Zatopiony Las, klify w Dębinie, Czołpino i Rowokół. Tajemnicze wybrzeże Bałtyku
Czasami nazwa nazwie nierówna. I dlatego niektórzy, Słowiński Park Narodowy, kojarzą jedynie z wydmami w okolicach Łeby – nota bene latem często zatłoczonymi. A my… niekoniecznie. Odwiedzone, zobaczone. I na koloniach i na praktykach studenckich z geografii fizycznej. W poszukiwaniu najdzikszych miejsc nad Bałtykiem w ramach naszej podróży dookoła Polski śladem miejsc zapomnianych, trafiliśmy więc na tak zwane Pobrzeże Słowińskie, w okolice Smołdzina i Jeziora Gardno. Było fantastycznie. A i tak o niektórych miejscach Wam nie napiszemy 😉
Bramą do regionu, który Wam przedstawiamy jest Słupsk, ale Słupsk pomijamy, jak pomijaliśmy większość większych miast. Zostawiając za sobą pagórki i wzgórza Kaszub, jedziemy przez bardzo płaski krajobraz, poprzetykany gdzieniegdzie szpalerami topoli i jesionów. Dobrze wiemy, że to rejon, w którym praktycznie 95% mieszkańców to przesiedleńcy, których sprowadzono na Ziemie Odzyskane. Również Łemkowie np. z Beskidu Niskiego
Im dalej w las jednak… tym więcej smaczków. Podoba nam się miejsce, gdzie mieszkamy. Podobają nam się budynki, niekoniecznie oblepione ociepleniem styropianowym, podoba nam się cisza, jak makiem zasiał w Gardnie Wielkiej i podoba nam się, że zaczęło się przejaśniać.
Zdajemy sobie sprawę, że pisząc o tej okolicy, zwiększymy jej rozpoznawalność a jest to „Bałtyk dla Wtajemniczonych”. Jednocześnie na prośbę czytelników pomijamy lokalizację i opis kilku miejsc. Nas jednak zafascynowała ona z uwagi na nietuzinkową historię. I zważywszy na dość spore odległości od plaży, brak klasycznych plaż, brak wielkich kurortów nadmorskich i wielu dróg – jesteśmy pewni, że masowa turystyka długo i tak tu nie zawita. Z prostej przyczyny – ludzie nie przepadają za wędrówkami. Chcą mieć morze „tu i teraz” a nie… godziny wędrówek. Dlatego, jeśli uważasz, że wypoczynek nad Bałtykiem to muzyka i parawany – to nie jest miejsce dla Ciebie. Jeśli musisz mieć dostęp do plaży z parkingu albo z pensjonatu w 5-10 minut – to nie jest miejsce dla Ciebie. Jeśli nie lubisz nasłuchiwać i obserwować ptaków – to nie jest miejsce dla Ciebie. Jeśli nie interesują Cię takie rzeczy jak legendy, podania ludowe, ciekawa architektura i historia lokalnej ludności – to też nie jest miejsce dla Ciebie.
No to sobie „popromowaliśmy” region. A teraz kilka słów o nim więcej:
Gardna Wielka i Gardno
Z pozoru senne miasteczko a formalnie wieś, świetny punkt wypadowy do zwiedzania okolic. To tutaj na kilka dni się zatrzymaliśmy w agroturystyce „Tak Lubisz” za rzędem poniemieckich kamieniczek potulnie przyklejonych do starej, wciąż brukowanej uliczki. Właścicielka, pani Edyta jest dziennikarką lokalnej stacji radiowej i szybko uzupełnia naszą wiedzę o regionie. Miejscowość, jak nazwa wskazuje, obejmuje też najpłytsze jezioro okolicy od południowej strony. Trzy sklepy przy głównym placu.
Już u schyłku pierwszego dnia udało nam się doświadczyć pięknego zachodu słońca nad jeziorem Gardno. Znaleźliśmy też ukryty nieco wśród szuwar głaz narzutowy – Diabelski Kamień z kotwicą, a że była to niedziela, to jeszcze podczas mszy zobaczyliśmy zabytkowy kościół pod wezwaniem Nawiedzenia NMP. A jeśli będziecie mieli rowery, to udajcie się na przykład, ścieżką wzdłuż wschodniego brzegu jeziora Gardno, przez Łupawę, do ukrytego w lesie innego jeziora – Dołgie Wielkie. I powrót. W zachodniej części wsi można zejść do małej przystani nad jeziorem, w której kiedyś kursowały promy do Rowów. Tu też jest mała osada kitesurfingu.
