Południowa Brandenburgia. Od opuszczonego szpitala po piramidę ekscentryka
Co warto zobaczyć na południe od Berlina? Kiedyś nie mieliśmy pojęcia, aczkolwiek słyszeliśmy trochę o Szprewaldzie. Po głębszym przeszukaniu informacji i mniejszych regionów, uznaliśmy, że będzie z tego osobny artykuł na blogu. Opuszczone uzdrowisko, gdzie uratowano Hitlera, średniowiecznie miasto, które opętało umysł Lutra, słowiański gród podobny do siedziby Apple, największe rozlewiska wodne Niemiec, piramidy ekscentryka i królestwo róż.
Więc im dalej od Berlina i bliżej granicy z Saksonią, tym większe wrażenie, że mamy do czynienia z miejscem, gdzie pierwszoplanowe rolę będą grały rzeki, pałace i zamki. To Południowa Brandenburgia, region który nadaje się na idealną wycieczkę weekendową z Polski. Pełną wszystkiego, co piękne i intrygujące. Zaczynając od tajemniczego. Zobaczcie.
Opuszczony kompleks szpitali w Beelitz-Heilenstaten
Zaczynamy jak u Hitchcocka. Mocnym uderzeniem i bardzo nietypowym jak na nas. Ale tak bardzo polecano nam te miejsce, że skusiliśmy się na wizytę. Około 20 km na południe od Poczdamu. Do granicy z Polską jest stąd nieco ponad 100 km. Dominują lasy. Dociera tu też kolej z Berlina, którą codziennie do pracy przyjeżdża Jakub Marchwian, polskojęzyczny przewodnik po kompleksie. Kompleksie, który dziś, po częściowym zabezpieczeniu nadaje się na biletowane zwiedzanie. Wcześniej, od początku lat 90-tych niszczał i pod koniec stanowił poważne zagrożenie, zginęło tu kilka osób.
Ten ogromny, zajmujący obszar 140 hektarów i składający się finalnie z 60 budynków kompleks, został zaprojektowany pod koniec XIX wieku przez pruskich architektów jako sanatorium dla berlińskich robotników. W tym samym czasie leczyło się tam nawet 600 pacjentów, głównie cierpiących na gruźlicę. Finalnie w czasach międzywojennych a potem sowieckiego NRD pacjentów było ponad 1000. Podzielony na 4 części, dwie zakaźne i dwie kuracyjne. Dziś można zwiedzać jedynie 1/4 ale także wejść na wybudowaną ścieżkę ponad koronami drzew, z której widać potęgę tego założenia.
W 1919 roku pobyt tutaj notuje sam Adolf Hitler. Tak, słynny austriacki akwarelista leczony był tu z ran po bitwie pod Sommą. Niestety skutecznie. Pod koniec czasów Żelaznej kurtyny ukrywa się tu sam Honecker, a potem grasuje seryjny morderca. Z kilku obiektów z trasy robi wystarczające wrażenie, pomimo ogrodzeń i konieczności zakładania kasków. Największe jednak chyba tzw. „Dom Alpejski”. Jest miejscem, gdzie doszło do niesamowitego zjawiska. Na popiołach płonącego w czasie walk dachu, wyrósł las. Las ten jest dziś największym lasem dachowymw Niemczech. Korzenie drzew zjednały się często z murami i podtrzymują konstrukcje. Natura wkroczyła jak po swoje w wielu innych budynkach kompleksu w Beelitz. Jak w grze Bioshock. Takie widoki natomiast przywołują trochę klimat jak z gry Last of Us.
Wyjątkowo oszczędnie opisaliśmy ten obiekt, dlatego, że dużo, dużo więcej ciekawostek i rzeczy z nim związanych umieściliśmy w specjalnym vlogu na ten temat.
Średniowieczny Juterbog
Podczas krótkiej objazdówki po landzie chcieliśmy koniecznie zaplanować sobie jedno miasteczko, ocalałe z wojennej pożogi z zachowaną tkanką urbanistyczną. Mógł to być Tremplin, mogło Treuenbrietzen, które w sumie na chwilę odwiedziliśmy po drodze, ale ostatecznie padło na Juterbog (Jutrzibóg od słowiańskiego boga Jutroboga), położony w regionie Flaming Juterbog w okolicy funkcjonowały ogromne pruskie a potem radzieckie koszary.
