Podróż śladem „Dobrego Roku”. Najpiękniejsze miasteczka Prowansji i pola lawendy
Prowansja jest duża. To region historyczny, kulturowy ale też geograficzny. Ciężko powiedzieć „zwiedzałem Prowansję”, bo na to potrzeba zapewne trzech tygodni. Uwzględniając wieczory i noce przy winie, czterech.
Jednak jak każdy słynny region, również Prowansja ma swoje „serce”. Dla Toskanii będą to np. okolice Sieny i Val d’Orcia. Taką esencję, w której nagromadzono najwięcej pocztówkowych obrazków, najwięcej miejsc o znaczeniu historycznym, najwięcej winnic, punktów widokowych, pięknych krajobrazów a w tym przypadku jeszcze – lawendowych pól. Dlatego jednego dnia bardzo wcześnie rano wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy na objazdówkę po Luberon. A dokładnie kotlinie Luberon-Vaucluse. Oto właśnie Prowansja instant.
Region ten otoczony jest niewysokimi górami aż z trzech stron. Jest żyzną równiną, osłonięta od wiatru i wystawioną jak patelnia na słońce. Od czasu do czasu ubogaconą niewysokimi wzgórzami, ale nie tak jak w Toskanii. Po północnej stronie majaczy bielejący szczyt Mont Ventoux. Masyw Mały Luberon, porośnięty cedrami i piniami oddziela równinę od pozostałej części, tej bliższej Aix En Provence. I tak schowany region dziś nazywany jest jednym z najbardziej romantycznych miejsc w Europie.
Wojny docierały tu rzadko, ba, nawet przejęcie Prowansji przez Francję przebiegło w miarę pokojowo. Jednak język prowansalski częściowo tu przetrwał. Tak samo jak konserwatywne, tradycyjne, niespieszne i bardzo melancholijne postrzeganie świata. Tu nie wypada się spieszyć. Tym bardziej dziwi niesamowita liczba zamków, wież i pałaców, wyglądających jak obronne, majaczących na wzgórzach nad miasteczkami.
Ten styl życia i klimat rozsławił na cały świat Peter Mayle, cyklem książek o Prowansji i ucieczce tutaj. Potem schemat ten powielony był w filmie „Dobry Rok” Ridleya Scotta z Rusellem Crowe. Historia mężczyzny, który ucieka od głośnego i gnuśnego świata do Prowansji to motyw jak z podobnych książek o ucieczkach kobiet do Toskanii. Ale tu był mężczyzna. Śladami filmu zresztą też podróżowaliśmy po tych rejonach. Z czasem turyści oraz bogatsi mieszkańcy Anglii, USA czy Holandii zmienili obraz rolniczego Vaucluse. Nieruchomości poszły w górę, miasteczka i winnice stały się atrakcjami turystycznymi a pola lawendy – hitem mediów społecznościowych. Czy da się jednak zwiedzać ten region bez dzikich tłumów? Owszem, a nawet byliśmy czasami zaniepokojeni totalnym wyludnieniem niektórych miejsc.
W tekście poczytacie o miejscach, które odwiedziliśmy, o ciekawych punktach widokowych, o miasteczkach znanych i mniej znanych oraz o tym gdzie odwiedzaliśmy i robiliśmy sobie „sesje” w lawendowych polach. Bo do tego też trzeba się przygotować. My ruszyliśmy po 7:00 z St. Remy, by być w Gordes o 8:00, gdy jeszcze poranne światło nadawało mu złotego blasku. Wróciliśmy do domku po zachodzie słońca. W każdym z miasteczek spędziliśmy sporo czasu, czasami leniąc się, po prostu odpoczywając. Jeśli nie posiadacie auta, powinniście dokonać selekcji i wybrać sobie 2-3 z nich. Jeśli posiadacie – śmiało nawet 10. Najlepszą bazą wypadową w te rejony wydaje się Cavaillon (pociąg do Marsylii i Awinionu), nieco gorszym „prowansalska Wenecja” L’Isle-sur-la-Sorgue. To wsiadajcie, jedziemy.