W Gardnie znajduje się nawet wypożyczalnia rowerów: „Zdrowe Koła” z dowozem w dowolne miejsce. A także dwie małe knajpki, serwujące oczywiście ryby. Jeśli tu będziecie na dłużej, to zajrzyjcie do wędzarni ryb „Meduza”, w której można zaopatrzyć się w wiele smakołyków. Na dłużej, bo zapewne nie będzie to najlepszy wybór na jedzenie wożone ze sobą.
Muzeum Wsi Słowińskiej w Klukach
Wiecie już, że uwielbiamy skanseny, prawda? Od dobrych kilku lat zupełnie inaczej na nie patrzymy. Jako księgę, skarbnicę wiedzy o ludziach i ich zapomnianych tradycjach. Nie mogliśmy więc przejść obojętnie obok skansenu w Klukach, a właściwie Muzeum Wsi Słowińskiej. Zwłaszcza, że jest ono dość nietypowe. Spytacie dlaczego… Ponieważ znajduje się pośród wciąż zamieszkanych domostw, we wsi, która wciąż żyje. Niegdyś obszar ten przez większą część roku był bardzo trudno dostępny, na dobrą sprawę w ogóle niedostępny „suchą stopą”. I to tutaj właśnie swoje domostwa zakładali Słowińcy. Lud owiany wieloma niedomówieniami, sprzecznymi informacjami, no i chyba wciąż za mało znany, a zaliczający się do ludności kaszubskiej (Kaszubi Nadłebscy).
Trudnili się połowem ryb, posługiwali nieco odmienną gwarą, a z czasem zaczęli posługiwać się językiem niemieckim. Byli w większości luteranami. Ślady jednego posłowińskiego cmentarza znajdują się po lewej stronie przy wjeździe do wsi. Po II WŚ przez władze PLR uznani jako pospolici Niemcy, zostali wysiedleni, prześladowani lub sami uciekli z tych terenów.
Po dwóch stronach głównej drogi zgromadzono i zaprezentowano charakterystyczne chałupy, zagrody, a w nich między innymi oryginalne wyposażenia, sprzęty codziennego użytku, stroje i przedstawiono najważniejsze tradycje kultywowane przez Słowinców, jak chociażby Czarne Wesele. To impreza cyklicznie organizowana na pamiątkę zbiorów torfu, który w dużych ilościach otaczał Kluki i który stanowił obok rybołówstwa główne źródło dochodu okolicznej ludności. Wiosek z przedrostkiem „kluki” było w tej wilgotnej, bagiennej, często zalewanej okolicy więcej, ale dziś nie istnieją już żadne oprócz przez nas opisywanej.
Godziny otwarcia muzeum są różne w zależności od sezonu (szczegółowa rozpiska znajduje się na stronie obiektu). Bilet kosztuje 16 zł (ulgowy 10 zł)
Jezioro Łebsko
Godne poznania zarówno od tej bardzo klasycznej strony, Łeby jak i „od tyłu”, czyli Kluk. Zostawiamy samochód na parkingu na samym końcu wsi i spokojnym spacerem udajemy się pośród pól sitowia i tataraku oraz gęstych trawiastych pastwisk nad śluzę i kanały melioracyjne, gdzie stoi wieża widokowa na Jezioro Łebsko. Kilka kroków dalej, pomostem dojdziemy aż na kraniec jeziora, nad specjalną wiatę, gdzie brzeg przyjemnie szumi, tafla jeziora delikatnie pluska a w oddali rysują się sylwetki łebskich wydm. Łebsko to 3 największe jezioro w Polsce, warto to sobie uzmysłowić. Zajmuje powierzchnię 71,4 km². Maksymalna głębokość dochodzi do 6,3 m.
Smołdzino i Rowokół
Wieś Smołdzino oddalona jest od stanowiącej nasz punkt wypadowy i miejsce naszego noclegu Gardny Wielkiej o jakieś 4,5 km. Miejscowości można odwiedzić pieszo, np. niebieskim szlakiem przez Rowokół. Leży u północnego skłonu tego wzgórza, pomiędzy Jeziorem Gardno i Jeziorem Łebsko. Przepływa przez nią rzeka Łupawa. Widoczne z wielu punktów wzgórze (właściwie fragment ostatniej moreny czołowej pozostawionej przez lodowiec, zanim opuścił całkiem ziemie polskie) o wysokości około 115 metrów n.p.m i dość trudnej nazwie – Rowokół, jest objęte ochroną w formie rezerwatu. Na szczycie zbudowano 20 metrową wieżę widokową, z której rozciąga się piękna panorama na morze, jeziora, wydmy i lasy. Właściwie całą omawianą przez nas „Krainę Słowińską”. Dwa parkingi – przy stacji benzynowej i za Urzędem Gminy gwarantują możliwość wejścia na szczyt, ale z pierwszego ścieżka jest lepiej przygotowana.