Nad miastem dominuje Kościół św. Mikołaja. Potężna sylwetka kryje w sobie dziesiątki gniazd jaskółczych ale i mnóstwo architektonicznych smaczków, które mieliśmy okazję… nakręcić i nagrać z drona za pozwoleniem administrujących kościołem. Niezwykłą przygodą na pewno będzie wejście na taras widokowy na wieży a właściwie dwóch połączonych ze sobą mostkiem na wysokości ponad 100 metrów. Skojarzenia z Petronas w Kuala Lumpur nie są przesadne.
Juterbog to piękne, stylowe miasteczko, otoczone z kilku stron autentycznymi murami miejskimi, pełne domów podcieniowych i ceglanych klinkierowych kamienic. Najstarszy w Brandenburgii średniowieczny ratusz mieliśmy okazję zwiedzać od środka. Dogłębnie, można powiedzieć. Z uwagi na wejście do gabinetu burmistrza, wyjętego jakby sprzed 500 lat. Tzn. tego gabinetu.
W mieście koniecznie polecamy Kulturquartier Mönchenkloster czyli zrewitalizowany gotycki klasztor, gdzie mieści się dziś biblioteka miejska (z pewnością najdziwniejsza jaką widzieliśmy) oraz muzeum miejskie. Tam też dowiadujemy się o pokręconej historii Juterboga i jaką rolę spełnił w kształtowaniu się reformacji. To tu z nieodległej Wirtembergii młody Marcin Luter przyjeżdżał na targi i obserwował zjawisko kupczenia odpustami. Być może tu w jego głowie zalęgła się idea, która zmieniła losy Europy.
Wracając do zaparkowanego samochodu (najlepiej blisko dworca autobusowego) wstąpcie jeszcze do urokliwego, najstarszego w mieście kościoła Liebfrauenkirche, choćby by zobaczyć stare freski i średniowieczne obrazy olejne na desce. Jeden z nich prezentuje postać dziewczynki – ducha, ciekawe czy odnajdziecie.
Klasztor w Zinnie
Dosłownie 10 km na północ od miasta, jeszcze chyba w jego granicach gminnych, znajduje się nietypowa osada, ukształtowana dzięki parterowym domom tkaczy, ułożonym w idealnie wyprofilowany kwadrat z symetrycznie ulokowanym rynkiem a w jego środku idealnie usadowionym pomnikiem Fryderyka II, któremu zawdzięcza powstanie. Ale tutejsze romańskie opactwo cystersów pamięta czasy, gdy wokół były tylko bagna i puszcze.
Przepiękne i surowe budynki na uboczu najlepiej zwiedza się w środku dnia, gdy południowe słońce ostro maluje flary wewnątrz świątyni a w tle rozbrzmiewa chorał mnichów, nie mamy pewności czy gregoriański. Bije jednak po oczach pustka. Klasztor został w 1553 zsekularyzowany. Co ciekawe cystersi z Ziny znaleźli schronienie w śląskim klasztorze w Henrykowie a większość zabudowań klasztornych rozebrano w XVIII w. To co zostało oprócz romańskiej bazyliki (np. infirmeria i dom opata) prezentuje się pięknie i godne jest jednak choćby krótkiego przystanku po drodze z Poczdamu w kierunku Chociebuża, zwłaszcza, gdy w planach mamy Juterbog i pobieżnie poznamy historię brandenburskiej reformacji.
Słowiańskie grodzisko w Radush
Wieś Raddush to oczywiście słowiański Raduż, znajduje się właściwie tuż przy ruchliwej autostradzie 13 z Berlina do Polski, blisko Vetscha. Warto jednak zjechać na chwilę lub dłużej by zobaczyć coś, co o ponad 1000 lat wyprzedziło nowoczesną siedzibę koncernu Apple. Czyli idealnie cylindryczny słowiański gród obronny, doskonale zrekonstruowany przez niemieckich archeologów w 1990 roku i wyposażony w całkiem interesującą wystawę multimedialną. Nie tylko o tym miejscu ale też ogólnie o historii Słowian Zachodnich i Łużyczan na terenach Brandenburgii.
Co prawda mieliśmy drona, więc dużo lepiej mogliśmy objąć wzrokiem tę niesamowitą konstrukcję, ale i z poziomu fosy wokół lub ukwieconych łąk prezentuje się tajemniczo i zjawiskowo.
