Wapienne góry Trang An, cud Wietnamu. Łodziami i rowerami po świecie King Konga
Trang An. Niepozorna nazwa, o której jakiś czas temu, przyznamy się szczerze, nie słyszeliśmy zupełnie. Być może z uwagi na fakt, że jeśli chodzi o północny Wietnam to jest w cieniu słynnej Zatoki Ha Long. Czy słusznie? Dowiecie się w dalszej części naszej relacji. Znów popływamy łódką.
Za szybą wyrastają najpierw dziwne kopuły, niczym ogromnych bazylik, a to często domy nowobogackich mieszkańców delty rzeki Song Dai, potem na linii horyzontu zaczynają zarysowywać się kształty tych niesamowitych gór. Do Ninh Binh docierają autobusy i pociągi z Hanoi (300-400 tys. VND) za 2 osoby. Podróż trwa 2 lub 3 godziny w zależności od wyboru komfortu. Jednak warto wiedzieć, że do miasta jeżdżą też autobusy bezpośrednio z Cat Ba (zatoka Ha Long), co pozwala przemieścić się z jednego cudu natury do drugiego bez zahaczania o Hanoi. (albo odwiedzenia Wietnamu w Tydzień: Hanoi – Ha Long – Ninh Binh – Hanoi). Autobusy odchodzą o 8:00 rano i dojeżdżają na 12:00 bezpośrednio na placyk główny w Tam Coc, które jest głównym miasteczkiem gór Trang An.
Ninh Binh jest tylko stolicą tej prowincji. Udało nam się zarezerwować wcześniej nocleg, który okazał się genialny, choć około 5 minut drogi pieszo poza miasteczkiem. Ale o tym później.
Krasowe mogoty (limestones) wyrastają już za opłotkami miasteczka. Wyobraźcie sobie, że takie Maczugi Herkulesa tylko wyższe i grubsze mnożycie razy 1000 i stawiacie jedną niedaleko drugiej. O obszarach krasowych już wiele razy pisaliśmy z zachwytem. To nasze ulubione widoki na Ziemi. Zarówno te z Kuby (Vinales) jak i Tajlandii (Krabi), czy dzień wcześniej właśnie w okolicach Cat Ba. Góry Trang An okazały się jednak jeszcze piękniejsze. Nie zawahajmy się użyć słowa zachwycające, oszałamiające. Pewnie z uwagi na wszystko, co dodatkowe: punkty widokowe, ryżowe pola pomiędzy nimi, spływy rzekami z spektakularnymi widokami, podziemne rzeki z bogatą szatą naciekową, średniowieczne świątynie i pozostałości pałaców królewskich, dziesiątki stawów z przepięknymi fioletowymi wietnamskimi liliami wodnymi, przemiłymi nie zepsutymi turystyką ludźmi. Można wymieniać i wymieniać…
Zadziwiający świat krasowych cudów Tran An
W Trang An byliśmy 3 dni, na nocleg wybierając homestay o nazwie Sunshine. Cena za własny domek z klimatyzacją, łazienką, internetem, tarasem, śniadaniem wyniosła… 36 zł za osobę. Serio, aż niezręcznie nam było widząc standard lepszy niż w Polsce i Tajlandii za taką cenę. Ale wietnamska turystyka jest jeszcze w początkowej fazie rozkwitu. I co ciekawe Komitet Centralny WPK uchwałą w 2010 roku przyjął rozwój tego sektora przez zrównoważony rozwój i ekoturystykę a nie turystykę masową. Brawo! W Tam Coc widać to jak na dłoni. Nie ma hoteli, kompleksów hotelowych, głównie pensjonaty rodzinne, nie ma możliwości jeżdżenia samochodami po dolinach, jedynie rowerami i skuterami. Pola ryżowe są cały czas uprawiane i rekultywowane, nie wolno się budować na ich obszarze. Łodzie, wożące turystów po rzekach nie mogą być spalinowe, co dodatkowo pozwoliło znaleźć zatrudnienie połowie miasteczka w charakterze wioślarzy. Nasza gospodyni Nga, również pracowała pół życia jako wioślarka. W końcu dorobiła się ukochanego pensjonatu i od roku przyjmuje gości. – Kocham gotować i kocham kwiaty – za rok pokażę Wam co nowego wymyśliłam. Nga żegnała nas ze szczerym płaczem, mówiąc, że właśnie takich turystów chce przyjmować, spokojnych, grzecznych i miłych. Oby tak było Nga. Kobieta nie wzięła od nas pieniędzy za drugi dzień wypożyczenia rowerów, choć umawialiśmy się na kolejne 50 tys. Kupiła bilety kolejowe z wyprzedzeniem dla nas i wysłała po nie męża. Nie biorąc ani centra prowizji.