W samej wsi, zachowującej charakter małego miasteczka z uwagi na poniemiecką zabudowę niskich kamienic, zajrzeć warto też do XVII – wiecznego kościoła pod wezwaniem Świętej Trójcy (na elewacji widnieje data 1632 r.) oraz zobaczyć pałacyk, będący kiedyś siedzibą Muzeum Słowińskiego Parku Narodowego (obecnie w Czołpinie).
Wieża widokowa na Rowokole dostępna jest jedynie w sezonie wiosenno-letnim. Od 1 lipca do 31 sierpnia w godzinach od 10:00 do 19:00 (od 1 maja do 30 czerwca oraz we wrześniu od 10:00 do 16:00). Bilet kosztuje 4 zł (ulgowy 2 zł). Przy ulicy w pobliżu małej stacji paliw i przy tablicy informacyjnej znajduje się parking.
Latarnia w Czołpinie
Jest naprawdę wyjątkowa. Po pierwsze znajduje się w dość sporym oddaleniu od morza i wiosek, na dodatek wzniesiona została na wydmie o wysokości 56 metrów n.p.m. Sama ma wysokość 25 metrów i można na nią wejść, by podziwiać na przykład ruchome wydmy. Latarnia wznosi się na terenie Słowińskiego Parku Narodowego (należy wykupić bilet wstępu do parku w cenie 6 zł, ulgowy 3 zł), prowadzi do niej piękna ścieżka przez las. Dla nas stała się ostatnim punktem wycieczki podczas wizyty na Wydmach Czołpińskich (trasa wiedzie od parkingu przez las, następnie przez wydmy, potem brzegiem morza i „odbicie” do latarni).
Latarnia dostępna jest dla zwiedzających od maja do końca września (od połowy czerwca do końca sierpnia od 10:00 do 20:00, a w pozostałych miesiącach do godziny 18:00). Bilet kosztuje 4 zł (ulgowy 2 zł). Uzupełnieniem wizyty tutaj jest położona bliżej parkingu w Czołpinie tzw. Osada Latarników, czyli Muzeum i centrum edukacyjne SPN, położone w dawnym budynku, zamieszkiwanym przez latarników. Bardzo ciekawa, świeża i częściowo multimedialna ekspozycja. Warto!
Wydma Czołpińska
Liczba pojedyncza jak najbardziej wskazana, bo Góra Sowia, mniej znana nazwa Wydmy Czołpińskiej wznosi się – mało kto wie – na trochę metrów wyżej niż wydmy, położone bliżej Łeby. Większe, bardziej popularne i z pewnością bardziej piaszczyste. Jednak wdrapując się czerwonym szlakiem z Czołpina na ich kuzynkę, można poczuć ogrom satysfakcji i również poczuć pustynny klimat. Dodatkowo, wybrzeże morza po drugiej stronie bogate jest w tysiące, dziesiątki tysięcy kolorowych płaskich kamyczków, co sprawia bardzo ciekawe wrażenie. Plaża w tym miejscu również dużo bardziej pusta, niż inne tego typu nad morzem.
Zatopiony Las
Z tym miejscem ostrożnie, prosimy. Jest to ewenement przyrodniczy na skalę Europy, więc warto byłoby aby przetrwało. Na szczęście, by się tu dostać, trzeba zaplanować przynajmniej 4-godzinną wycieczkę pieszą. Więc nie dla wszystkich to atrakcja.
Z parkingu w Czołpinie idziemy w kierunku baru nadmorskiego, stworzonego w starej poniemieckiej strażnicy wodnej a następnie plażą ponad godzinę w kierunku zachodnim. Wrócić możemy inaczej, skręcając w szlak niebieski i następnie do Czołpina wracając czerwonym wzdłuż sosnowego, bajkowego lasu.
W tych rejonach Parku Narodowego znajdują się najdziksze i najmniej znane plaże w Polsce. Ale na prośbę czytelników nie podajemy ich dokładnych lokalizacji. Kto bardzo będzie chciał – na pewno znajdzie informacje o jakie miejsca chodzi.
Rowy
Wystarczyła dosłownie chwila żebyśmy poczuli, że Rowy to nie do końca jest miejsce dla nas. Tłumy ludzi, mnóstwo kramów z „mydłem i powidłem”, w powietrzu unoszący się zapach frytury, zmieszanej ze słodką wonią gofrów. Typowa miejscowość wypoczynkowa w środku sezonu. Zatłoczony i sukcesywnie zabudowywany apartamentami na wynajem kurort, który przecież mógłby być dużo przyjemniejszy. Potencjał ku temu jest ogromny.
