Blog 7 miejsc, które warto wpisać do planu podróży po Północnej Sri Lance

7 miejsc, które warto wpisać do planu podróży po Północnej Sri Lance

Jeszcze 16 lat temu trwała w tym miejscu krwawa wojna domowa, armia grała na wymęczenie z Tamilskimi Tygrysami a tysiące ludzi wyemigrowało z obawy o życie. Dziś od dawna jest spokój, ale północne krańce tego kraju, fascynujące, inne, intrygujące, nie są pierwszym wyborem jeśli chodzi o planowanie podróży po Sri Lance. A to jest błąd.

Sri Lanka odwiedzona została przez nas 7 lat temu. Zaplanowaliśmy wtedy dość klasyczną trasę z Negombo przez Dambulę, skałę Sighirija, Pllonaruwa, Kandy i południowe plaże oraz kurorty między Mirissą a Galle. Powstało wtedy aż 10 artykułów, które zebraliśmy pod tagiem ciekawe miejsca na Sri Lance. W tym materiale natomiast zebraliśmy dla Was kilka miejsc, które udało nam się zobaczyć w 2024 roku. Partnerem tej podróży było Ministerstwo Turystyki Sri Lanki – z czego jesteśmy dumni. Aczkolwiek wybór miejsc i trasa została ustalona wg naszych preferencji.

Na początku zaznaczmy tylko, że północ Sri Lanki różni się dość mocno od południa. Wiemy to już, gdyż… mamy konkretne i wiarygodne porównanie. Na własne oczy. I przeżycia. I smaki. Znaczna część regionów zamieszkuje większość tamilska. Tamilowie to na ogół hinduiści – ale mieszkający na tej wyspie już wiele stuleci. Podobnie jak buddyjscy Syngalezi. Głównymi miastami regionu są Jaffna (Dżafna) i Trincomalaja. Transport do nich jest łatwy i przyjemny, ale pomiędzy nimi – już nieco problematyczny. Występuje tu w dużej mierze sucha sawanna ale też lasy zwrotnikowe, a na samej północy soczystozielone tereny rolnicze i plantacje palmowe. Kiedyś zupełnie inaczej wyobrażaliśmy sobie Jaffnę. Jako suche, niegościnne i niebezpieczne rejony. Podczas wyjazdu przekonaliśmy się , że jest tu zupełnie na odwrót. Okazała się wilgotna, zielona, pachnąca, czysta i z wręcz przesadnie miłą atmosferą. Ale zanim o Jaffnie… ruszmy na północ z lotniska w Negombo.

Półwysep Kalpitiya. Katolicyzm  i delfiny

To około 2-3 godzin drogi z okolic lotniska w Negombo. Wieje tu wilgotny, słony, ale często dość silny wiatr. Nawiewa piasek, tak jak nawiewał różne historie i idee. Ten półwysep oddzielony od właściwej wyspy malowniczą laguną, to bez wątpienia raj dla kitesurferów. Widać ich zresztą w wielu miejscach – jedni dopiero rozpoczynają swoją przygodę z wiatrem, inni zaś suną po wodzie z wielką gracją i wprawą.

Ciekawostką jest, iż Półwysep Kalpitiya to chyba jedyne miejsce na Sri Lance, gdzie spotkać można dzikie osły. Przywiezione tu przez Holendrów w czasach kolonialnych do pomocy w plantacjach, porzucone, zdziczały i opanowały palmowe gaje oraz … plaże, towarzysząc dziś turystom i często budząc ich nad ranem swoim charakterystycznym nawoływaniem. Dla nas natomiast największą przygodą był tutaj rejs łódką po to, by móc zobaczyć delfiny. Łódki wypływają z wielu miejsc – to atrakcja rozchwytywana przez turystów, ale delfiny żyją głównie rejonie Alankuda, około 3 km od brzegu (warto dodać, że obserwować tu można nie tylko delfiny ale także wieloryby).

