Słonie to jedne z najbardziej fascynujących ssaków, robiących spektakularne wrażenie na każdym, kto ma okazję przyjrzeć się im z bliska i kontemplować ich potęgę i szlachetność stworzenia. Zwłaszcza w naturalnej scenerii. Obok gigantycznych płetwali (które nota bene też można oglądać u wybrzeży Sri Lanki właśnie) liczne stada słoni indyjskich stają się jednym z „must see” wyprawy na tą wyspę. Generalnie – to akurat jeden z najbardziej szlachetnych aspektów świadomej turystyki. Że chce się odwiedzać parki narodowe. Zwłaszcza w opozycji do takich skandalicznych miejsc jak „słoniowe sanktuaria” czy mniej skandalicznych, ale wg niektórych również kontrowersyjnych „sierocińców” jak np. Pinnawala. Z drugiej strony – w przypadku stosunkowo małego kraju, jak na tropikalne standardy – zaczyna to przypominać pastisz turystyki ekologicznej a przynajmniej spektakl. I to na kółkach. Dlaczego?
Jedną z gałęzi lankijskiego przemysłu turystycznego od kilku lat staje się obserwowanie dzikiej natury, choć słowo „dzikiej” zaczyna nieco tracić swoje naturalne ubarwienie w tym kontekście. Kilkanaście procent powierzchni kraju pokrywają parki narodowe o pełnym rygorze, choć tylko jeden to obszar ochrony ścisłej, kilkanaście procent więcej naturalne lasy deszczowe i roślinność sawannowa (tak, tak, sawanna nie jest ograniczona tylko do Azji – występuje też w Indiach, Na Sri Lance, w Birmie, Tajlandii czy Ameryce Łacińskiej). Lasy Na Sri Lance w epoce przedportugalskiej zajmowały ponad 75% powierzchni kraju, np. z powodu gęstości i dzikości pierwotnej puszczy nawet w XVIII wieku Anglicy nie potrafili przedostać się do Kandy. No, ale potem się za nie niestety „zabrali”. O ile lasy deszczowe przetrwały w bardzo okrojonej liczbie (np. Park Narodowy Sinharaja) o tyle sawanna zachowała się w miarę w tych samych miejscach, gdzie funkcjonowała kilkaset lat temu. Tu rządzą słonie.
Znaki ostrzegawcze, mówiące o „słoniach na drodze” są dość powszechne, stada słoni, podchodzące do dróg – również (zwłaszcza przy drodze z Habarana do Trikunamalaja), ostrzeżenie przed „słoniami, wyskakującymi zza krzaków” pojawiły się też w Sigiriya. Na Sri Lance żyją słonie cejlońskie, które są mniejszymi krewnymi słoni indyjskich. Oprócz tego w Azji istnieją też słonie malajskie i sumatrzańskie, ale są na liście gatunków mocno zagrożonych. Ma się wrażenie, że słonie na Sri Lance i tak mają dość przystępne warunki do życia. W północno-wschodniej części kraju nawet dość uczciwie są pilnowane działania mające na celu zachowanie lub utrzymywanie korytarzy ekologicznych pomiędzy kompleksami leśnymi i sawannami. Za to brawo.
Na sprawdzenie tego wybraliśmy Park Narodowy Kaudulla, choć do końca zastanawialiśmy się nad Parkiem Narodowym Minnerija, jednak nasz host z Sigiriya doradził nam ten pierwszy, z uwagi na to, że oprócz ogromnych stad słoni można spotkać tam również ich spokojnych sąsiadów – bawoły. Mówił prawdę.
Sigirija i Polonnaruwa są bardzo dobrymi bazami wypadowymi do różnych parków narodowych w tej okolicy (nie tylko tych dwóch). Tu jest największe zagęszczenie tego typu obszarów. Drugie jest na południowym wschodzie: głównie Udawalawa i Yala. Ale nie było nam tam po drodze a tu… mieliśmy pod nosem. Za „imprezę” zapłaciliśmy około 115 zł na osobę (wraz z dojazdem do bramy parku, wstępami i wszystkim). Dziś z perspektywy czasu wiemy, że nieco przepłaciliśmy i można taniej, ale zdajemy sobie sprawę, że zarówno nasz host jak i jego kolega a następnie jego koledzy musieli trochę zarobić dodatkowo, a my nieco zmęczeni poprzednimi dwoma dniami mieliśmy z głowy główkowanie nad logistyką.
