Zapach palonych cygar nie wszystkim pasuje, jest słodki, a jednocześnie gorzki. Dobrze, że tuż po porze deszczowej wszędzie wokół pachną kwitnące kwiaty. Powietrze jest duszne, skóra lepka, więc chętnie wbijamy się słomką pomiędzy kostki lodu i sączymy dającą się wyczuć goryczkę z miętą lub przyjemną słodycz z miodem. Prawdopodobnie mojito lub canchanchara nigdzie nie smakuje tak jak w okolicach schodów przy Casa de La Musica w Trinidad, kubańskiej perle architektury i kolonialnym miasteczku jak ze snów.
Jeszcze 300 lat temu kręcili się tu piraci, zwłaszcza Ci z Haiti i Jamajki, niepokojeni przez właściwie nikogo, chętnie wykorzystywali tutejszą zatokę jako bazę dla kontrabandy z Jamajki, Tortugi, czy ataków na północne Karaiby. Zapewne nie kojarzyli faktu, że właśnie stąd Hernan Cortez ze swoim najbardziej zaufanym Diego Velasco ruszyli na podbój Meksyku. Velasco został ojcem założycielem kolonii Trinidad, do dziś zasadzony przez niego baobab podobno stoi przy moście nad rzeką Guanaco. ( Widzieliśmy go, ale nie wyglądał na aż tak starego 😉 )
Po czasach imperialnych, asymilowaniu Indian Taino i dekadach pirackich rajdów wzdłuż szlaków południowych Karaibów, przyszedł czas na imigrantów z Haiti oraz plantatorów, którzy znaleźli tu idealne miejsce na uprawę trzciny cukrowej. Tak powstało „państwo w państwie”, świat cukrowych baronów, z czasem najbogatszych ludzi na Kubie, niezależnych od władzy w Havanie, którzy pod swoimi zakładami, niestety z batem i niewolniczym przymusem, mieli ponad 30 tys ludzi. W Trinidad stawiali wystawne pałace, a w okolicach pałacowe haciendy. Oglądaliśmy je jednego dnia. Długo by się zastanawiać jak kontrastujące uczucia towarzyszyły nam, eksplorującym te tereny.
Trinidad to też kubańska stolica Santerii, synkretycznej religii, łączącej wpływy chrześcijańskie, indiańskie i afrykańskie. To głównie dlatego, że to właśnie w tym regionie napłynęło najwięcej niewolników i imigrantów krwi afrykańskiej z pierwszego, czy drugiego pokolenia. A wraz z nimi wszystkie tradycje i zwyczaje. Mieliśmy okazję oglądać kilka pokazów ich tańców i ołtarzy ku czci synkretycznych bogów jak Yemaya czy Obatala. Wyglądają dość osobliwie, ale przynajmniej autentycznie, bo w ich pomieszczeniach, a nie na scenach przy restauracjach.
Trinidad został uznany za perłę narodową już w czasach Batisty. Nawet władze rewolucyjne, tak niechętne przecież wszystkiemu, co kojarzyło się z wyzyskiem, kolonizacją i Hiszpanami, musieli pogodzić się z tym, że dla dobra lokalnej ekonomii należy chuchać i dmuchać na Trinidad. Gdy ostatecznie UNESCO po wielu latach badań i obserwacji wpisało miasto oraz przylegającą doń Dolinę Ingenios na listę – liczba turystów z całego świata zwiększyła się kilkudziesięciokrotnie, a fundusze pozwoliły na renowację wielu budynków. I pojawił się boom na Trinidad – Kolonialną Perłę Karaibów, obecnie obowiązkowy punkt na trasie każdej podróży po Kubie.
Co naszym zdaniem warto zrobić w Trinidad? Przede wszystkim (paradoksalnie) odpocząć i chłonąć. Jeśli Hawana Was przytłumi albo przestraszy, Vinales zmęczy Wasze mięśnie, Varadero znudzi, a Cienfuegos przerazi zgiełkiem i spalinami – pod żadnym pozorem nie przybywajcie tu tylko na jeden dzień. Minimum dwa. Tego miasta nie można ocenić z perspektywy dnia i wieczora. Do pełni oceny potrzebny jest leniwy, cichy poranek. Więc my zamieniliśmy planowane dwa na trzy i pół. Trinidad spodoba się miłośnikom kolonialnej architektury, fotografii ulicznej, historii tańca i muzyki oraz górskich wędrówek. Tak, miasto jest bardzo ładnie położone, a dosłownie kilka-kilkanaście km stąd mamy możliwość kilku górskich wycieczek. Sierra de Escambray to drugie co do wielkości góry Kuby, a ich sercem jest kameralny kurorcik – Topas de Colliente.