Taką atrakcję zafundowaliśmy sobie w poprzednim roku także w Chorwacji, jednak tutaj na Sri Lance, przy Półwyspie Kalpitiya mieliśmy okazję zobaczyć całe delfinie rodziny. Niektóre podpływały tak blisko, że można je było zobaczyć naprawdę bardzo dokładnie. To są te z rodzajów emocji, których nie zapomina się nigdy. Choćby się było w 100 krajach.

W drodze powrotnej do naszej bazy Thudawa SLCG PT skąd zabrała nas łódka zatrzymaliśmy się jeszcze przy ciekawym kościele. Wysoki, biały, z dwiema potężnymi wieżami widoczny jest już z daleka. Stoi  na wydmowej mierzei, a jego budowę sfinansowali katolicy z Indii. Kościół Velankanni w Uchchamuni jest także Sanktuarium Matki Bożej Zdrowia do której przybywają liczni pielgrzymi. Tak właśnie było także podczas naszej wizyty w tym miejscu. Ta część wyspy jest zamieszkiwana w znacznej mierze przez chrześcijan. Nie bez znaczenia jest, iż właśnie tutaj najszybciej przyjęte zostały europejskie wpływy, najpierw portugalskie, potem holenderskie. Przy okazji warto wspomnieć o tym, iż na Sri Lance, wchodząc do kościoła katolickiego, także należy ściągnąć buty, często też widzi się gesty, a także dekoracje, które przypominać mogą te, jakie obowiązują w świątyniach hinduistycznych, czy buddyjskich. Biorąc pod uwagę współistnienie tutaj tych religii nie powinno to jednak dziwić.

Park Narodowy Wilpattu. Zew natury

Bez zbędnej przesady powiedzieć można, że Sri Lanka to wyspa parków narodowych, a jednym z nich – na dodatek największym powierzchniowo (130 000 hektarów!) i jednym z najstarszym jest Park Narodowy Wilpattu. Przez wiele lat był on zamknięty dla turystów w związku z toczącą się tutaj wojną. Zwiedza się go korzystając z samochodu terenowego z kierowcą, który także pomaga dostrzec ukryte w zaroślach zwierzęta i zatrzymuje się w miejscach, gdzie istnieje największe prawdopodobieństwo spotkania dzikiego mieszkańca parku. Pomaga w tym rutyna. Wielkim szczęściem jest zobaczyć tutaj lamparta, czy niedźwiedzia (leniwca) – wargacza. Tego pierwszego niestety nam się nie udało, choć ponoć było naprawdę blisko, tego drugiego mieliśmy natomiast okazję podziwiać i to naprawdę z bliska.

Poza tym żyją tu także słonie, które, podobnie jak bawoły, chętnie pluskają się w jednym z licznych tu jezior ale też krokodyle, małpy, warany, czy jelenie oraz piękne pawie indyjskie. Po kilku godzinach jeżdżenia po parku jesteśmy cali pokryci brązowo-czerwonym pyłem – z resztą nie tylko my – podobnie jest w przypadku roślin, które obrastają miejsca położone najbliżej dróg po których mkną (czasem naprawdę szybko) dżipy. Czy warto? Warto! Oczywiście dopóki zostanie utrzymany taki stan, że zwierzęta czują się jak u siebie a turyści jedynie je podglądają z daleka. Chociaż z lampartami to działa zapewne w drugą stronę.

Wstęp do Parku Narodowego Wilpattu kosztuje 30 USD dodatkowo wynająć trzeba samochód z kierowcą (jeep na 6 osób), który kosztuje 100 USD.