Spływ, którego się nie zapomina
Jak wygląda słynny spływ łodziami po rzece Ngo Dong? Po pierwsze w każdym miesiącu inaczej. Jesienią pięknie, bo ryżowe pola są maksymalnie zazielenione, wiosną kontrastują z okolicą żółcią, zimą niestety woda jest podniesiona i pola ryżowe są zalane 20-30 cm warstwą wody. Ale to i tak z poziomu łodzi nie jest tak istotne. Rejs trwa 1,5 godziny, kosztuje 290 tys. dongów. Wiosłują w dużej przewadze kobiety. Najpierw ręcznie, potem… nogami. Skalne ściany i bramy wielokrotnie zapierają dech, dwukrotnie również wpływamy do jaskiń, by zawrócić w miejscu, do którego nikt nie ma wstępu, bo nie ma jak się tu dostać, jedynie łodziami i jedynie podziemną rzeką. Podczas spływu do turystów podpływają łódki-sklepy, proponując napoje za 20 tys. To stara sztuczka kobiecin, by sobie dorobić po 1,5 zł na głowę. W przypadku tego rejsu większość wynagrodzenia kobiet przejmuje zarządca trasy, więc kombinują jak mogą. Po koniec z własnej woli wręczamy sterniczce 20 tys., bo uważamy, że ta praca jest niezwykle ciężka a wynagrodzenie tych kobiet nieadekwatne do wysiłku. Myślimy wtedy o Nga i wyobrażamy sobie ile samozaparcia musiała mieć, by przez te kilkanaście lat z każdej wypłaty odłożyć na wymarzony cel.
Rekonesans, związany z okolicą wskazuje nam jak będzie wyglądało eksplorowanie okolicy. Zalane ryżowe pola, groble, szpalery tropikalnych drzew, świątynie taoistyczne, świątynie buddyjskie, cmentarze. Paradoksalnie z jednego punktu nie zawsze łatwo dostać się do drugiego, 500 metrów dalej. Utrudniają to labirynty wapiennych ścian.
Drugim, zupełnie mało obleganym spływem jest położony nieco na zachód od miasteczka spływ rzeką. Przyjeżdża się tu też rowerami albo skuterami, by dotrzeć do świątyni Bich Dong, położonej malowniczo na skalnej półce, przy jaskini, do której prowadzi przejście przez malowniczą, często fotografowaną na instagramie bramę, a kończy wizyta na punkcie widokowym, z którego widać jeszcze mniej znaną Thung Nang, tzw. Ptasią Dolinę. Czyli miejsce obserwowania dużych stad ptaków. Obok znajduje się też urokliwa jaskinia, zwana przez miejscowych Galaxy Grotto z uwagi na dziwne formy naciekowe. Dojechaliśmy tam ledwo ledwo na rowerach z „paną”. Potem gospodyni uznała, że z tego powodu nie weźmie od nas pieniędzy za drugi dzień wypożyczenia (!!!)