Usiądź przy stoiku na schodach pod Casa de la Musica i słuchaj wieczornych koncertów przy zachodzie słońca
To z pewnością miejsce, które najmocniej zapamiętamy z całej podróży na Kubę. Nie chodzi o to czy nam się podobało, choć oczywiście jest ładne, chodzi o klimat i atmosferę. Cudownie było przesiadywać codziennie, gdy słońce chyliło się ku horyzontowi przy żelaznych stolikach, wsłuchując się w koncerty kubańskiej muzyki. Co wieczór nieco innej. Można zamówić kubańskie drinki, piwo, większość turystów oprócz tego korzysta właśnie tutaj z internetu i zaciąga się cygarami. Atmosfera jest niespieszna, a czerwone promienie słońca oblewają kwitnące wokoło kwiaty. Nad schodami znajduje się natomiast Casa de la Musica, czyli lokalny „dom kultury” nastawiony na dancingi, głównie dla mieszkańców. Dlatego, jeśli chcemy podejrzeć jak wyglądają relikty „prawdziwej Kuby” w tym turystycznym miejscu, to wystarczy pojawić się tu jakiegoś wieczora. A kto wie, może sami damy się ponieść tym rytmom. Szczerze powiedziawszy aż się o to prosi.
Wypij drinka „najlepszego na Kubie lub na Świecie” przy Plaza Central
Alternatywą do obleganych przez wszystkich schodów są dwa okienka przy Placu Centralnym za restauracją Esquerra, szczycące się „najlepszym mojito na Kubie” oraz „najlepszym mojito na świecie”. Sprawdziliśmy tę bunczuczną reklamę i rzeczywiście bardzo nam smakowały. Chyba najbardziej. Wez drinka i usiądz na nagrzanym słońcem krawężniku lub podejdz na skwer przed frontem katedry, gdzie lubią przesiadywać artyści, rysownicy. Za dnia warto odwiedzić kamienicę, znajdującą się w południowej części placu (to galeria sztuki) i skorzystać z balkonu na pierwszym piętrze. Widać stąd życie Trinidadu w pigułce.
Fotografuj miasto z góry z wieży widokowej przy Museo de la Lucha Contra Bandidos
To jedna z opcji. Ale najlepsza, bo charakterystyczna wieża dawnego klasztoru zarysowuje się bardzo wyraźnie w krajobrazie miasta i jest jego dominantą. Wejście kosztuje 1 CUC, ale widoki z góry są warte dużo więcej. Na dole w salach wokół dawnego claustro funkcjonuje wątpliwej jakości wystawa, poświęcona historii kubańskiej wojny domowej. Przed wejściem do obiektu leży malutki placyk, właściwie skwerek. Ale ma swój urok, widać, że lubią go lokalni mieszkańcy, mniej turyści, dlatego można tu usiąść i obserwować ludzi. Druga możliwość na oglądanie miasta z wieży to Museo de Historia Municipal, czyli pałac lokalnego bogacza Justo Cantero, w którym można się przekonać o zbytku i przepychu ówczesnych „baronów cukrowych” z Trinidadu.
Zobacz ruiny kościołów Nuestra Senora de la Candelaria oraz Santa Anna
Mieszkaliśmy przy placu Santa Anna, ostatnim na wschód wysuniętym elemencie zabytkowego starego miasta, dalej była już droga na Sancti Spiritus. Ruiny kościoła pochodzą z 1812 roku. Niektórzy śmieją się, że to akurat ten rok, w którym czas zatrzymał się w Trinidad i mniej więcej tak zakonserwowane zostało miasteczko. Ten kościół sprawił, że zaczęliśmy dostrzegać wiele podobieństw pomiędzy Trinidad a Antigua Guatemala.
Drugie ruiny piętrzą się na wzgórzu nad miastem. Widać charakterystyczne trzy smukłe wieżyczki obłożone rusztowaniem. Dochodzimy stąd mało przyjemną uliczką Calle Polvora i skręcamy przy budynku przepompowni. Stoimy na tarasie, blask późnego słońca odbija się od tafli morza w tle, a dookoła latają setki ogromnych ważek. W ten sposób żegnaliśmy Trinidad.
Usiądź na Plaza i Parque Cespades i obserwuj miejski ruch
Tu rozciąga się nowsza część miasta. Przesiadują tu głównie lokalsi, choć turystów też jest sporo, głównie z powodu dostępnej sieci wi-fi. Nie jest jednak tu łatwo ją uchwycić. Tutaj także można kupić (w punkcie Etesca) kartę internetową. Plac jest bardzo ładnie utrzymany, wieczorem oświetlony licznymi latarniami. W jego centrum wznosi się „altanka”, która chyba powinna być otulona kwiatami, my jednak nie trafiliśmy na ten moment.