Anuradhapura

Jedno z ważniejszych miast starożytności – potężne i piękne. Dawna stolica i centrum religijne syngaleskiego państwa zasługuje na osobny artykuł na blogu i zapewne taki powstanie. Miejsce słynące z doskonałych hydroinżynierów azjatyckiego odpowiednika antyku i wspaniałych budowli. Niezwykle cenne również dla wyznawców buddyzmu, bo przecież właśnie tutaj znajduje się świątynia Drzewa Bodhi – szczepka najważniejszego drzewa tej religii (pod nim Budda uzyskał oświecenie), które sprowadzone tu zostało w III wieku p.n.e. Wyjątkowy kompleks z listy UNESCO zawiera w sobie również Abhayagiri Viharaya – jeden z najważniejszych w historii buddyzmu klasztorów, miejsce nauki i rozkwitu tej religii od I wieku p.n.e.

Bardzo tęskniliśmy właśnie za takimi klimatami – tymi lśniąco-białymi stupami, wszechobecnym zapachem kadzideł i kolorowymi kwiatami składanymi w ofierze. Tutejsze stupy, dagoby czy też pagody należą do największych tego typu konstrukcji na świecie. Co ciekawe pomiędzy budową egipskich piramid, a Bazyliką świętego Piotra, uważane były one (a konkretnie Abhayagiri Dagaba) za najwyższe kamienne lub ceglane stworzone przez człowieka budowle. Przez kilka wieków porastała to miejsce dżungla, a niektóre z nich przykryte ziemią i drzewami przez długi czas wyglądały niczym wzgórza.

Trudno się zwiedza to miejsce (które jest potężne i „rozczłonkowane” – świątynie rozsiane są w oddalonych od siebie punktach) w środku upalnego dnia. Warto jest więc zaplanować to sobie rano lub popołudniu. Pamiętać też trzeba, że aby wejść do świątyń trzeba ściągnąć buty – przydatne mogą okazać się skarpety, ponieważ ziemia jest tak nagrzana, że parzy w stopy. Zdjęcie ze wschodem słońca z pagodami w tle wykonaliśmy z przeciwległego brzegu zbiornika Thisa Wewa, który jest przykładem na ogromny talent i przezorność starożytnych hydroinzynierów.

Kaskadowy Elephant Pond jest przykładem o mniejszej skali, choć także malowniczym. Warto rozważyć wynajęcie rowerów, by spędzić jeden dzień okrążając okolicę i przemieszczając się pomiędzy poletkami ryżowymi, odwiedzając między innymi: Ranmasu Uyana ze skalnymi inskrypcjami „Stargate”, czy kompleksy Vessagiriya oraz Isurumuni.

Bilet całodzienny do kompleksu starożytnego miasta Anuradhapura kosztuje 30 USD.

Mihintale

Kolejny kompleks świątynny ale tym razem malowniczo położony wokół i na wysokiej, granitowej skale, z której rozciąga się piękny widok na zieloną i soczystą okolicę. Warto jest się tu zatrzymać w trasie z Anuradhapura do Trincomalee. Albo dalej na północ. Będzie tak czy siak po drodze. To tutaj właśnie, na tym szczycie, miał według legendy spotkać się przybyły z Indii buddyjski mnich Mahinda z ówczesnym królem Devanampiyatissą.

Jest to więc kolebka buddyzmu na Sri Lance.

W związku z tym jest to dziś bardzo ważne miejsce pielgrzymkowe dla wyznawców tej religii. Aby dotrzeć dokładnie w miejsce legendarnego spotkania, trzeba wspiąć się dość stromymi i śliskimi stopniami na granitowy szczyt góry. Oczywiście trzeba to zrobić na boso. Na kompleks ten składają się także stupy, pozostałości zabudowań klasztornych i posągi, w tym widoczny z wielu punktów biały posąg siedzącego Buddy. Bardzo tu pięknie i mimo grupek pielgrzymów jakoś tak kameralnie. Uwaga na ciekawskie małpy przy parkingu!

Bilet do kompleksu świątynnego Mihintale kosztuje  jedynie 4 USD.

Dżafna

Kiedyś miejsce wydawało nam się jakieś nierealne, zaskakująco odległe, przesadnie orientalne. Dżafna taka nie jest. Choć ma w sobie mnóstwo powabu.

Droga z Mihintale do Dżafny jest długa i monotonna, ale zarówno z auta, autobusu czy wolnego pociągu widzimy jak zmienia się krajobraz i nieco blaknie. Przez Przesmyk Słoni, miejsce krwawych walk w czasie wojny domowej dostajemy się na zupełnie inny kulturowo i kolorystycznie fragment kraju.


Miasto Dżafna jest siedzibą wielowiekowej monarchii, która rządziła północą, zanim przybyli tu Portugalczycy. Ich największą spuścizną jest ogromny, gwiaździsty fort, który przylega do portu, rozbudowany przez Holendrów i Brytyjczyków i możliwy do zwiedzania (co polecamy przed zachodem słońca). Największym śladem po średniowiecznym królestwie Króla Sangiliyana jest ruina pałacu królewskiego Mantri Mannai oraz kompleks świątynny, hinduistyczny Nallur. Ten akurat bardzo skromnie zachowany. Należy pamiętać, że do hinduskich świątyń mężczyźni wchodzą z odkrytym torsem. Wszyscy zaś zdejmują obuwie. Miasto Dżafna jest pełne energii, prężne i ambitne. Jak wiele miasta na świecie, świeżo po konfliktach zbrojnych.  Do miejsc, które bardzo pozytywnie wpłynęły na jego wizerunek w naszych oczach należą wybudowane w stylu islamsko-indyjskim żółtawe budynki kampusu uniwersyteckiego oraz biała bryła Biblioteki Publicznej. Jednej z największych w Azji, niestety mocno zniszczonej podczas wojny domowej.

Wielokulturowość Dżafny zauważymy dość szybko w jej kuchni, mocno opartej na krabach i owocach morza ale też słodyczy przetworów z tutejszej palmy – palmyry. W śladach chrześcijańskich – kilku świątyniach katolickich, w tym katedrze z polskim akcentem (obraz Jezu Ufam Tobie) ale najbardziej na lokalnym targu, niedaleko fortu. Miasto jest naprawdę zaskakująco czyste i zielone. Doskonała obsługa i jakość w stosunku do ceny spotka nas w hotelu Thinnai wybudowanym w stylu łączącym lokalną architekturę i wpływy kolonialne. Dawno nie jedliśmy tak dobrze jak w tym miejscu. Ale i zwykły street food czy lokalna gastronomia nie zawiodły nas.

Okolice Dżafny i wyspa Nagadeepa

Kolejka podmiejska łączy miasto przez soczystozielone tereny sadów, ogrodów i plantacji i gęsto zaludnionych przedmieść aż nad morze, na północ. Tu możemy odbić albo w okolice Point Pedro i tamtejszej latarni morskiej – najbardziej północny fragment wyspy, albo na zachód do nadmorskiej świątyni hinduistycznej Keerimalai Naguleswaram lub jeszcze dalej do miejsca, gdzie miał znajdować się antyczny port, do którego przybijały nie tyle statki z Arabii czy Rzymu ale m.in. statek mniszki Sanganity ze świętym fragmentem drzewa Bodhi. Dambakolapatuna Sangamiththa Temple i tamtejszy zachód słońca, atmosfera spokoju jak i możliwość zrozumienie historii i pochodzenia buddyzmu na Sri Lance to jedno z naszych najprzyjemniejszych wspomnień z tej podróży (taki kilkugodzinny tour zorganizujecie z pomocą hotelu lub taksówkarza za około 10-14 dolarów).

Równie dobrze może nim być też wycieczka promem na wyspę Nagadeepa. Tam wg legendy miał zachować się lud Naga, prawowici mieszkańcy wyspy, zanim przybyli do niej przybysze z Dekanu i Europy. Dziś wyspa jest przykładem współistnienia ze sobą aż 4 religii (katolicki kościółek na zachodzie, meczet na południu, buddyjska świątynia w centrum). Jest peryferyjna, cicha, spokojna, intrygująca. Objazd tuk-tukiem z przystani promowej kosztować będzie nas około 1200 rupii, a tutejsza świątynia Nainativu Nagapooshani Amman była jedyną hinduistyczną, w której pozwolono nam robić zdjęcia. Tego dnia jednak był niewyobrażalny upał, powietrze zdawało się być gęste i oddychało się trudno. Pomimo tego, że z morza unosiła się słona, wilgotna bryza.

Trincomalee (Trikunamalaja)

I skok z północnego na północno-wschodnie wybrzeże. Tu nie obejdzie się bez podróży z przesiadką. Np. w Vavuniya. Kawał drogi, ale warto wpiąć wybrzeże Bengalskie do programu. Np. na wypoczynek kompletnie inny, niż ten jaki znamy z południa.

Z czego słynie Trincomalee, które zwane jest też Gokarna? Bez wątpienia z tego, iż leży przy malowniczej zatoce, która jest jednym z najważniejszych naturalnych portów na świecie. Nie chodzi o liczbę nabrzeży i statków, ale ukształtowanie geograficzne. Turyści raczej omijają to miasto. Ba! Nawet sami Lankijczycy pytali nas, po co my właściwie do tego Trincomalee jedziemy. A jest przecież przynajmniej kilka powodów (o których piszemy poniżej) by zatrzymać się tutaj choć na chwilę. Chociażby to, iż tutaj właśnie znajduje się najstarsza świątynia hinduistyczna w całym kraju (choć spora jest tutaj także społeczność wyznająca islam). A propos tej religii. My mieliśmy szczęście, bo akurat w mieście obchodzone było hinduistyczne święto podczas którego odbywały się uroczyste procesje okraszone muzyką, fajerwerkami i biesiadowaniem na powietrzu.
Co ciekawe Trinco przez chwilę należało do królestwa Danii i Norwegii. Podczas II WŚ zaatakowane zostało przez Japończyków. Po upadku Singapuru Trincomalee stało się portem macierzystym Floty Wschodniej Królewskiej Marynarki Wojennej i okrętów podwodnych holenderskiej marynarki wojennej. Został on uznany jako „najwspanialszy port na świecie”, a przez Brytyjczyków za „najcenniejszą posiadłość kolonialną na świecie, zapewniającą imperium indyjskiemu bezpieczeństwo, jakim nie cieszyło się gdzie indziej”. Uczciwie trzeba jednak przyznać, że gwarancję czystych i rajsko wyglądających plaż mamy na północ od miasta, wzdłuż pasa piaszczystego Kuchchaveli i Nilaveli Beach.

Nilaveli  Beach i Pigeon Island

Plaże w tej części Sri Lanki uważane są za jedne z najpiękniejszych – pocztówkowe z jasnym piaskiem, błękitną tonią i palmami w tle. Jednymi z ładniejszych są plaże Uppuveli i wspomniana Nilaveli niedaleko od Trincomalee. Ładne i bardzo zadbane plaże należą także do kompleksów hotelowych jak chociażby Trinco Blue by Cinnamon czy Amaranthe. W tej okolicy znajdziemy również kilkadziesiąt innych miejsc noclegowych w cenie poniżej 50-60 dolarów za noc.
Zdarzają się niestety (zwłaszcza blisko domostw, rybackich wiosek i centrum miasta) zaśmiecone plaże. Te są wieczorami oblegane przez miejscowych, którzy szukają tu wytchnienia po upalnym dniu. Niektórzy rybacy szykują wówczas swoje łódki na wieczorny połów. Są niezwykle przyjaźnie nastawieni i uśmiechnięci.