Rowerem przez pola ryżowe i liliowe stawy
Nastał dzień główny i kluczowy. Klimat podzwrotnikowy nie dostarcza spektakularnych wschodów słońca. Jest parno i pochmurno, słońce zanim się zaświetli na pomarańczowo na horyzoncie, już przebija się przez chmury. Posileni najlepszym na świecie, puszystym bananowym naleśnikiem na tarasie naszego pensjonatu zbieramy się rowerami w kierunku wschodnim. Jakoś nigdy nie przekonaliśmy się do skuterów, jeśli jest okazja nie przykładać ręki do kilku litrów spalonego paliwa w takim miejscu, to przykładamy. Dokładnie nogi do pedałów.
Wietnamskie pola w tym momencie to ryżowe rżyska, na których pasą się bawoły, koło nich nieodłączne stada żurawi a w każdym możliwym zakamarku stada wietnamskich kaczek, których kwakanie będzie się unosić nad nami i obok nas cały czas i odbijać echem pomiędzy wapiennymi wieżami.
Podróż rowerem daje szereg możliwości eksplorowania lokalnych wiosek i przysiółków, mało inwazyjne zajeżdżanie na czyjeś posesje, pod małe świątynki i stawy z nenufarami. Wietnamskie lilie wodne są przepiękne. Różowe, wysokie, otwierają się jedynie w nocy i o poranku. Koło godziny 12:00 już śpią. Ruch minimalny, nawet konieczność wyjechania na lokalną drogę asfaltową nie zmienia niczego, bo droga jest pusta a szeroka jak A4 do Wrocławia.
Do „wietnamskiego Gniezna”. Hoa Lu
Z historią Wietnamu było tak, że nigdy nie było jednego Wietnamu. Północną część kraju zajmowało królestwo Dai Viet, i powstało mniej więcej podobnie jak Państwo Piastów. Na południu kraju zawsze było zupełnie inne państwo, Champa. I na dodatek hinduistyczne a nie buddyjskie. Stolicą Dai Viet było Hoa Lu, ciekawie wkomponowane ze swoimi palisadami, wieżyczkami, świątyniami i zabudowaniami pomiędzy stawy, kanały i wapienne krasowe wzgórza. Trudno było ją nawet odnaleźć, być może stąd status niezdobytej. Dziś z miasta zachowało się niestety mało. Bardzo mało. Właściwie najważniejsze budynki do zwiedzania do kompleksy pałacowo-świątynne, z Lei Dan Hang i Dinh Tienh Hoang na czele. Ale te są akurat bardzo ładne. W jednym z pawilonów postawiono dioramę, prezentującą jak wyglądała stolica w 11 i 12 wieku, czyli w swoim okresie świetności,
Do kompleksu nie wjedziemy rowerami ani motorami, zaparkowaliśmy u kobiecinki, która o to zabiegała bardzo a nie na publicznym parkingu. Staramy się na każdym kroku wspierać bezpośrednio ludzi, zaczynających swoją przygodę z „kawałkiem z pańskiego stołu”, jak mówi się o zorganizowanym przemyśle turystycznym.
Łodziami do świata King Konga
Ponieważ byliśmy ciągle pod wielkim wrażeniem wczorajszego spływu, postanowiliśmy spróbować podobnej atrakcji ale w drugim miejscu. Spływ w Danh Thang jest dużo większy, jeszcze bardziej znany, rozpoczyna się na wyspie wokół wielkiej świątyni o tej samej nazwie, blisko wspomnianej wcześniej szerokiej drogi z Nin Binh. Koszt to 300 tys. dongów.
Do wyboru w tym miejscu mamy trzy trasy. I oczywiście, jako osoby, które nie korzystają z przewodników stanęliśmy w rozkroku, bo każdy między sobą dyskutował jaka trasa jak jest opisana w Lonely Planet. Postawiliśmy na intuicję i wybraliśmy trasę nr 3. Trzygodzinną. I wybór okazał się trafny.
