Zorza, lód, światło, woda. Kolory według norweskiej Arktyki
Końce świata, które widzieliśmy były różne, ale łączyło je zawsze jedno. Cisza, niekoniecznie pustka. Takiego jeszcze nie mieliśmy okazji zobaczyć nigdy. Znajdujemy się w Skulsfjord, małej wiosce na wyspie nad fiordem na wyspie Kvaloya, pół godziny drogi z Tromso. Prowincja Troms, północna Norwegia. Gdzieś tam za górą dużo jaśniejszą od nieba kończy się Półwysep Skandynawski, dalej jest tylko zimny Atlantyk i zapomniana przez wszystkich wyspa Jan Mayen. Na zewnątrz panował przyjemny mróz, w środku tradycyjnego białego, drewnianego domu ciepło i przytulnie. W tle muzyka klasyczna, zapachy indyka i konfitur. Oglądamy zdjęcia z całego dnia na dużym ekranie, niecierpliwie czekamy na zorzę, która ma zatańczyć nad nami o północy. Gościmy u Agnieszki i Wiktora, z Nordtrip, którzy zimą osiadają tutaj, w norweskiej Arktyce i przyjmują gości z Polski, by pokazać im ten niebywały kawałek Europy. Pokażemy go Wam więc i my. Zwłaszcza kolory.
Arktyka jest jedynym kontynentem, który nie jest kontynentem. Czy przylecieliśmy już do Arktyki? Czy jeszcze nie? Bardzo trudno ująć ją w sztywne ryzy geograficzne, więc przyjmuje się, że granice Arktyki opierają się na Kole Podbiegunowym (66 stopni) ale granicą Arktyki może też być izoterma 10 stopni Celsjusza jako maksymalnej średniej temperatury lipca. Ta zupełnie przypadkiem przebiega przez naszą wyspę. Tromso znajduje się na szerokości 69 stopni. Więc wg jednej i drugiej definicji jesteśmy już w Arktyce. Ale może Arktyka to coś co nie istnieje, bo po prostu trzeba to umieć “poczuć”?
Dlaczego Tromso?
Wiktor odebrał nas po locie z Gdańska z lotniska w Tromso, położonego na tej samej wyspie, co całe miasto. Bilety zaczynają się już od 150 zł. Noclegi w hotelach niestety bardzo drogie.
Miasto z ponad 70 tys. mieszkańców, co na ten rejon świata jest imponujące, nie bez powodu nazywają Stolicą Arktyki, choć obrazić mógłby się ewentualnie rosyjski Murmańsk. Charakterystycznym symbolem miasta są podgrzewane (!!!) chodniki, nowoczesny futurystyczny budynek Biblioteki Miejskiej oraz protestancka Katedra Arktyczna, wyglądająca jak podświetlona góra lodowa. W istocie to jeden z najdziwniejszych kościołów jakie widzieliśmy. W tej części dominuje też widoczna kolejka linowa na punkt widokowy Storsteinen, z którego wielu żegna swoją przygodę z Arktyką. Z wyspą łączy ją Tromsøbrua – Most Samobójców, ogrodzony dziś wysokim płotem. Owszem, gdy nie ma się wrażliwości na piękno surowych miejsc, można poddać się nieco depresyjnej i złowieszczej atmosferze północnego klimatu.
Tromso to kilkanaście przecznic, budynki na ogół nie wyższe niż 5 pięter z małym wyjątkiem przy porcie, skąd startuje aż na koniec kontynentu statek Hurtigruten. Rejs nim nazywany jest “najpiękniejszym rejsem świata”. Statek można bezpłatnie zwiedzać, gdy zawita na 4h do Tromso. Pomimo strategicznego położenia, miasto nie odniosło strat w czasie Drugiej Wojny Światowej, dzięki czemu zachowało sporo XIX-wiecznej, autentycznej zabudowy drewnianej a przy głównej alei – Storgata oprócz katolickiej katedry i wspomnianych budynków znajduje się np. najstarsza w Norwegii budka z hot-dogami.
Miasto jak miasto jednak. Trudno uznać je za główny punkt programu w miejscu, gdzie rządzi natura a oczy zadziera się do góry. Poza tym zanieczyszczenie świetlne Tromso przeszkadza w wypatrzeniu Zorzy. Jedziemy na drugą stronę wyspy, wielokrotnie mijając tunele i… podziemne ronda.