Szczególnie czysto i rajsko jest na Pigeon Island – nieodległej od wybrzeża (Nilaveli) wyspie, która jest objęta ochroną w postaci parku narodowego. Jedynego morskiego w kraju. Aby się tu dostać trzeba skorzystać z wynajętej łódki (wynająć ją można na przykład tutaj), a na miejscu jesteśmy pod opieką przewodnika. Przybywa się tu po to, by móc obserwować cudowne podwodne życie (snorkeling) – w tym małe rekiny rafowe i żółwie morskie, a także jedną z najlepiej zachowanych raf koralowych na Sri Lance. Uwaga na meduzy – Marcin miał z nimi bliskie spotkanie i nie było ono miłe.

Wstęp na Pigeon Island jest płatny (ponieważ jest to park narodowy) i kosztuje 30 USD od osoby, aby wynająć łódkę z wyposażeniem – sprzęt do snorkelingu (na 6 osób) zapłacić trzeba około 100 USD.

Półwysep ze świątynią i fortem Frederick

Przekraczamy, a właściwie przejeżdżamy główną bramę prowadzącą na teren tutejszego fortu. Mijamy piękne budynki otoczone rozłożystymi drzewami. Ząb czasu jak i liany, wilgoć i porosty dają znać, że europejska architektura militarna ma swoje ograniczenia. Ale wciąż są one wykorzystywane przez tutejsze wojsko. Niestety nie można ich zwiedzać, a możliwość robienia zdjęć także jest niewielka. Udajemy się dalej, by dotrzeć do położonej na terenie fortu najstarszej świątyni hinduistycznej na Sri Lance (poświęconej w znacznej mierze Siwie) – Thirukonesvaram Kovil. Imponujące są tutaj potężne figury bóstw – kolorowe i złote, pięknie odbijające promienie słoneczne, a także dostrzegalne z poziomu łódki (organizowane są np. rejsy na zachód słońca). Kompleks ten położony jest w malowniczym miejscu, tuż na skraju cypla, na wysokiej skale, z której rozciąga się piękny widok na dość zaskakujące, bo poszarpane, skaliste i wysokie wybrzeże oraz na Trincomalee. Chyba tylko tutaj można zobaczyć tak spektakularne skały obmywane przez ocean na Sri Lance.


Istniejąca tu wcześniej świątynia została zburzona przez Portugalczyków, a materiał budowalny został wykorzystany do postawienia tu  fortu (1624 r). Dopiero jednak Holendrzy rozbudowali go i nazwali tak, jak nazywa się do dzisiaj (Fort Fredrick). Gdy dostał się w ręce Brytyjczyków, ci także dokonali tu swoich modernizacji. Sam fort od niedawna można zwiedzać (udostępniono kilka pomieszczeń i budynków), bo tak jak już zostało wspomniane część kompleksu wciąż zajmuje wojsko, ale znajdują się tu także domy zamieszkiwane przez rodziny wojskowych. Co ciekawe Fort Fredrick jest kandydatem do wpisania na światową listę UNESCO, na której jest już m.in fort w Galle na południu kraju.

Materiał powstał dzięku zaproszeniu przygotowanym dla nas przez Sri Lanka Tourism Promotion Bureau. Za wszelką pomoc i towarzystwo dziękujemy Masitha De Thabrew oraz Panu Sunilowi.

Na koniec jeszcze więcej zdjęć z naszej tegorocznej podróży po pięknej Sri Lance. Jej północnej części

 

Jeden komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

  • lpg says:

    Bardzo ciekawe podsumowanie podróży po północnej Sri Lance. Wspaniale, że podzieliliście się swoimi doświadczeniami z tych mniej popularnych regionów kraju. Widać, że miejsca te mają wiele do zaoferowania pod względem kulturowym i przyrodniczym, a wasze opisy i zdjęcia na pewno zachęcą innych do odwiedzenia tych nieodkrytych jeszcze przez nich zakątków wyspy.