Podróż zahacza o dwie podziemne krasowe rzeki, gdzie cieknący strop sięga naszych głów, więc trzeba się schylać, odcięte od swiata doliny, do których można wpłynąć tylko taką drogą. Spektakularnie położoną, muszę powtórzyć słowo – spektakularnie – świątynię Hanh cung Vu Lam i wysepkę Phim Truong, która grała „wioskę tubylców” z Wyspy Czaszki w filmie „King Kong”. Przy moście, który do niej prowadzi możemy podziwiać resztki samolotu-amfibii z filmu. Z resztą zarówno scenerie gó Trang An jak i zatoki Ha Long to połowa tej superprodukcji. Tym samym odwiedziliśmy kolejne filmowe miejsce do naszej kolekcji filmowych plenerów. Choć, zupełnie szczerze – przeoczyliśmy ten fakt przy przygotowaniach do podróży.
Wracając do Tam Coc (wróciliśmy po ciemku) zajechaliśmy do Mua Cave. Ciekawa nazwa, choć nie dla jaskiń ciągną tu turyści. Być może dla chęci odchudzenia lub sprawdzenia swoich stawów. Ogromny smok w formie balustrady wita nas, by zaprosić na wspinaczkę po ponad 500 niezwykle, naprawdę niezwykle stromym schodach na szczyt Góry Leżącego Smoka. Fascynujące miejsce, gdzie krasowy wapień moim zdaniem wymieszał się z wulkanicznym bazaltem. Z dwóch ostrych wierzchołków rozpościera się widok 360-stopni na okolicę w tym dolinę rzeki, którą pokonywaliśmy pierwszego dnia. Słońce zachodzi, ale jak to w Wietnamie. Delikatnie, rachitycznie, za wrzosową poświatą. Nigdy nie zapomnimy wizyty w tym miejscu. Jak i w całym Tran An.
Tam Coc to wioska, która dziś jest miasteczkiem pełnym restauracji i hosteli. Istnieje kilka, dosłownie kilka hoteli. Wokół niej pomiędzy polami rozsiane są wspominane domowe pensjonaty. Dzieciaki grają W miasteczku jest mnóstwo miejsc do jedzenia, my wybraliśmy hinduską. Pamiętajmy, że to też część historii i tożsamości tego kraju. Kuchnia wietnamsko-hinduska bezpośrednio wywodzi się z historii tego kraju. Następnego dnia wybieramy tradycyjnie, Minh Toan Restaurant Father Cooking na przysłowiowym „rogu”.
Ekoturystyka i Turystyka Zrównoważona w Trang An, który niby jest formą parku narodowego, ale bardziej należałoby powiedzieć, że parku krajobrazu kulturowego, operowanego ściśle pod wytyczne UNESCO, to rzecz warta naśladowania i wyróżnienia. Powiedzieć można, że system komunistyczny kojarzy się z gigantycznymi dewastacjami całych połaci terenów w wielu miejscach świata i eksperymentami krajobrazowymi jak np. w Azji Środkowej, jednakże zarówno na Kubie jak i tu w Wietnamie widać, że myślenie to sprowadza się do skromnej, ale jednak potrzebnej i wystarczającej tezy, że „nie wszystko można zabudować, wypełnić, wycisnąć na maksa”. W innym wypadku po parku krążyłyby kolejki, meleksy, quady a opisane wcześniej dolinki i kotlinki zabudowane byłyby kilkupiętrowymi hotelami. Komitet Centralny partii Komunistycznej dekretem wpisał Ekoturystykę jako strategię rozwoju turystyki w tym kraju. To niezwykłe. Przydałby się jeszcze dekret od formule wywozu śmieci komunalnych. Bo z tym jest wciąż problem wielki.