Lód jest jakiś inny…
Lód w arktycznych fiordach jest inny. Zazwyczaj go nie ma, bo i tu dociera Golfsztrom, wlewający w zatoki i zatoczki wody cieplejsze o kilka stopni. Ale gdy już jest przypomina jakby cienką warstwę folii, delikatną srebrzystą taflę, w której mogą przepięknie odbijać się góry. One robią to też w wodzie, gdy jest spokojna i nie docierają tu fale. Nas zachwyciły jednak śpiące plaże, przy których lód kotłował się już w formie większych płatów lodu i barwi… na zielono.
Z resztą kolory w tej części Norwegii to coś, co nas zszokowało najbardziej. Gdy ktoś myśli, że Arktyka jest zimna, biała, szara i monotonna popełnia jeden z największych błędów poznawczych. Wielokolorowe są tradycyjne norweskie domy, które tu, na białym, błękitnym i generalnie jasnym tle wyróżniają się pięknie, są gwiazdami. Wielokolorowe są tradycyjne stroje Saamów, wiele odcieni bieli mają ośnieżone góry, w zależności od tego jak i czy pada światło słoneczne, w dziesiątki kolorów ubiera się niebo, zwłaszcza przy tak przejrzystym, czystym i surowym powietrzu. Od fioletów, przez turkusy, czerwienie, pomarańcze i wrzosy. Tylko na północy doświadczycie tak pięknego zjawiska, zwanego candy light, gdy pomiędzy zachodem słońca a Niebieską Godziną niebo i śnieg rozświetlają się na kolor blado-łososiowy. Widać też róże, lawendy, fuksje a cienie otrzymują poświatę fioletów. Czuję się w końcu jak ryba w wodzie, bo widzę je wszystkie. Nie to co z zieleniami, z którymi mam problem jako częściowy daltonista.
Podczas naszego krótkiego pobytu, zdążyliśmy zaliczyć nasze “pogodowe szczęście” pełną gębą. Było bezchmurne niebo, było niebo lekko zachmurzone, niebo rozświetlone pięknym miękkim światłem, niebo płonące złotem znad Atlantyku, niebo zasłonięte białą kołdrą, niebo z którego wysypały się tony śniegu…
Śnieżyca złapała nas. m.in. w czasie drogi powrotnej promem z wyspy Vengsoya. Kursuje tu prom, zbudowany w Stoczni Gdańskiej, o którym to fakcie świadczy nawet platynowa tabliczka.
Niebo za burtą z niesamowicie turkusowego stało się szaro-białe a wody z grafitowych w ciemnogranatowe. I wciąż wyglądało to pięknie. To właśnie te wcześniej niedostrzegalne kolory Arktyki. Chwilę wcześniej w sennej wiosce, gdzie ludzie poruszają się często do jedynego sklepu za pomocą sparka – czymś na podobieństwo skrzyżowania hulajnogi i sań – oprócz przepięknych czerwonych domów, zwłaszcza tych położonych koło siebie, gapiliśmy się z Agnieszką kilka minut w niesamowicie zielony lód jednej z zatok. A potem na wiszące za siatkami Sztokfisz – suszące się dorsze, choć tu zmarznięte na kość. A potem na ptaki. Agnieszka ma ogromne zamiłowania do ornitologii, dlatego przy okazji dowiedzieliśmy się tyle ciekawych rzeczy o ptakach północy ile być może nie dowiedzieliśmy się przez całe życie.
Wycieczka promem na śpiącą wyspę jest częścią programu wycieczki na północ, którą organizują Wiktor i Agnieszka. Wszystko opisują na swojej stronie nordtrip.pl
Góry niczym oblane lukrem
Jednym z żelaznych punktów programu jest jeden dzień wokół Alp Lyngeńskich. Lyngeny to najwyższe góry północnej Skandynawii, sięgające 1833 metrów (Jiehkkevárri), położone na wąskim półwyspie, przypominającym świeczkę. Nazwa? Na tych szerokościach geograficznych góry tego typu wyglądają prawie jak Alpy z uwagi na wysokości względne. Docieramy tu słynną E6, drogą trans-norweską, która prowadzi z Oslo aż do Finnmark, pod granicę z Rosją.
