Blog Nasze relacje i zdjęcia Okolice Trinidadu. Dolina Valle de los Ingenios, El Cubano, Playa Ancon

Okolice Trinidadu. Dolina Valle de los Ingenios, El Cubano, Playa Ancon

W Trinidadzie mieliśmy zostać dwa dni, jednak tak bardzo nam się spodobało to miasteczko – właściwie kolorowy  skansen pod gołym niebem, z kolonialną starówką wpisaną na UNESCO, że zostaliśmy nieco dłużej. W związku z tym zaplanowaliśmy również wycieczkę w okolice Trinidad, a jest tam naprawdę wiele do zobaczenia – z malowniczą, acz związaną ze smutną historią, Doliną Cukrową na czele, przez soczystozielone (przynajmniej o tej porze roku) góry, drugie co do wysokości w kraju, po rajskie plaże z drobnym białym piaskiem i krystalicznie czystą wodą. To co, wsiadajcie…

Znajdujemy się w prowincji Sancti Spiritus w najcieplejszym miejscu na Kubie praktycznie zawsze osłonionego od północnych chłodnych wiatrów, porośniętego selwą i formacjami nieco przypominającymi sawannę (w Ameryce Łacińskiej zwanej llanos lub campos).

Parque El Cubano (Cascada El Cubano)

Z Trinidadu – spod ruin kościoła św. Anny ruszamy tuż po śniadaniu. Okazuje się, że zaczepiony dzień wcześniej kierowca – domorosły taksówkarz, jako połowa trinidadczyków, przyjeżdza po nas starym, nawet bardzo starym Fordem Anglia roku 1952 (na Kubie ponoć są jedynie trzy sztuki tych samochodów) i ze swoją żoną – dla towarzystwa. Tak na marginesie – może pamiętacie to auto ze słynnego Harrego Pottera. To był również Ford Anglia. Acz zapewne mniej przerobiony. Ten miał dużo „bebechów” z garbusa.
Wsiadamy wiec do dwudrzwiowej limuzyny i ruszamy pod braku parku narodowego/rezerwatu El Cubano (w przeciwieństwie do tego z książki/filmu, „nasz” Ford niestety nie potrafił latać) . W niewielkiej odległości od rzeki… przejeżdżamy przez fragment bardzo ciekawego lasu – w sumie to nie wiem, czy można tak naprawdę nazwać go lasem. W każdym razie mnóstwo było tam drzew…, które charakteryzują się ogromnymi liśćmi i które zobaczyliśmy na własne oczy po raz pierwszy w życiu. To las tekowy. Charakterystyczny dla Ameryki Środkowej i Południowej, ale bardzo rzadki, często chroniony. Drzewo tekowe to kąsek dla przemysłu.

Poza tym, Miguel pokazał nam też jak rośnie ananas – to tez dla nas była wielka nowość i wspaniałą ciekawostka. A rośnie… jak bulwa przy korzeniu rozłożystej rośliny przypominającej nieco agawę. Kręcił się tu też niejaki Diego Velasco z drużyny Corteza, podbijającej Meksyk. Do dziś zasadzony przez niego baobab podobno stoi przy moście nad rzeką Guanaco. ( Widzieliśmy go, ale nie wyglądał na aż tak starego 😉 )

Minitreking w El Cubano. Całodzienna wycieczka fakultatywna (samochód z kierowcą) dla dwóch osób – 35 CUC do Parku Narodowego El Cubano. Wejście do parku to koszt 10 CUC od osoby. Trasa wiedzie przygotowanym szlakiem i w jedną stronę – do wodospadu musimy iść około godziny. Jak zwykle dobrze jest pójść rano, ponieważ im później, tym więcej ludzi pojawia się na szlaku (głównie zorganizowane grupy). Jak zwykle udało nam się być tu pierwszymi. W małym, acz uroczym „baseniku” przy wodospadzie można się oczywiście pluskać. Miejscowi natomiast skaczą ze skały wprost do zielonkawej wody. Co wymaga naszym zdaniem odwagi i sporego doświadczenia. Podczas, gdy myśmy już wracali, przy wodospadzie zaczęło się robić naprawdę tłoczno. To nie jest trudny szlak, nie są potrzebne buty trekingowe, mogą być sandały. Niemniej – jeśli pada deszcz, niektóre kamienie pod koniec mogą być śliskie.

Dłuższą alternatywą dla El Cubano wydaje się Topas de Collantes, położona jeszcze wyżej w górach wioska o charakterze górskim, skąd wyruszają trzy szlaki, również zakończone spektakularnymi wodospadami. Wokół wsi rozciągają się małe plantacje kawowców. Jednak pogoda jest tam kapryśna, jest chłodniej. A dojazd trwa nawet 2 godziny. To pomysł na cały dzień.