Ciekawa historia miasteczka, urokliwy port rybacki nad rzeką Łupawa, bliskość morza, no i te piękne, nadbałtyckie plaże. Pewnie dużo przyjemniej jest tu poza sezonem. Uznaliśmy, że jest to zupełnie inny świat, do którego wjechaliśmy opuszczając naszą enklawę w Gardnie Wielkiej. Ten kontrast można było odczuć od zaraz. Ale nie przekreślamy Rowów, jako miejsca poza środkiem lata.
Klify w Dębinie
Aż trudno uwierzyć w taki kontrast. Miejscowość sąsiednia, dosłownie kilka kilometrów od promenady w Rowach. Leżymy na krańcu Polski. Dosłownie jakby na jej krawędzi. 3 metry od klifu. Za nami baśniowy dębowy i bukowy las, oświetlony promieniami słońca, powyginany jakby w zamarłym tańcu i… cała reszta Polski. Nasze leżące stopy wyznaczają kolejno: Pojezierza, Wielkopolskę, Ziemię Łódzką, Jurę, Małopolskę, Rysy. Nasze głowy podziwiają najpiękniejsze fale w życiu, nasze uszy słuchają najpiękniejszego szumu morza w życiu, nasze nosy wąchają największy ładunek bryzy morskiej w życiu a nasze twarze obrywaja podwiewanym z plaży na dole piaskiem. I tak leżymy na brzuchach z zadartymi głowami i cieszymy się jak dzieciaki, choć słowa w tym wietrze trzeba wykrzyczeć.
Zarówno Dębina jak i Poddębie to dwie miejscowości, w których do morza schodzi gęsty liściasty las dębowo-bukowy. Co przy imponujących urwiskach, szumu morza i pięknym świetle może sprawiać magiczne wrażenie. Zresztą uchwyciliśmy to na zdjęciach.
Ciekawostki i cenne informacje:
Na opisywanym przez nas terenie odbywa się akcja powieści (horroru) „Czarny Bóg” Krzysztofa Wrońskiego. Od strony Wydmy Czołpińskiej można było kiedyś dostać się do wsi Boleniec, jednak ta całkowicie zniknęła pod Wydmami. Parking w Czołpinie jest płatny, płatność za każdą godzinę wg biletu parkingowego. W okolicy znajduje się tylko JEDNA stacja paliw. Kameralna stacyjka w Smołdzinie. Nie da się dojechać samochodem z okolic Czołpina do Łeby.
Gdzie spaliśmy:
Wybraliśmy tradycyjnie, agroturystykę – Dom Gościnny „Tak Lubisz”. Aczkolwiek nie była to klasyczna agroturystyka ze zwierzakami i płodami rolnymi. Właścicielka zaadaptowała dla gości poddasze. Pokój dwuosobowy (z dodatkowym łóżkiem pojedynczym) oraz mały aneks kuchenny i łazienka. Istnieje możliwość dokupienia śniadań. Dla większej grupy lub dla rodziny – druga część poddasza mieszcząca cztery osoby. Nocleg kosztuje 125 zł za pokój.
Gdzie zjeść?
Bardzo częste pytanie „nadmorskie”, gdzie zjeść dobrą rybę – odkładamy na bok – sugerując, że ryby jeziorne są w Polsce smaczniejsze i pewniejsze. Stąd zupa rybna oraz pyszna zapiekana sielawa w bardzo fajnej, nawiązującej do słowińskiej architektury, restauracji „Stodoła” w Łokciowem niedaleko Kluk a także odkrycie pobytu – położona na uboczu, ale szanowana i ceniona wędzarnia ryb „Meduza” w Gardnie Wielkiej. Dosłownie 50 metrów od naszego noclegu. I te ryby: śledzie, łososie w śliwce, makrele – dosłownie rozpływały się w ustach. A wcześniej w bułce.
W drodze powrotnej znad morza zahaczyliśmy o kuchnię kresową, czy też ukraińską w bistro „Przed Wydmą” w Smołdzińskim lesie. A i zapiekanka w Barze Czerwona Szopa przy plaży była smaczna. Szacunek za uratowanie i odrestaurowanie tego miejsca.
Autorzy pokazali to co naprawdę znaczy prawdziwy wakacyjny odpoczynek .Pierwszy raz w opisanych miejscach byliśmy kilka lat temu .Z żalem patrzymy jak z miejsc naprawdę ładnych robią się jarmarczne z kramami ,ozdobami i pamiątkami nie mającymi nic wspólnego z naszym morzem .Dlatego szukajmy tych rejonów które pozostały nie tknięte tandetą i pokazujmy.
Szczerze mówiąc, jak tylko przeczytałam wstęp, to już wiedziałam, że będę zachwycona. I jestem. Podoba mi się ta forma „promowania”- ironiczna, ale skutecznie naprowadzająca czytelnika na odpowiedź czy ten wpis jest dla ciebie.