Lubbenau i Szprewald
Pierwsze to nazwa głównej miejscowości w tym nietypowym regionie geograficznym a drugie to jego nazwa, która wzięła się od rzeki Szprewy. Choć w tym przypadku raczej należy mówić o nieprzebytych rozlewiskach Szprewy zamieszkiwanych od stuleci przez Dolnych Łużyczan, lud słowiański, znany ze swojej odrębności, nietypowych trapezoidalnych czapek w stroju tradycyjnym i doskonałym obyciu w podróży łodziami i tratwami. Powód był. Trzeba było umieć poruszać się przez setki kilometrów kanałów, rzek, stawów i bagnisk, które przecinały iglaste lasy na polodowcowych piaskach w taki sposób, że mamy do czynienia z największy śródlądową deltą w Europie. Wszystko przez lądolód, ten sam, który rzeźbił Polskę, ten sam, który stworzył Mazury i opisane Pojezierze Brandenburgskie. Tylko tutaj wody lądolodu zablokowane przez niewysokie wzgórza, przed długi czas nie umiały nigdzie spłynąć. I dziś Niemcy mają godzine drogi od polskiej granicy atrakcję o unikalnym znaczeniu.
To był bardzo upalny dzień a na dodatek Niemcy obchodzili Dzień Mężczyzny, połączony z tradycyjnym Dniem Ojca. Stąd dziesiątki młodzieńców i panów, śmigających rowerami wzdłuż każdej drogi. Wielu z nich udało się na krótkie spływy łodziami lub kajakami po kanałach Spreewaldu. Albo świętowało głośno pod Wieżą Bissmarcka (na zdj.) Najwięcej przystani znajduje się w Lubbenau, gdzie warto też podejść do tutejszego zamku, otoczonego przez piękny park w stylu angielskim z oranżerią i kawiarnią na tyłach.
Ponieważ tego akurat dnia niekoniecznie mieliśmy chęć spływu łodziami, postanowiliśmy do skansenu pod gołym niebem dotrzeć pieszo. To zaledwie godzinka drogi a możliwość zobaczenia tego dziwnego świata z perspektywy brzegu okazała się równie ciekawa. Nad kanałami przerzucone są drewniane, łukowate mostki, ogródki, sady i zadbane trawniki praktycznie przylegają do wody. Zdziwiło nas mocno jak popularne są tu wciąż tradycyjne stogi, kopy siana. Nocując niedaleko, w pensjonacie Märkischheide w Vetschau, który zawsze będzie nam kojarzyć się z najpyszniejszymi ogórkami i golonką, okazało się, że właściciele to własnie Serbołużyczanie ze świetnie zachowanym swojsko brzmiącym akcentem.
Cottbuss
Miasto Cottbus zwiedzamy z Jolantą Imbierską z biura promocji CMT. Kiedyś kojarzyło nam się z klubem „Energie”, co ma sens, bo okolica to niemieckie zagłębie węgla brunatnego. Bardzo ładne, zaskakująco dobrze zachowane stare miasto (średniowieczne mury miejskie, baszty, rynek otoczony barokowymi kamienicami i odrestaurowane młyny) gromadzi niewielkie tłumy mieszkańców, którzy spędzają czas w mieście. Jest ciepło, być może sporo wyjechało na któryś z dziesiątek jezior, które otaczają miasto. Tabliczki dwujęzyczne udowadniają, że Chociebuż jest najbardziej niemiecko-słowiańskim miastem w Niemczech. Chodzi oczywiście o mniejszość serbołużycką. Ale największym hitem Cottbus jest chyba jedna to, co znajduje się poza centrum, czyli zespół pałacowo-parkowy w Branitz. Przenieśmy się tam.
Kompleks pałacowo parkowy w Branitz
Park słynie z piramid. Tak piramid. Jedna stoi niczym kurhan, druga odbija się delikatnie w tafli jeziora, muskanej parą przepływających łabędzi. Nazwana Tumulusem jest tak naprawdę grobowcem jednego z najsłynniejszych awanturników, podróżników, arystokratów, ówczesnych influencerów. Ale przede wszystkim genialnego architekta i projektanta. Księcia Hermann von Pückler-Muskau, którego podobizna skojarzyła nam się z Dawidem Podsiadło. Odrobina więcej powagi…
Urodzony w bogatej rodzinie w posiadłościach Bad Muskau, znanego z innego parku, był krnąbrnym młodzieńcem, który jednak w ramach przypadkowej „resocjalizacji” pokochał rośliny i drzewa. Tak mu zostało, bo finalnie okazał się projektantem nie tylko tego kompleksu, który również aspiruje na listę UNESCO ale i słynnego parku Babelsberg, który tak nas zauroczył w Poczdamie. Jego życiorys zapewne poznacie, zwiedzając bogate komnaty całkiem niepozornego, oszczędnego w formie pałacu. Szczególne wrażenie robi salon, pełen pamiątek z podróży. Z każdego zakątka świata.