Jadąc wzdłuż Lyngenfjordu można obserwować postrzępione szczyty białych gór, polanych śnieżnym lukrem, co chwilę zatrzymujemy się, by zachwycić chwilą z pięknym światłem. Kotły lodowcowe, doliny u-kształtne, moreny czołowe. Wszystko widać tu jak na talerzu. I nie potrzebne są ogromne wysokości, bo takie krajobrazy tu występują już na 300-500 metrach wysokości. Do Tromso wracamy kolejnym ciepłym, przytulnym promem, załapując się na słodką niespodziankę.
– W Norwegii mają najlepsze dżemy. A to jest grzanka z dżemem leśnym i karmelizowanym serem brunost- proponuje Wiktor. Smakował niczym masło orzechowe z serem żółtym. Następnego dnia zakupiliśmy kostkę takiego sera do Polski. A zakupy w Norwegii to oznaka przemyślanych decyzji.
Senja. Warto się zapoznać
Innego dnia udajemy się wspólnie na Senję, by wytyczyć trasę wycieczki dla gości Nordtrip na następny rok. Dla nas to kolejna nowa przygoda. Atlas Norwegii leżał ciągle na kolanach, w tle męczyliśmy przycisk PLAY z “”High Hopes” Pink Floydów w odtwarzaczu a przed nami czekała jedna z najmniej znanych norweskich wysp, a jednocześnie największa (wykluczając Svalbard), czyli Senja. Zwana Norwegią w Miniaturze, przypominająca z kosmosu nieco rozłożoną dłoń. Jest w dużym cieniu mocno turystycznych Lofotów, dociera tu bardzo mało Polaków, ale po tym, co zobaczyliśmy na niej – zachęcamy wszystkich, by ruszyli naszymi śladami. W ciągu dnia minęliśmy raptem kilkanaście aut i spotkaliśmy tylko jednego fotografa.
Zachodnia część tej surowej wyspy wcina się wysokimi górami i głębokimi zatokami w Atlantyk, robi to niesamowite wrażenie. Zwłaszcza gdy nie zagapimy się i odwiedzimy baśniową plaże Ersfjordstranda (zwłaszcza przez przypływem) i zobaczymy w oddali Djevelenstanngard, czyli jedne z najpiękniejszych formacji skalnych, jakie widzieliśmy w życiu. Jak są zwane po polsku i dlaczego, opiszemy w osobnym artykule, tylko o Senji. bo na to zasługuje. Coraz częściej myślimy o podróży do Patagonii a ostatnia kilka znaków z nieba daje nam do zrozumienia, że to dobry pomysł. Góry na Senji, niczym, te w Patagonii również.
Renifery i metafizyczna zorza
Codziennie siedzimy wieczorem w salonie Agnieszki i Wiktora. Najedzeni, zaintrygowani. Im bliżej 22:00 tym człowiek robi się mniej senny, mając z tyłu głowy, że mamy środek sezonu zorzowego (luty-marzec). To jedna z tych podróży, w które wzięliśmy ze sobą statyw. Bo ja inaczej? Zorza polarna jest zjawiskiem które już raz widzieliśmy. W fińskiej Laponii. Wtedy jednak człowiek był nieświadom tego jak się zachować. Zwyczajowy szał i podniecenie, powodują, że trudno skupić się na tym, co najistotniejsze. Czy ustawiać statyw, czy sprawdzać ostrość, czy szukać miejsca, gdzie jest mniej światła, czy po prostu oglądać jej taniec. Mając Wiktora na podorędziu zupełnie inaczej przeżywaliśmy ten najpiękniejszy spektakl natury na świecie. Spokojnie, cicho, czasami, jak to kiedyś przeczytaliśmy na innym blogu – spróbowaliśmy “fotografii mentalnej”, czyli obrazka tylko w naszych oczach. Przy tak intensywnej zorzy jest to możliwe. Ten “płonący wiatr” nie jest aż tak spektakularny gołym okiem, choć w te noce był. Wiele osób zawodzi się, widząc jedynie lekko zielony obłok. Rzeczywiście, dużo lepiej zorza prezentuje się na zdjęciu i to takim wykonanym na długim czasie naświetlania. Jest zielona, turkusowa, seledynowa, żółta a nawet różowa, czerwona i niebieska. Tylko, że tym razem nie spędziliśmy większości czasu przed statywem, bo Wiktor, zaprawiony w bojach, wiedział o fotografowaniu zorzy wszystko i wyręczał nas. Z nami w kadrze. Efekty zachwyciły Was już w czasie naszego pobytu, na naszym facebooku i instagramie. Ale to żadne zaskoczenie.