Opactwo Senanque
Charakterystyczny bardzo znany widok, reklamujący Prowansję, to rzeczywiście trochę pocztówkowa maskotka tego regionu. W kadrze zarówno mieści się pole lawendy jak i romańskie, średniowieczne opactwo (wciąż działające!) oraz wzgórza wapienne, które w dużej mierze urozmaicają krajobraz zachodniej Prowansji i otaczają całą równinę Luberon. Opactwo znajduje się kilka minut drogi od Gordes, niełatwo tu dotrzeć bez auta. Ciche, spokojne, zwłaszcza wcześnie rano, gdy na okoliczny parking nie zjadą się jeszcze grupy turystów czy wycieczek fakultatywnych. Tutejsza lawenda jednak, ze względu na górskie położenie i zacienienie, kwitnie później, niż ta na polach Luberon.
Gordes
Gordes to doskonały punkt na rozpoczęcie swojej przygody z sercem Prowansji. Zwłaszcza rano, gdy miękkie wschodnie słońce oświetla na miodowo fasady domów, rozłożone na kilkunastu poziomach wokół góry. Trzeba to zobaczyć z półki skalnej, znajdującej się tuż przy wjeździe do miasta od południa. To przypomina nieco słynne Mont Saint Michel ale w scenerii toskańskiej. A to własnie Prowansja. Nam jeszcze przypominało włoską Pienzę, zwłaszcza swoim tarasowatym rozłożeniem i fantastycznymi widokami z tutejszych balkonów widokowych, murków i knajpek. Można rzucić okiem na cały obszar, który planuje się zjeździć. A zaczynając wątek, związanym z filmem” Dobry Rok”, tutaj kręcono kilka scen do filmu. Na głównym placyku z charakterystyczną fontanną Max umówił się na pierwszą randkę z Fanny. Tu też kręcono sceny w restauracji, gdzie pracowała Fanny. I tu Max otrzymał spadek po wujku od francuskiej pani notariusz. Przyjrzyjcie się lewej części zdjęcia.
Warto jest też udać się nieco dalej do miejscowości le Village des Bories, gdzie zobaczyć można tradycyjne kamienne chatki przypominające nieco ule (czyli bories), które służyły niegdyś jako schroniska górskie, warsztaty, owczarnie, a nawet wykorzystywane były jako magazyny na wino czy spichlerze.
Rousillon
W samym sercu równiny na niepozornym ale jak się za chwile okaże bogatym w cuda wzgórzu, leży miasto o znanej i kojarzonej nazwie. Największe z tych, które odwiedzimy, ale też najbardziej oryginalne. Roussillon leży na skalnym występie pośrodku krainy ochry – kolorowych form skalnych. Stąd nawiązanie do natury w kolorach elewacji tutejszych domostw. Są pomarańczowe, łososiowe, brzoskwiniowe, różowe, czasami czerwone. Razem z zielonymi i niebieskimi okiennicami tworzy to romantyczną mieszankę, dzięki której miasteczko może śmiało rywalizować z każdym innym np. w Toskanii. Bo jest wyjątkowe. Naszym zdaniem to jedno z najpiękniejszych i najbardziej niezapomnianych małych, klimatycznych miasteczek, jakie można zobaczyć w Europie. Również dzięki temu, co go otacza.
Szlak Ochry
A otaczają go wspomniane wyżej Le Sentier des Ocres. Czerwone skały widoczne są już gdy spacerujemy w okolicach głównego parkingu miasteczka. Ogromna pomarańczowa skała pokazuje się, gdy znajdziemy się blisko cmentarza albo na tarasie kawiarenki Chez Nino. Ochra to użelazniona glinka z kaolinem, dlatego przybiera barwy podobne jak skały w Colorado czy Arizonie. Zresztą, drugi rezerwat tego typu skał, położony blisko Rustrel ma potoczną nazwę „Colorado Provecal”.
Wzdłuż tego w Roussillon i pomiędzy najważniejszymi jego punktami pociągnięto dwie trasy spacerowe, częściowo wyłożone drewnianymi pomostami. Trzeba przyznać, że można się pobrudzić, zwłaszcza gdy mamy jasne spodnie i buty. Jednak jeśli wcześniej nie padało – nie powinno to być aż tak uciążliwe. Wstęp do rezerwatu to wydatek 2,5 eur.