Pospaceruj z aparatem po mniej turystycznych zakątkach miasteczka. Jak Plaza de los Tres Cruzes albo w stronę Discoteca la Cueva
Z Trinidadem jest tak, że w wielu miejscach jest wypacykowanym, klasycznym kolonialnym miasteczkiem-perełką. Nie uświadczymy tu śmieci, brudu, a codziennie rano sprzątacze zamiatają ulicę, czego byliśmy świadkami, idąc przed świtem na autobus. Ale dosłownie kilkaset metrów od centrum tętni normalne życie, ludzie mieszkają, nie wynajmują cas, hodują kurczaki, świnie, poruszają się końmi. Jeśli lubisz fotografować ludzi – idź w rejony placu Trzech Krzyży, który bardziej przypomina klepisko niż plac. Ponieważ my nie fotografujemy ludzi (nie mamy tego w zwyczaju), ponieważ nie wiemy jak zareagują na portretowe zbliżenia. Lokale życie tętni też w barze Lomita, w kwartale Boca, w którym gromadzą się tutejsi mężczyźni, nie turyści (ostatnie zdjęcie) a okoliczne dzieciaki biegają wokół Ciebie i proszą o drobne prezenty czy cukierki. Generalnie cała północna część Trinidad to nie brukowane ulice, a raczej ścieżki z wyklepanym gruzem. I typowy miks świata miejskiego i wiejskiego.
Pospaceruj po wąskich uliczkach centrum, gdzie rozłożono stragany z rękodziełem
Kontrastem do wyżej wymienionych są ulice w kwartale pomiędzy Piro Guinart a Ernesto Valdez Munoz. Czysty bruk, w większości odnowione, kolorowe fronty kolonialnych domów i ciekawe widoki na miasto z kościołem i wieżą w tle (np. uliczka Callejon de Galdos, przy której znajduje się najsłynniejsza trinidadzka restauracja Vista Gourmet). Kilka uliczek wokół za dnia przemienia się w stragany z pamiątkami i rękodziełem. Większość to wątpliwej jakości kicz, ale naszą uwagę przykuły tradycyjne kubańskie obrusy i serwetki oraz pudełeczka na cygara
Odwiedź wnętrze największego i najważniejszego kościoła w okolicy
Ogromny kościół, choć bez charakterystycznej wieży, zniszczonej w jednym z wielkich huraganów. Środek to barok z domieszką… neogotyku. Fasada dominuje nad Plaza Central, ale jest przez większość czasu zagrodzona kratami. Świątynię można zwiedzać jedynie pomiędzy godzinami 10:30 a 13:00. Msze odprawiane są tu późnym wieczorem, o 20:00 i są, jak się przekonaliśmy, okazją do spotkań towarzyskich tej najbardziej tradycyjnej części mieszkańców. Dla zainteresowanych – niedzielna msza o 10:00.
Wybierze jedną z kilku knajpek serwujących kolacje z muzyką na tarasach dachowych
O ile jedzenie w Trinidad w dużej mierze może Waz rozczarować, o tyle „kultura drinków” i ich jakość to z pewnością duży plus. Są dobre, a kubańczycy nie żałują rumu. Na kolację z drinkiem i widokiem, wielu wybiera knajpki, położone na ostatnich piętrach trinidadzkich domków, a jest ich kilka. Trzy znajdują się przy Juan Marquez, w tym polecana El Rustico. Wieczorem grają, we wszystkich, małe kapele kubańskie, ale podobno żadna nie może równać się do tej, która właśnie występuje w La Botija (tuż obok), dlatego ciągle wieczorem były tu kolejki do wejścia.
Zobacz makietę miasteczka lub odwiedź Museo de Historia Municipal
Dla architektonicznych świrów. Ktoś stworzył bardzo dokładną makietę Trinidadu, a dokładnie casco viejo czyli tylko tego obszaru, który został objęty ochroną UNESCO. Makietę można oglądać za 1 CUC z każdej strony – nawet z góry. Znajduje się w placówce na rogu Maceo i Colon. Tutaj też wydawało nam się, że było największe nagromadzenie naganiaczy TAXI, dlatego warto tu łapać transport po okolicy i negocjować. Jak już było wcześniej wspomniane Museo Municipal de Historia mieści się w dawnym pałacu cukrowego barona. Ekspozycja skupia się na historii rewolucji oraz „cukrowego niewolnictwa”. Warto tu wstąpić chociażby po to, by wejść na wieżę widokową.