Dżip mija bramy parku i sunie leśną drogą, która po chwili wysuwa się na sporych rozmiarów sawannę, ograniczoną od wschodu dużym jeziorem. Warto wspomnieć, że trzy największe akweny wodne w tym rejonie pamiętają jeszcze czasy wielkiego Imperium Syngaleskiego ze stolicami w Anuradhapura i Polonnaruuwa. Służyły jako zbiorniki wody pitnej a dziś doskonale „zgrały się” w naturalnym krajobrazem tej części Sri Lanki. Pierwsze stada słoni pojawiają się przy pierwszych zatokach jeziora, drogi dżipów, które najpierw w liczbie 2-3, potem kilku, potem kilkunastu, potem… trzydziestu kilku zdają się być dobrze ubite przez koła gości z dziś, wczoraj, przedwczoraj i wielu dni. Turystyka masowa wchodzi na teren słoni.
Te najwyraźniej wydają się być przyzwyczajone, ale na szczęście również ignorujące dość śmiesznie wyglądających nas. Z dżipów ściągane są plandeki, można stać podczas jazdy, samochody podjeżdżają blisko pasących się stad, nawet na odległość 10 metrów. Słonie słychać, jak sapią, jak przekazują sobie komunikaty, jak bawią się kępkami wyrwanej trawy, jak nas zapewne obgadują „te pajace znów tu są”.
Całość wygląda nieco komicznie, teatralnie i budzi małe zniesmaczenie. Owszem wśród grupek są ludzie, którzy rzeczywiście kontemplują ten widok szczerze, patrząc wzruszeni w te niesamowite stworzenia. Niekoniecznie z aparatem przy twarzy, ale zastygając w bezruchu i chłonąc każdą chwilę takiego „bliskiego” spotkania. Są też ludzie z ogromnymi „lufami”, dłuższymi od aparatów kilkukrotnie, choć w tych warunkach właściwie nie wiem dlaczego, bo nam wystarczyła „portretówka” i bezlusterkowiec do satysfakcji fotograficznej. Ale oni to nic. Z drugiej strony widzimy dość głośne grupki „imprezowiczów”, ubranych tylko w szorty i kostiumy bikini, traktujących wycieczkę jako przedłużenie chilloutu na hostelowym hamaku i safari „z selfiestickiem”. Próbujemy się wybielić, że słonie mają z nami przygodę zaledwie godzinkę-dwie w ciągu dnia a potem spokój. Poza tym przecież na tak małej wyspie słoniom i ludziom zawsze było „ciasno”. Nierzadko to one nachodziły ludzkie siedziby albo niszczyły im plony.
Wizyta w Parku Narodowym, zobaczenie dużo bardziej ubogiej wersji „Afrykańskiej Piątki” ze słoniem indyjskim (cejlońskim) i bawołami na pewno uderza trochę po kieszeni. Ale są to takie rzeczy, które planujemy dla przeżycia pewnej niepowtarzalnej i dziewiczej „chwili”. Żyjemy dla momentów, więc tego dnia nie żałujemy. Przecież tyle wydaje się na paliwo do samochodu na tydzień, którym przecież w czasie urlopu nie jeździmy, bo stoi pod blokiem 😉
Szkoda, że całość psuje nieco otoczka i dziwne zachowanie innych ludzi względem tych „momentów”. Ale tak chyba musi być. Mówi o tym choćby statystyka. Statystycznie zapewne 1/3 ludzi nie pasuje do danego miejsca i danej chwili.