Saint Saturnin les Apts
Tutejszy zamek, dominujący nad okolicą jest niczym jurajskie ruiny. W dużo lepszym stanie jest romańska kaplica a w całkiem najlepszym – pozostałości wiatraków, które kiedyś pełniły bardzo ważną rolę w okolicy. Jeszcze więcej wiatraków, opiewanych prze XIX wiecznych poetów i pisarzy romantycznych znajduje się w Alpillach, blisko Fonteville. St. Saturnin było ciche spokojne, nieco wymarłe. Ono jest często omijane przez turystów, z uwagi, że nie jest tu „po drodze”, chyba, że na Sault. Okolica słynie jednak z kwitnących sadów wiśniowych i ze zbierania trufli. Aby dojść do młyna i punktu widokowego przy nim, musicie zboczyć w wąską uliczkę przy zachodnim parkingu.
Viens
Droga do Viens z Gignac jest piękna. Sporo zakrętów wije się łagodnie pomiędzy lasami dębowymi i zaroślami kwitnącego żarnowca. Zatrzymujemy się przy jednym z punktów widokowych i opanowuje nas intensywnie słodki zapach. W tle widzimy charakterystyczną wieżę zamku w Viens i widok na dolinę rzeki Callavon. Dalej jest już region Alpy-Górna Prowansja.
Droga pachnąca żarnowcem. Koordynaty na google maps
Viens przywitało nas ciszą. Jakby wymarło, wyzbyło się mieszkańców, albo przyjmowało ich tylko o poranku a popołudniu, po przerwie obiadowej eksmitowało, by pobyć chwilę samo. Czy na pewno byliśmy tu jednak sami? Spacerując bezładnie uliczkami, okazało się, że jednak nie. Oprócz kilku osób, ewidentnie turystów, zaskoczonych pustkami również jak my – nie spotkaliśmy tu żywej duszy. Nad miastem dominują dwie budowle. Zamczysko obronne, które wyglądało na… zamieszkane przez zwykłych ludzi oraz stary romański kościół. Na którym dzwony właśnie wybiły godzinę 16:00. Upał powinien zelżeć.
Winnica Canorgue
Zbaczamy ze szlaku, jedziemy lokalnymi drogami szerokości malucha pomiędzy sennymi wioskami i przysiółkami, w oddali, za szpalerami cyprysów i winnic majaczy kolejne mikromiasteczko – Casenueve z wyraźnym bastionem, niestety nie możemy odwiedzić wszystkich. Do winnicy Canorgue docieramy w momencie, gdy słońce skłania się już bardzo nisko ponad masywem Dużego Luberon, ale do zachodu jeszcze sporo czasu, gdyż mamy najdłuższe dni w roku.
To miejsce, w którym rozegrała się połowa akcji filmu „Dobry Rok”, czyli miejsce, które grało winnicę, którą Max otrzymał w spadku po wujku, koneserze i znawcy win. Tu Max się oporządza, tu odnawia ogród i basen, tutaj gości nieślubną córkę wuja, tutaj odnawia motor, tutaj spędza cudowny czas na tarasie i wspomina czasy dzieciństwa i wakacji u wujka i meczów tenisa z nim. Na sam taras i do willi wejść niestety już nie można (zmiana właściciela), więc trzeba zadowolić się charakterystycznym widokiem ogrodu z sadzawką z nenufarami. Co ciekawe my również pomyliliśmy bramę wjazdową, jak główny bohater na początku filmu. W tym miejscu wciąż działa mała winnica, w ładnym widokiem na Bonnieux, gdzie można zakupić lokalne wina.
Jak dojechać do winnicy? Koordynaty na google maps
Bonnieux
Jesteśmy już na zobacz masywu Luberon, który opisywaną krainę oddziela od południa od gorącej i nieco tłocznej Prowansji właściwej (bliżej Marsylii i Aix). Tutejsze góry porastają rzadkie we Francji lasy cedrowe. Bonnieux również wyróżnia się pięknym położeniem nie tylko spośród miasteczek Prowansji ale i południowej Francji. Spowija je aura tajemniczości, z uwagi na historię. Z wszystkich miasteczek regionu ono miało szansę być najczęściej atakowane, odwiedzane, bo leżało przy trasie przez góry Luberon na południe. Przez lata należało do Templariuszy a potem Państwa Kościelnego.
W tej leniwej atmosferze zapomniało nam się, że restauracje i kawiarnie raczej o tej porze we Francji nie są otwarte. Dobrze, że udało nam się odnaleźć małą naleśnikarnię i kawiarnię Creperie Le Tinel, gdzie zjedliśmy smaczne naleśniki z musem kasztanowym, kozim serem i miodem.
Lawendowe pola Luberon
Podróżując po tej okolicy w drugiej połowie czerwca (jak my) czy pierwszej połowie lipca należy przygotować się na spore grupy turystów (głównie z Azji) zatrzymujących swoje auta, campery, autokary przy drodze. Powód zazwyczaj jest jeden – lawendowe pola. Ogromne, symetryczne, kwitnące na fioletowo (czyli lawendowo). Wybierając się tu z podobnym zamiarem trzeba pamiętać, że pole polu nierówne i im niżej (płasko) tym piękniejsze kolory w czerwcu a im wyżej (wzgórza i okoliczne góry – np. w Sault) tym piękniejsze kolory w lipcu. Największe pola w tym rejonie rozciągają się w trójkącie pomiędzy miasteczkami Bonnieux, Roussillon a Goult. A najlepiej wzdłuż drogi lokalnej D36. Wiadomo też, że najlepiej lawenda prezentuje się we wczesnym lub późnym świetle. W środku dnia jej kolory nie są aż tak intensywne.
Jak dojechać do pól lawendy, gdzie robiliśmy zdjęcia? Koordynaty na google maps
Lacoste
To nie jest miejsce dla wrażliwych. Chciałoby się powiedzieć z przymrużeniem oka. Wbrew nazwie nie powinno kojarzyć się z perfumami, choć oczywiście pachniało tu intensywnie. Nad miasteczkiem, które okazało się również opuszczone i ciche, jak Viens, góruje, widoczny z oddali potężny zamek, należący kiedyś do Markiza de Sade. Tak tego Markiza, który wsławił się niezbyt chlubnymi czynami. Zamek majaczy też w oddali w jednej ze scen „Dobrego Roku”, gdy Max zgubił się w drodze z lotniska. Podobnie z resztą taras kawiarni Cafe de France, z którego pięknie prezentuje się widok na równinę poniżej oraz fantastycznie ulokowane, przyklejone jakby do gór nieodległe Bonnieux. Ale podobny widok zobaczymy w sumie z pachnącego kwiatami balkoniku przy St. Trophine. Do zamku można też podjechać od tyłu, z drogi na Menerbes.
Menerbes
Menerbes to kolejne przepiękne miasteczko, które porównywane jest,ze względu na swój urok, z Roussillon, Gordes i Lourmarin. Wiele zabytkowych budowli Starego Menerbes zostało kupionych przez znanych ludzi. Znajduje się tu między innymi dawna posiadłość Pabla Picassa (niestety niedostępna dla zwiedzających). Dla ciekawskich może spodobać się bardzo fajne Muzeum Korkociągów, tuż pod miasteczkiem, niektóre z nich stanowią przepiękne dzieła sztuki.
Zaparkowaliśmy w późnych godzinach, więc ominęły nas opłaty. Wspięliśmy się na górne miasto, zauroczeni fantastycznym światłem, złotym, magicznym. Miasto, które tradycyjnie „zakończone” jest podłużną skarpą, na której stoi romański kościół, ruiny zamku oraz stary cmentarz. Z kamiennego tarasu rozpościera się fantastyczny widok na północ, czyli cała równinę Vaclause. O tej porze zapachy są najbardziej intensywne. W złotym świetle późnego popołudnia obserwowaliśmy stąd prawie całą równinę Vaclause i wdychaliśmy zapach lawendy, rozmarynu i żarnowca, który rozsiewał powiewający dość intensywnie mistral.
Lourmarine
Lourmarin, które leży po drugiej stronie masywu Luberon nie załapało się na naszą objazdówkę z powodów logistycznych, ale pojawiliśmy się tu 2 dni później. Tak naprawdę z Bonnieux jest tu zaledwie 20 minut drogi przez przełęcz i drogę D943. Ten obszar zwany jest „Południowym Luberon” i idealnie pasuje do opisywanej przez nas krainy, przy czym bardziej słynie z ogromnych winnic i szlaku zamczysk, niż lawendy i punktów widokowych.
Lourmarin to miasteczko pisarza i reżysera teatralnego Alberta Camusa do czołówki najpiękniejszych miejscowości w całej Francji. Cieszy się też niesamowitą atmosferą, nieskalaną jeszcze masową turystyką. No chyba, że np. mamy dzień targowy, jak w czasie naszych odwiedzin. Na szczególną uwagę zasługuje górujący nad miastem zamek, który składa się z dwóch części: starej z XV wieku (Chateau Vieux) i nowej renesansowej (Chateau Neuf). O targowiskach w prowansalskich miasteczkach jeszcze napiszemy. Są jedyne w swoim rodzaju, tłumne, ale i pełne produktów od lewa do prawa. I w każdy dzień są w innym mieście. Podczas naszego pobytu tutaj zaliczyliśmy aż cztery.
Cucuron
Wisienka na torcie naszego przewodnika. Również leży po południowej stronie masywu Luberon ale warto tu wstąpić, jeśli zdecydujecie się na odwiedzenie Lourmarine albo np. jedziecie dalej w kierunku Aix. Tutejszy plac centralny znacznie różni się od wszystkich w odwiedzonych miasteczkach. Wzdłuż sporej sadzawki strażnikami są szpalery prostych platanów, które tak pięknie ozdabiają prowansalskie miasta i miasteczka. Tutaj, w restauracji L’Etang zasiadł na randce filmowy Max i Fanny w „Dobrym Roku”. Leniwa atmosfera sprzyja przysiedzeniu w jednej z kilku knajpek przy basenie, np. na kawie i deserze i obserwowanie niemego spektaklu.
Miasteczko jest otoczone murami miejskimi, co też nie jest regułą w przypadku regionu Luberon a nad nim dominuje obronny Donżon, z którego widać okolicę. Można dostrzec też okolice Aix. A także sąsiednie miasteczko Vaugines, w którym do końca swoich dni żył Peter Mayle, pisarz i piewca współczesnej Prowansji. Zmarł w styczniu tego roku.
Roku, który „dobrym” okazuje się dla nas własnie teraz.
Dziękujemy za wspólną podróż. Ania i Marcin
Miejsce zrobienia zdjęcia: Koordynaty google maps
Informacje praktyczne: W miasteczkach często obowiązuje parking płatny. Płacimy za każde >45 minut. Są to opłaty rzędu 2-3 eur za godzinę. Może zdarzyć się, że będzie należało wykupić w sklepie lub kiosku kartonową tabliczkę z zaznaczeniem godziny rozpoczęcia parkowania. Parkingi zawsze są 2-3 minuty od centrum miasteczek. Na obszarach niezabudowanych od 1 lipca 2018 obowiązuje ograniczenie 80 km/h. Latem należy liczyć się z upałami, bo tutaj mocny wiatr wieje rzadziej. Tak samo należy liczyć się problemami ze zjedzeniem czegoś pomiędzy 17 a 20. Trasa, którą przygotowaliśmy wystarczy na 1 dzień z wczesnym wstaniem o świcie i powrotem po zachodzie słońca. Ale można ją podzielić na 2 części. My mieszkaliśmy w St. Remy, dosłownie 30 minut od Gordes. O samym mieście, naszym domu i szlaku Van Gogha napiszemy w innym wpisie.
Szczególne podziękowania dla Asi, która była naszą mistrzynią kierownicy i Moniki. Zwłaszcza za ostatnie zdjęcie 🙂
Witam. Prawidłowy opis. Film jest z 2008. 12 lat to sporo czasu na dotarcie tam. Byłem. Osobiście mam tylko jedno. W pewnym momencie Christy leżąc przy basenie wstaje i mówi. To sprzedanie duszy sprzedając ten dom. Film jest cudny, wszystko tam cudne. Marion(jestem facetem). Jest taki facet Amundsen. Powiedział tylko człowiek podróżujący przeżywa przygody! Czyli jeździmy i jeździmy. Wszędzie jest ładnie. Nawet pod Pcim.
Piekne zdjecia, uwielbiam Prowansje, mielismy z mezem mozliwosc odwiedzenia trzykrotnie, zwiedzenia wielu miast, miasteczek I wiosek prowansalskich. A film „Dobry rok” to moj ulubiony, bardzo podoba mi sie Wasz blog, a wpis o Prowansji przeczytalam wielokrotnie, z ogromna przyjemnoscia! Moim marzeniem jest odwiedzenie Prowansji ponownie, w okresie kwitniecia mojej ulubionej lawendy! Marzenia czesto sie spelniaja, wiec I moze tym razem, chociaz z Kanady, gdzie mieszkamy to ” kawaleczek”. Pozdrawiam ciepluto I zycze pieknych podrozy I wielu wrazen!