Playa Ancon

Po południu udajemy się na Playa Ancon. To duża mierzeja, oddzielona od Trinidad laguną. Samo Trinidad nie jest portem, ale dwie nieodległe miejscowości, tzn La Boca oraz Casilda od zawsze obsługiwały go od strony morza. Do Casildy prowadzi nawet szynobus i wciąż jest w użyciu.

Ancon jest wystawiona na promienie karaibskiego słońca, na południe. Od rana do wieczora. Dobrze mieć ze sobą zapas wody mineralnej, ponieważ na plaży mała – pół litrowa woda to koszt 1,5 CUC. Część plaży – bez leżaków, z darmowymi parasolami. Plaża jest bardzo czysta, woda również. Przeszkadzać mogą jedynie sprzedawcy, od których nie sposób się „opędzić”. Na plaży nie znaleźliśmy toalety, więc trzeba było przebierać się za palmą (chyba, że w części bardziej zagospodarowanej, gdzie było także więcej ludzi i leżaki takowa się znalazła). Dobrym pomysłem jest przyjechanie na plażę rowerem – widzieliśmy, że bardzo dużo ludzi korzystało właśnie z tego środka transportu. Zajmie to około 45 minut. Jeśli mielibyśmy porównywać plażę Ancon z plażą Cayo Jutias niedaleko Vinales, to jednak wygrywa ta druga. Bardziej dzika i kameralna.

Valle de los Ingenos

Tak jak w przypadku Vinales dominowały plantacje tytoniu, które pięknie urozmaicały majestatyczne mogoty, tak tutaj pierwsze skrzypce grają plantacje trzciny cukrowej. Trzcina jest mało zjawiskowa, bladozielona, szumiąca lekko. Ich dopełnieniem są zielone góry na dalszym tle, ogromne stada bydła i wielkie posiadłości dawnych „magnatów trzcinowych”. Typowe hacjendy, w barokowym stylu z podcieniami i arkadami, duszne powietrze, unoszące się nad wysuszonym buszem, słońce przebijające się przez olbrzymie liście bananowców i gdzieś w zakamarkach ukryte ruiny domostw niewolników. Osobliwy przykład jak piękny i intrygujący krajobraz kryje w sobie mroczną historię. Oczami wyobraźni widzimy pana na włościach jak stoi na werandzie pałacu, pali cygaro i z władczością spogląda na swój teren i krzątających się pracowników, dźwigających bele trzciny.

Dolina wpisana została na listę UNESCO. Z uwagi na wysokie wartości kulturowe. Krajobraz kulturowy. Największy rozkwit tego rejonu przypadł na koniec XVIII i początek XIX wieku. Z dala od Hawany, z dala od niespokojnych szlaków handlowych i jurysdykcji gubernatora. Wówczas powstawały tu wspaniałe posiadłości hiszpańskich magnatów, którzy wykorzystując do pozyskiwania cukru ze swoich plantacji, ogromne rzesze niewolników, zbijali niebotyczne fortuny, bo cukier był w cenie. Okres prosperity minął, jak w wielu przypadkach, w związku z przeniesieniem ośrodka handlowego do niedalekiego Cienfuegos, wprowadzenie blokady kontynentalnej na handel cukrem z Wielką Brytanią, a w końcu w związku z pojawieniem się w Europie buraka cukrowego. Wcale ich nam nie szkoda.

Casa Guachinango należała Mariano Borrrell’a, jej historia sięga końca XVIII wieku. Dziś obiekt znajduje się w opłakanym stanie a roślinność selwy sama wkracza do środka. Czas, a także (co widać głównie po dachu) pogoda zrobiły to swoje, wchodzimy na dziko, obserwujemy wnętrza, widać stare rodzinne fotografie, które ostały się gdzieniegdzie. Widać jednak, że jakieś prace nad renowacją trwają. Willa znajduje się na niewysokim wzgórzu, jak większość z nich. W pobliżu znajduje się ciekawy most kolejowy przerzucony nad mętną rzeką Ay. W czasach największego rozkwitu do poru w Trinidadzie z ładunkiem „białego złota” dojeżdżała kolej parowa, która dziś pełni rolę turystyczną. Do willi dojedzie się z Managa Iznaga lub pieszo wzdłuż torów z tejże.

Manaca Iznaga to jedna z największych posiadłości, która została założona w XVIII wieku przez Pedro Iznaga. A także mała wioska i stacja kolejowa. W  pobliżu pomarańczowej haciendy, wyglądającej jak pałac (dziś mieści się tu między innymi restauracja) znajduje się dawna wieża strażnicza (ma 44 metry wysokości, najwyższa na Kubie). Służyła ona jako miejsce obserwacji pracujących na plantacji niewolników, umieszczony na jej szczycie dzwon sygnalizował rozpoczęcie, zakończenie pracy, a także ostrzegał przed pożarami, czy próbami ucieczki.
Dziś to doskonały  punkt widokowy na całą dolinę (wejście na wieżę kosztuje 1 CUC). Podążając na teren posiadłości nie będziemy mogli opędzić się od sprzedawców, czasem wręcz agresywnych. Przy parkingu natomiast znajduje się punkt sprzedaży soku z trzciny cukrowej. Bez cukry i bez wody. podobno najpyszniejszy na Kubie. W istocie, smakował bosko.