Podobno we wspomnianych dwóch parkach narodowych można jeszcze zaobserwować krokodyle i lamparty. Ale nie liczcie na to zbyt ufnie. Szanse, tak szczerze, na to to liczby rzędu 1%. Za to fantastycznie prezentują się stada ptaków, które lankijskie sawanny wzięły sobie za miejsce do życia i postoju. Wycieczki do Parku Narodowego Kaudulla (podobnie jak Minenrija) są organizowane dwa razy w ciągu dnia. W porze porannej (start 8-9) i popołudniowej (start 14-15). Warto wcześniej sprawdzić prognozę pogody, bo w deszczowy albo pochmurny dzień słonie niekoniecznie lubią „paradować” na trawiastych połaciach.
My podczas zeszłorocznej wizyty na Sri Lance zdecydowaliśmy się na safari w rezerwacie Willpattu. Spędziliśmy 6 godzin w aucie, a jedyne zwierzęta, które zdecydowały się ujawnić to: pawie, bawoły, krokodyle i… małpy. Jak sami się domyślacie nadzieje były zdecydowanie większe…
Właśnie tego człowiek się obawia. Zwłaszcza, gdy musi sięgnąć do kieszeni głębiej 🙂 Rozumiemy
Hej, byliśmy na Sri Lance w tym samym czasie co Wy:) My podróżujemy z małym dzieckiem i dla takiej grupy jak my polecamy Udawawale Park, safari popołudniowe.
Tak, gdybyśmy nie wybrali Kaudulla to drugi w kolejności na liście był właśnie Uda
Niesamowite zwierzęta. Szkoda tylko, że tak eksploatujemy je turystycznie i ich naturalne środowisko.
W tym przypadku na szczęście nie eksploatujemy je bezpośrednio jak w Tajlandii, tylko na dystans. No ale ten „niesmak” drobny jest
My bylismy w Udawalala na wycieczce o wschodzie slonca. Bogactwo zwierzat i zatrzesienie jeepow. Nasz przewodnik krzyczal na innych kierowcow zeby nie podjezdzali blisko sloni idacych do wodopoju bo sie cofnal. Zwracal tez uwage innym kierowcom, ze ich pasazerowie dotykaja slonie!!:( taki park narodowy…i tak 365 razy w roku codziennie … 🙁 Zwierzeta boskie…nie mam pojecia jak swiadomie nieinwazyjnie podgladac przyrode. Nie odwiedzam zadnych sanktuariow sierocincow itd…myslalam, ze park narodowy to bedzie to…pomylilam sie
Podobne przemyślenia, choć później usłyszeliśmy, ze taki moment przesilenia zdarza się tu dwa razy w ciągu dnia, słonie wyglądały na tolerancyjne. Więc jeśli wierzyć na słowo to jest to jeszcze do akceptacji. Wspaniale widzieć, że mimo wszystko one tu rządzą, bez żądnych łąńcuchów, narkotyków czy łamania psychicznego. Widać było, że nawet organizatorzy tych eskapad ciągle się ich bali i rzeczywiście pilnowali, by im nie przeszkodzić. Słoń ruszał nagle, wszystkie auta się oddalały.
Prawda, a slonie byly majestatyczne. Krokodyle tez byly w Udawalala
Dlatego my darujemy sobie taka atrakcje. Zreszta tego co przezylismy na safari w Tanzanii raczej nigdy nic nie pobije.
Polecam Kruger Park (RPA) w opcji self-drive safari z noclegami na terenie parku i wczesnym wstawaniem 🙂
Ja także polecam, można tam „upolować” Wielką Piątkę. Tylko że w Parku Krugera jeździ się cywilizacyjnie dobrymi, ubitymi drogami. Czyli cywilizacyjnie jest lepiej, ale przyrodniczo trochę gorzej. W RPA warto też odwiedzić park Hluhluwe, gdyż jest on zupełnie inny niż park Krugera – teren jest pofałdowany i bardziej zielony.
Maryla Oczywiście, po Tanzanii czy Kenii czy RPA trudno o coś „mocniejszego” 🙂
Park Krugera tez potrafi być megazielony!Polecam grudzień.Safari tylko skoro świt i wieczorem.Cos pięknego!😑W ciągu upalnego dnia trudno dostrzec zwierzęta.