Żaden przewodnik lepiej by tego nie opisał. Wielkie dzieki. Zobaczymy miasteczka początkiem marca.
Super zdjęcia. Piękna ta Prowansja. Chyba już wiem gdzie wyjadę w przyszłym roku 🙂
Witajcie! Jutro będziemy zwiedzać Prowansję Waszym szlakiem 🙂 dziękujemy za przepiękny opis szlaku! Czekamy z niecierpliwością na tę podróż:-) a tymczasem pozdrawiamy z Le Luc:-) Agnieszka i Adam
No to pięknie, dajcie koniecznie znać jak było 🙂
i już po całym dniu zwiedzania Prowansji, przepiękna podróż, niezwykłe lawendowe pola i urokliwe miasteczka 🙂 restauracje były zamknięte jednak również wcześniej, więc zadowoliliśmy się zimnymi drinkami w Cucuron 🙂 Pozdrawiamy i jeszcze raz dzięki!
Właśnie dziś zaklepałem sobie wakacje w Arles. 15 lat temu przejeżdżałem przez te okolice (w sumie 2 dni) i obiecałem sobie że muszę tam wrócić na nieco dłużej. Wiadomo, Arles, Avignon i parę podobnych to obowiązkowe punkty. Ale ten artykuł natchnął mnie bardzo, bo taką właśnie Prowansję chciałem zobaczyć. Więc już sobie wyznaczam traski waszym szlakiem. Dzięki za świetne zdjęcia i opisy, naprawdę przydatne. Pozdrawiam serdecznie.
Gdyby nie kolosalna liczba błędów ortograficznych i interpunkcyjnych, np. „z resztą”, zamiast „zresztą”, „Dobry Rok”, zamiast „Dobry rok” i mnóstwo, mnóstwo innych, to nawet by się to w miarę dobrze czytało.
A gdzie ta kolosalna liczba błędów ortograficznych? Nawet „Dobry Rok” wszędzie występuje prawidłowo. Może Pan pomylił teksty? 🙂
Właśnie wybieramy się dokładnie waszymi śladami, bardzo pomocny przewodnik! Dziękuje.
Mam pytanie dotyczące parkingów dla niepełnosprawnych, czy znajdziemy takie w miasteczkach? Miejscem bazowym będzie Cucuron. Liczę tez na miejscowe festiwale i eventy, mam nadzieje, ze wrzesień tez jest przyjazny dla zwiedzających. Pozdrawiam
Lidia
Wspaniała ta Wasza relacja! Sam dopiero co wróciłem z Prowansji, aczkolwiek mieszkam w Nicei, więc to jak rzut beretem ;-). Co do zamków to jednak warto wiedzieć, że wojen było sporo w tym regionie. Pisze o nich sporo Lawrence Durell w książce „Prowansja”. A film Dobry rok powstał właśnie na podstawie książki Mayle’a. Wracam do lektury Waszego bloga, bo już wiem, że zostanę tu dłużej ;-).
Dziękujemy. miło, że wpadłeś do nas 🙂 Masz bardzo fajnego bloga oczywiście mieliśmy okazję nie raz na niego trafić 🙂 Dzięki za ad vocem w temacie wojen w Luberon 🙂
Świetne zdjęcia 🙂 Moim zdaniem to idealne miejsce do życia!
Cudowna wyprawa. Byłam w niektórych tych miejscach i jestem zachwycona. Moja miłość do Prowansji trwa już kilka lat i jeszcze mi nie minęła. Niestety w tym roku nie uda mi się tam pojechać, ale może innym razem. Tęsknię za tym miejscem; za lawendą ( a właściwie lawendyną ) oraz za cykadami, za ochrą i tymi pięknymi widokami. Pozdrawiam
Dzięki za miłe wspomnienia. Tak. Jest lawenda i lawendyna, wyjaśnimy różnicę we vlogu niebawem 🙂
Zdjęcia i opisy tych wszystkich pięknych miejsc – pierwsza klasa. Aż chce się tam być w tym momencie.
Dziękujemy pięknie Natalio. Tak, to będzie jeden z naszych ulubionych wpisów 🙂