San Isidro de los Destiladeros leży w małej kotlinie, schowany przed widokami, niewidoczny an panoramicznych ujęciach. Ma to swój powód. Wstydliwy. Kompleks ten został udostępniony zwiedzającym – chcącym przechadzać się po terenie dawnej plantacji samodzielnie lub też z przewodnikiem, który objaśnia i tłumaczy każdy element typowej kubańskiej plantacji przemysłowej. Zobaczymy tu pozostałości po XVIII-wiecznej cukrowni i destylarni, obsługiwaną przez niewolniczą siłę roboczą. Od pokoleń lokalna gospodarka była wspierana przez sieć takich zakładów. Produkcja cukru ustała w San Isidro około 1890 roku. Pozostały resztki tego kwitnącego i historycznie niedocenianego dziedzictwa przemysłowego: imponujący dom właściciela, trzykondygnacyjna wieża, cysterna, główna cukrownie, budynki pomocnicze i groble. Prawie wszyscy są w gruzach ale od kilku lat UNESCO łoży na ich restaurację. Osobliwe, ale prawdziwe. Takie miejsca też potrzebują zachowania od zapomnienia.

Sitio Guaimaro znajduje się najdalej od Trinidad. Również należało do Borella i stanowiło jego główny pałac. Na posiadłości pracowało ponad 540 niewolników. Głównie z Kongo i kreoli. Ale warto tu się pojawić, o to kwintesencja tego o czym pisaliśmy powyżej. Okazały pałac z oryginalnymi, zachowanymi freskami, żyrandolami, otwarty na wszystkie strony, przepastny i przewiewny, projektowany był przez włoskich architektów i uważany był za najpiękniejszy na Kubie. Widoki jak z obrazka a jednocześnie niepokojące ja sceny z Django czy Ocalonego.

Tak naprawdę zwiedzanie tego typu miejsc (związanych z ciężką, często kończącą się śmiercią, niewolniczą pracą) nie jest proste. Choćby w takim przypadku będziemy optować zawsze za tym, by podróżować świadomie. Przygotowywać się, czytać ZANIM odwiedzimy dane miejsce. A nie w trakcie czy po.

Borrel w szcycie swojej sławy produkował 82 000 arrob cukru (ówczesna jednostka miary) był to rekord świata. Rekordem też była liczba niewolników, pracujących w Dolinie Młynów. Ponad 40 tysięcy.

Mirador de la Loma del Puerto. Dobrze jest tutaj właśnie zakończyć swoją podróż do Dolinie. Głównie z powodów praktycznych, by w nieco już mniej palącym słońcu obserwować wspaniałe widoki i amfiteatralne przestawienie pastwisk ze stadami bydła czy samotnych palm królewskich. Zielone góry, w odcieniu późnego słońca nieco czekoladowe nawet, królewskie palmy, połacie trzciny cukrowej, stada bydła będą prezentowały się znakomicie z tarasu znajdującej się tu restauracji. Choć kierowcy, którzy obwożą turystów po wielu punktach doliny rekomendują pojawić się tu najpierw.

– przecież „wszyscy turyści jadą najpierw na Mirador, czemu Wy chcecie inaczej?” W końcu jednak się udało przekonać taksówkarza, że przecież dla niego nie ma to większego znaczenia. Tutaj wychodzi czasem skrupulatne przygotowanie Marcina w kontekście planowania podróży i wiedzy z google maps. Wielokrotnie nas to uratowało i okazało się cenniejsze, niż wiedza tzw. „lokalsów”.

Trinidad i okolice tego miasta na pewno zapadną nam w pamięć jako specyficzne miejsce. Piękne, ujmujące, zmysłowe i porywające pod względem fotograficznym. Jednocześnie pełne zadumy, rozterek i rozmyślań nad kolonialną historią Kuby. Nie współczesne nierówności i kontrasty nas bolą ale przeszłość, której sami Kubańczycy zdają się nie widzieć. Albo chcą, byśmy myśleli, że nie widzą…

ZDJĘCIA, więcej zdjęć:

W drodze przez El Cubano

Widoki na wyższe szczyty Gór Sierra de Escambray

Krystalicznie…

W drodze do Managa Iznaga. Wieża strażnicza

Widok z dołu…

I z góry.

Nieco złowieszczo brzmiące okolice Casa Guachinango i linii kolejowej przez dolinę.


Oto główna hacienda Mariano Borella. W środku zachowały się nawet freski.

Pozostałości destylarni i zabudowań niewolniczych

Plaża Ancon

Ilość komentarzy: 3 - dołącz do dyskusji!

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *