenderskie forty i nie tylko

Po powrocie do Matary kierujemy się od razu do dzielnicy Fort. Na Sri Lance większość dużych miast ma taką dzielnicę a wiąże się to oczywiście z faktem istnienia w tym miejscu kiedyś portugalskiego lub holenderskiego fortu. Do tego prowadzi wąska brama z ruchem jednokierunkowym, wchodzimy od strony stadionu krykietowego i wieży zegarowej. Z resztą innej opcji nie ma.

Holenderskie „stare miasto” w Matarze zajmuje półwysep oddzielony od lądu ujściem rzeki Nilvala.Wędrujemy uliczkami o specyficznym klimacie, odkrywamy zniszczone wille, domy, posiadłości, częściowo oblane ostrym słońcem a częściowo zacienione ogromnymi liśćmi bananowców. Sporo z nich jest odbudowana lub zasiedlona na nowo przez lokalną społeczność. Na początku zwiedzamy masywny barokowy kościół protestancki. Wracając, zatrzymujemy się w bardzo stylowej (jak na warunki lankijskie – bardzo!) knajpce o nazwie Dutch Street. Okolice to jedyna całkowicie odrestaurowana część miasta. I wyjątkowo przyjemnie wyglądająca.

Holendrzy wybudowali w Matarze jeszcze drugi fort, nazywa się Star Fort i jest przykładem kunsztownej sztuki militarnej Niderlandczyków. Oni byli w tym dobrzy. Ośmiogwiazdzisty budynek znajduje się po drugiej stornie rzeki. Wejścia do niego strzeże brama z emblematem Holenderskiej Kompanii Wchodnioindyjskiej, pamiętająca czasy. gdy rzeką spływwały transporty cynamonu i tropikalnych owoców i przeładowywane w Matarze płynęły dalej w świat. W środku fortu znajduje się małe, ale obiektywnie średniociekawe muzeum archeologiczne.

Po drugiej strony ruchliwej ulicy łapiemy lokalnego busa do Mirissy i resztę dnia będziemy spędzać już na klasycznym lenistwie i wyrównywaniu opalenizny, na co z góry przeznaczyliśmy ten krótki czas nad Oceanem Indyjskim. A co! Nie samą historią człowiek żyje.

Panie i Panowie – więcej zdjęć poniżej. Ogrzejcie się 🙂

Dondra:

Matara Fort:

Ilość komentarzy: 5 - dołącz do dyskusji!

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Dołącz do naszego newslettera!

Hej! I jak Ci się podoba na naszym blogu? Jeśli wszystko OK to mamy propozycję: Dołącz do ponad 13o tys. śledzących nas osób. Wysyłamy mail jedynie raz na tydzień. Zero spamu, tylko nowe wpisy, super okazje, triki, promocje lotnicze i podróżnicze poradniki. *POLITYKA PRYWATNOŚCI