– Czysta magia i metafizyka! Wyglądacie jak w krainie spełnionego w rzeczywistości snu. Totalny odlot, z orbitowaniem bez cukru – komentował Aleksander na naszym facebooku, gdy zobaczył, co złapała matryca aparatu Wiktora.
– Obserwując zorzę, można dojść do wniosku, że wokół naszego domu ma ona specyficzne “korytarze”, którymi się porusza najczęściej – tłumaczy. Za rok przenoszą się do innego domu, wciąż blisko Tromso, ale z jeszcze ciemniejszym niebem wokół.
Nie tylko północ kusi do wyjścia na zewnątrz. Wczesnymi wieczorami pod dom podchodziły ciekawskie, dzikie renifery, choć nie jest tak, że są one całkowicie dzikie, o czym opowiemy w filmie. Renifery i zorza do część dziedzictwa Saamów najczęściej pojawiająca się w ich mitach i legendach. Jedna ze starożytnych opowieści Sámi mówi o konstelacji na nocnym niebie – myśliwym z łukiem wycelowanego w Kosmicznego Renifera w wiecznym polowaniu. Kiedy strzała w końcu wyląduje, a kosmiczny renifer upadnie, świat, jaki znamy, skończy się. Czy chodzi o kosmiczną kolizję?
Fascynowało mnie to, że ludzie, którzy widzą takie cudo prawie co noc w sezonie, szczerze, autentycznie z pełną werwą co noc z nami na nią polowali, zachwycając się radośnie z każdego jej podrygu. Ja to doskonale zrozumiałem w ostatnią noc, gdy w temperaturze około -15 stopni spędziliśmy z Anią na dworze najpierw ponad 3 godziny, kładąc się spać o 3 w nocy. Jak się okazało druga karta nie wytrzymała mrozu i część zdjęć i ujęć z mojej sesji przepadło, ale gdy kładłem się do łóżka po tej 3 w nocy, za oknem, nad górami w oddali wciąż tańczyła zorza. Okno było ramką a środek fotografią. Może i cenniejszą niż ta w RAW.
O wyspie Senja przeczytacie u nas za kilka dni w osobnym artykule, zachęcamy też do przeczytania relacji “Wojażera” z podróży na północ z Norwegii. W innym tekście Marcin fajnie tłumaczy specyfikę zorzy i jak do niej się przygotować. Z Marcinem minęliśmy się na lotnisku, gdy wracał. Ma cenne obserwacje i spostrzeżenia nt “Północy” więc zachęcamy. Za tydzień na naszym kanale vlog z pobytu w okolicach Tromso.
Podróż do tego wspaniałego skrawka Norwegii odbyliśmy dzięki zaproszeniu niesamowitych Agnieszki i Wiktora, tworzących duet Nordtrip.pl. Mieszkali w wielu miejscach na świecie, w tym południowej Francji, Anglii ale od kilku lat ich miejscem na Ziemi jest Norwegia. Organizują letnie pobyty dla kameralnych grupek w Norwegii Południowej na Norweskiej Riwierze a zimą w Norwegii Północnej. Szczegóły, daty, ceny w zakładce „Zorza”.
Ich turnusy (noclegi, wyżywienie, transport, wycieczki, przewodnictwo, polowanie na zorzę) to nie tylko oszczędność funduszy w stosunku do samodzielnie zorganizowanej wycieczki tego typu, ale też coś czego nie da się kupić – specyficzna, przyjacielska atmosfera, z którą jeszcze nigdy się nie spotkaliśmy. Zawsze można też liczyć na paczkę zdjęć wykonanych Wam. Poniżej między innymi kilka zdjęć Wiktora.
Więcej zdjęć. No bo naprawdę nie dało się ich tu nie dać 🙂
Szkoda, że nie zrobiliście zdjęcia biblioteki w Tromso. Architektonicznie jest po prostu rewelacyjna 🙂
Hmmmm chyba załapała się na kadr w wersji filmowej
Czy możecie wrzucić to foto w wyższej rozdzielczosci? Chetnie ukradne na tapete!
https://gdziewyjechac.pl/wp-content/uploads/2019/03/DSC07973.jpg
Piękne zdjęcia bardzo mi się podobają.
Te zdjęcia są niesamowite!!!
Wielkie dzięki za miłe słowa 🙂