Nasz Homestay nazywał się Sunshine Homestay i należy do niego podejść dosłownie 5 minut z miasteczka ale w pięknej scenerii. Sam obiekt schowany jest „pod wiszącą skałą” i posiada piękny ogród. Właścicielka organizuje też nieformalny kurs gotowania, wspomnijcie o nim i o nas jeśli zdecydujecie się tu przebywać. Na śniadanie zamówcie puszystego bananowego naleśnika. Przypadnie Wam do gustu. Wypożyczenie rowerów na cały dzień to koszt 50 tys. dongów.
Naszym zdaniem okolica to najpiękniejsze miejsce, jakie zobaczyliśmy w Północnym Wietnamie i po wielu zastanowieniach najpiękniejszy przyrodniczy krajobraz jaki widzieliśmy w życiu. Obok Vinales a Kubie czy pustyni Wadi Rum. Jeśli ktoś podróżuje po Północnym Wietnamie to jest to punkt obowiązkowy (minimum 3 dni) jeśli po całym Wietnamie – również idealnie pasuje jako przystanek podczas podróży z Hue i Ho An na północ do Hanoi. Bo jest idealnie po drodze. Prawdopodobnie jak wrócimy do Wietnamu, a chyba wrócimy, to nie obejdzie się bez odwiedzin w Tam Coc po raz kolejny. Jest jeszcze tyle do zobaczenia tutaj.
Gdzie można jeszcze dojechać, będąc w okolicach Tran An.
Drewniana katedra i most w Phat Diem
Autobusem z dworca w Ninh Binh zajmie Wam to niecałą godzinkę i grosze na bilecie. Phat Diem to mało znana, pomijana często miejscowość w sercu delty rzeki Song Dai i jedno z centrów katolicyzmu w Wietnamie. Katolików jest tu kilkanaście procent a w miejscowości stoją aż 4 kościoły. Ale jeden jest niezwykły, to katedra, wybudowana w stylu… i tu przerwa na oddech… chińsko-wietnamsko-kolonialnym. Wybudowano ją z inicjatywy ojca Tran Luca, nazywanego Ojcem Sześć (jego popiersie jest w ogrodzie katedralnym). Po około 25 latach budowy powstała jedna z najbardziej spektakularnych budowli Indochin. Do wnętrza wejdziemy od strony zakrystii, nawę główną ograniczają kolumny z drewna. Jak zresztą całość wnętrza kościoła. To pnie drzew żelaznych z Indii, najtwardszego drzewa świata. W miasteczku warto zobaczyć też trochę kolonialnej, kolorowej, ale nieco zmurszałej i schowanej zabudowy oraz zaglądnąć też na nietypowy most. To nie tylko charakterystyczny dla Wietnamu zadaszona, drewniana przeprawa ale starożytny dom komunalny i galeria handlowa, służąca miejscowym mieszkańcom. Ania słusznie zwraca uwagę, że widzimy zbieżność z zabudowanymi mostami Włoch jak np. Ponte Vecchio we Florencji. W bliskim sąsiedztwie katedry znajduje się Ca Phe (kawiarnia) wystrojona w środku… pamiątkami z czasów wojny wietnamskiej oraz wojny indochińskiej (z Francuzami)
Park Narodowy Cuc Phuong
Jest najstarszym parkiem narodowym Płn. Wietnamu i organizowane są do niego wycieczki z Tam Coc (około 2h drogi). Siedziba parku, słynącego z endemicznej flory i fauny strefy podzwrotnikowej oraz dziesiątek tropikalnych kwiatów, znajduje się w wiosce o tej samej nazwie od strony wjazdu z Ninh Binh. Organizowane są pobyty w parku wraz z możliwością noclegu w dżungli.
Pływająca wioska Kenh Ga
W podobnej scenerii – wapienne ostańce, wieże kościołów i nowobogackich wąskich domków oraz dolina sporej rzeki Song Boi – rozłożyła się wioska Kenh Ga, zwana „pływającą wioską”, choć mało ma to wspólnego z prawdą, bo pływa jedynie część łodzi-domków. Po drugiej stronie brzegu znajdują się popularne gorące źródła.