Herman organizował słynne bale i posiedzenia, za cel obrał sobie ugościć Cesarzową, dla której przygotował specjalną komnatę. Gdy na jakieś brandenburski bal jakimś cudem go nie zaproszono, wykupywał wszystkie dorożki i fiakrów, by goście nie mogli jak wrócić do swoich domów. Po ulicach Berlina jeździł na białym jeleniu niczym rumaku, z podróży po Abisynii sprowadził sobie czarnoskórą niepełnoletnią kochanką. Ok to może dla niektórych za wiele… Dla jego żony, Lucie też.
Park Pucklera jest piękny. Warto tu być wiosną w pełni kwitnienia rododendronów lub jesienią w ferii barw. Rozlewiska Szprewy dostarczyły wody, powstał szereg kanałów i stawów, poprzeplatanych wzgórzami i imponujących starodrzewiem. Finałem takiego spaceru jest właśnie zachwycający widok na piramidę, co tylko zwiększa podziw to tej biografii. Warto poznać ją jeszcze głębiej i aż dziw, że nikt jej jeszcze nie przeniósł na ekran.
Ogród botaniczny w Forst
Jeszcze piękniejszy od parku w Branitz? Bardzo możliwe, ale wtedy, gdy kwitną wszystkie róże. A jest ich tutaj 40 tysięcy. Od klasycznych po mniej. Od białych po czarne. Od zielonej czteropłatkową, której jednak nie wytropiliśmy. Po prostu inny.
Ogród to właściwie trzy części: park angielski, botanicznego, rosarium, założone praktycznie na terasie rzeki Nysy Łużyckiej a więc tuż przy granicy z Polską. Ten historyczny park został wyróżniony honorowym tytułem „Najpiękniejszego Parku Niemiec” w 2013 roku. Wśród nich są takie rarytasy botaniczne jak: róża zielona, róża czteropłatkowa (omeiensis) oraz róża czarna. Warto rozważyć wizytę w czerwcu, gdy co roku pod koniec miesiąca organizowane są „Dni Świąteczne Ogrodu Różanego”. Wyjątkową imprezą jest też „Noc tysiąca świateł”.
Tu powinniście skończyć lub zacząć kilkudniową podróż po Brandenburgii. Regionie, który leży tuż za rogiem i który, mamy nadzieję, znów udało nam się nieco dla Was odczarować.
Materiał powstał w wyniku współpracy i zaproszenia przez Niemiecką Centralę Turystyki i organizację Odkryj Brandnburgię.
Właśnie szukałam czegoś w tym regionie. Dziękuję za świetne inspiracje!
Urszula Drahná
Miałem przyjemność zwiedzać te okolice jednak pomimo tych wspaniałych zabytków kładka w koronach drzew zrobiła na mnie największe wrażenie.
Niesamowite zdjęcia. To musi być na prawd wspaniałe miejsce. Szpital Beelitz-Heilenstaten może w blasku słońca wygląda teraz nieziemsko historycznie jednak i tak pojawiły się u mnie ciarki czytając co tam takiego się działo i kto tam był. W nocy raczej nie odważyłbym się tam wejść 😀
Opuszczony szpital robi wrażenie… całkiem mroczne wrażenie. Ścieżka nad koronami drzew jest mi znana, ale w innej części Niemiec. Bardzo fajne doznania… Co do samego wpisu to kolejny raz przeczytałem i prześledziłem na zdjęciach kawał dobrej roboty. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie będę miał okazję pozwiedzać nieco wschodnią część naszych zachodnich sąsiadów 😉
Piekne zdjęcia, kawał historii! Byłam pare lat temu, zwiedziłam Cottbus, Forst, Frankfurt, Branitz, Luk Mużakowski z pałacem.. Piękne okolice. Zapraszam do pobliskiego lubuskiego Motyle. 😁👍🏼