Trinidad. Spanie, jedzenie, dojazd. Czyli informacje praktyczne
Dworzec autobusowy łatwo przeoczyć, bo znajduje się schowany za fasadą przy Piro Guinart. Autobusy Viazul odchodzą tu głównie rano (Varadero, Sancti Spiritus, Santiago i Havana – przed 8:00). Warto minimum dzień wcześniej przyjść i zapisać się na listę rezerwacyjną. Autobusy do Cienfuegos kursują kilka razy dziennie. Z dworca kursują też camiones do portu w Casilda i na plaże półwyspu Ancon. W kierunku Casilda jeździ też mały pociąg-szynobus, ale równie dobrze dojedziecie tam w godzinę rowerem.
Podobnie z wejściem do rezerwatu przyrody El Cubano. Wycieczki lokalne organizuje Cubanacar przy Antonio Maceo, ale dużo lepiej zorganizować je sobie samodzielnie. Przy Jose Marti po północnej stronie ulicy znajduje się kantor oraz bank. Przy banku są oczywiście dwa bankomaty, obsługują też karty Maestro.
Jedzenia nie polecimy żadnego, bo jedliśmy po prostu przypadkowo i nic nam nie smakowało wybitnie. Generalnie po najsmaczniejszych obiadach domowych u pani Puppi w Vinales już nic nie było takie samo 🙂 Cenowo najlepiej wyszło w restauracji La Ceiba, ale nie zamawiajcie absolutnie ichniejszego „pesto” 🙂
Jedzenie pominiemy wymownym milczeniem. Ale czytaliście już nasze wrażenia ogólne, więc zaskoczenia nie ma. Jedzenie w Trinidadzie nie powala, prędzej czy pozniej i tak skończy się na lokalnej pizzy. Średniej. I nie chodzi o rozmiar. Za to ceny wahają się od 3-4 CUC do nawet 10 CUC. Żywiliśmy się w restauracjach: Los Conspiradores oraz El Jigüe. Śniadania oczywiście w casie. Na tarasie 🙂 Nasza casa znajdowała się 10min drogi od serca miasta, tuż przy ruinach St Ana. Jeśli będziecie celować w ten nocleg (a polecamy, około 100 zł) to proście o pokój z tarasem na plac. To naprawdę robi różnicę.
Nasz nocleg możecie zarezerwować sami na AIRBNB. Mile widziana rejestracja przez naszego linka. Zarobisz 100zł a my zyskamy dzięki temu środki na kolejne podróże 😉
Jeśli chodzi o drinki, to uśmiecha nam się mina i zawsze będziemy Trinidad pod tym względem wspominać ciepło, ale należy pilnować, by lód do nich dodawany był z wody butelkowanej a nie kranowej. Na wszelki wypadek. Oczywiście jest masa innych miejsc na toby wypić drinka taniej, niż w okolicach Schodów, jednak czasami „genius loci” miejsca jest wart tego „kuka” więcej.
Wg naszych zaleceń optymalny czas na Trinidad podczas klasycznej podróży po Kubie to 3 dni. Dzięki temu nie tylko zwiedzicie miasto wzdłuż i wszerz ale i skorzystacie z dobrodziejstw okolicy – rezerwatu El Cubano, plaż na Ancon czy wycieczki do Cukrowych Dolin. Jak my. Mieliśmy tu być 2 dni, ale tak nam się spodobała atmosfera i te klimatyczne wieczory, że ostatecznie było to 3 i pół dnia. A o okolicach Trinidad jeszcze napiszemy w innym wpisie.
Więcej zdjęć z Trinidad. Zapraszamy także do osobnej FOTOGALERII nt Tryinidad i okolic.
Obszerna relacja zdjęciowa, Kuba jest przepiękna. Skoro lubicie podróżować, to polecamy od siebie Galapagos.
tradycyjna część mieszkańców Trinidadu to raczej wyznawcy santerii i palo monte niż katolicy:)
Niezapomniane przygody, zwiedzanie i dobra zabawa, zapraszamy do Irlandii, kraju deszczowego i słonecznego, pozdrawiamy
Super miejsce, wspaniały klimat 🙂 Aż chce się tam wybrać, szczególnie zimą :/ Pozdrawiam!
Tak jest to witamina idealna na zimę. Szarą
Piszecie, że należy pilnować, żeby kostki lodu były z wody butelkowanej, a nie kranowej. Jak takie pilnowanie wygląda w praktyce? Bo jeżeli zadamy pytanie obsłudze z jakiej wody jest lód, to chyba nie mamy gwarancji, że udzielą nam prawdziwej informacji…
Wszystko będzie na widoku. Jeśli to mała budka/stoisko. A jeśli nie to kostki lodu z dziurką w środku podobno gwarantują, że woda butelkowana. Choć na dziś nie wiemy dlaczego tak jest:)