Super artykuł. Aż cieszę się że niedługo tam będziemy. mam małe pytanko. Gdzie zaczyna się spływ po Danh Thang ? Nie mogę namierzyć tego miejsca 🙁 Z góry dziękuję
Hej! Dzięki Wam zakochałam się w Wietnamie i być może uda mi się tam wybrać jeszcze tej jesieni. Podobnie jak Wy nie jestem fanką zorganizowanych grupowych wycieczek i będę ich unikać tak długo jak się da, ale organizacja zwiedzania północnego Wietnamu chyba trochę mnie przerasta.. 🙂 Mam do Was kilka pytań, jakbyście zechcieli podzielić się kilkoma szczegółami odnośnie Waszego pobytu w Tam Coc, to bardzo ułatwiłoby mi to planowanie mojego wyjazdu.
Jak poruszaliście się między Ninh Binh a Waszym homestay’em? Szliście na pieszo z dworca czy braliście taxi/tuk tuka? Tak zachwaliliście to miejsce, że z chęcią sama bym się tam zatrzymała. 🙂
Kolejna kwestia – rejsy. Czy jest tam jedna firma organizująca spływy, czy trzeba przebierać oferty? Z jakiej Wy korzystaliście? Czy któryś ze spływów rezerwowaliście wcześniej czy po prostu jechaliście na miejsce i tam wszystko przed wejściem na łódź było organizowane i opłacane?
Jak rozumiem ten pierwszy spływ łodziami był w samym Tam Coc, tak? A ten drugi przy Bird Park Thung Nham?
Czy ta przepiękna droga pośród pól ryżowych to w drodze do Hoa Lu? Jak Wam się udało rowerami przez te pola ryżowe po zachodzie słońca wracać? 🙂
Czy do Danh Thang i Hoa Lu jechaliście drogą przy samej rzece, czy tą większą (na mapie oznaczona jako DT491)?
Z góry dziękuję Wam za pomoc!
A przy okazji, szukałam info na temat Kenh Ga i znalazłam informacje, że wioska i źródła są „zamknięte”, większości domków nie ma, a trwają prace i przebudowa tego obszaru. 🙁
Odpowiadamy 🙂
Tam Coc – pieszo, bo to blisko
Nie ma firm, to państwowa usługa. Podchodzi się i płynie
Tak, dwa osobne spływy
Tak to tam. Wracaliśmy na godzinkę przed zachodem, ale już po ciemku dojechaliśmy
Większą jedynie 5 minut przy samym Hoa Lu, wcześniej bocznymi i polnymi.
Może jak polecisz to będzie już po remoncie
z ciekawością przeczytałam te wpis – planujemy 2-3 dni w okolicy Ninh Binh i wydaje się to być ciekawą opcją. Podróżowaliście wyłącznie na rowerach po okolicy? nie chcemy jeździć na skuterach i zastanawiamy się jak ułożyć trasę po okolicy. Autobus z Hanoi dojedza do tam coc bezpośrednio?
Tak, bez problemu dojedziecie bezpośrednio a jak macie 3 dni to objedziecie wszystko w okolicy 🙂
Zainspirowałam się Waszym blogiem i na pewno odwiedzimy to miejsce podczas naszej wycieczki do Wietnamu. Ponieważ też lubimy dwa kółka z napędem własnym, zastanawiam się czy nie mieliście problemu z zostawieniem rowerów przed światyniami i spływami?Widziałam, że w Hoa Lu nie było z tym problemu, a jak w pozostalych miejscach?
Nie ma żądnych problemów. Są parkingi dla rowerów albo u babuleniek za 1000 dongów 🙂
Fascyunujące (jak zwykle), no i otwierające oczy na trochę inny Wietnam. To nie żadne Hanoi, ani te piękne plaże, ale interior i do tego góry. No a tu nie tylko natura, ale imponujące zabytki – jak widać powyżej.