Kłaniamy się ze Sri Lanki. Postanowiliśmy znów stworzyć kilka (nie wszystkie, ale kilka spontanicznie) wpisów prosto z podróży. Oczywiście są pewne minusy – zdjęcia zapewne będą nieco gorsze, bo nie mamy czasu ani możliwość poprawić je w edycji, ale za to wrażenia i informacje – praktycznie z pierwszej ręki. Jako, że tydzień temu przylecieliśmy – mamy już pierwszy gotowy. Chcecie zobaczyć?
Pierwsza noc była koszmarna. Potem będzie już przyjemnie. Tuż po przylocie z Amsterdamu, gdy wszystko wydawało się w porządku – wydrukowane potwierdzenia wizowe z maila zostały tylko oblane wzrokiem przez urzędnika celnego, w okolicach godziny 2:00 okazało się, że zamówiony tuk-tuk nie czekał. „Kaj jest tabliczka z jakimiś Nowakami?” Nie ma. Nie chciało nam się próbować nie być oszukanymi przez naciągaczy, więc zadzwoniliśmy do właściciela pensjonatu i podaliśmy słuchawkę kierowcy, który nas zaczepił. Niech ustalają co tam można podziałać.
Poranek i południe w Negombo
Sen trwał miękkie trzy godziny, bo dwie musimy odjąć na walkę z odkomarzeniem pokoju (który okazał się w zupełnie innym miejscu, niż te zabukowane) a następnie lokalizowaniem pluskiew, które pogryzły moją rękę. Dobrze, że zorientowaliśmy się na czas. dzięki temu dalmatyńczykiem zostałem tylko z dłoni. Po tak cudownej nocy ruszyliśmy na poranny targ rybny, z którego Negombo słynie. Tuż obok znajduje się holenderski fort i więzienie. Dość specyficznie interpretuje się fakt, że 300 lat temu była tu prężnie działająca faktoria handlowa. Dziś nieco sennie, nawet na targu. Ale wszystkie większe ryby już sprzedane.
Negombo słynie jeszcze z kilku rzeczy. Przez środek miasta biegnie wykopany przez Holendrów kanał żeglowny, natomiast w mieście za sprawą portugalskich misjonarzy znajduje się kilkanaście kościołów. Ten największy i najpiękniejszy – godny zobaczenia – Św. Marii leży w środku starego miasta. Dalej, na północy ciągnie się strefa pensjonatów i hoteli z przyjemną plażą. Ktoś podobno nazwał Negombo „Lankijskim Rzymem”, ale bez przesady. Nam jednak będzie się zapewne kojarzyć ze stanem „zombie z aparatem” przemierzającego z trudem ruchliwe uliczki otoczone portugalska i holenderską zabudową. Połowa w ruinie.
Podróż autobusem i Dambula z tęczą
Z dworca autobusowego w Negombo (podobno jednego z najnowocześniejszych na Sri Lance) ruszamy około południa w stronę Dambuli. Taki był plan. Są dwa bezpośrednie autobusy – wcześnie rano i o 14:00 jednak nie ryzykujemy i bierzemy lokalny busik do Kurunegala, gdzie po 3 godzinach przesiedliśmy się na kolejny autobus, ze stanowiska #10 do Dambuli. Bo generalnie Kurunegala to dobry hub przesiadkowy w 4 strony. Całość wyszła 170 rupii. I to było nasze pierwsze miłe zderzenie z cenami lankijskiego transportu publicznego 🙂 Bo to jest raptem 4 zł.
Jako, że nie sądziliśmy, że wszystko pójdzie tak szybko i sprawnie, mieliśmy chwile przed zachodem, by wejść na górę nad miasteczkiem. Był to strzał w dziesiątkę, gdyż po chwili na niebie nad równiną i głową gigantycznego, 40-metrowego, złotego posągu Buddy, pomiędzy majaczącą w tle Sighiriją a pierwszymi zarysami lankijskich gór wymalowała się ogromna podwójna tęcza. Czyli tak nas postanowiłaś przywitać oficjalnie Sri Lanko? Dobrze, za taki widok pierwsza noc jest absolutnie do zapomnienia.
Dambula po tęczy
Po co się przyjeżdza do Dambuli? Lokalni mieszkańcy przyjeżdżają na targ warzywny, a właściwie giełdę, największą w kraju, gdzie skupowane są owoce i warzywa od rolników. Turystów to mało interesuje, bo ciągną na wspomnianą przez nas górę, by po wyczerpującym ale niedługim spacerze wykutymi w skale schodami dotrzeć do buddyjskiego klasztoru, który stoi na straży pięciu grot skalnych czy też wykutych w skale świątyń – Całość nazwa się Rangiri, czyli Złota Świątynia, choć złota tu jak na lekarstwo. Każda starsza od następnej. Pierwsze świątynie skalne wykuto tu na dwa wieki przed narodzeniem Chrystusa. Przez pewien czas pełniły też rolę tajnej kryjówki dla królewskich zbiegów z podbitej Anuradhapury. W środku każdą grotę zdobią oczywiście freski skalne ale przede wszystkim statuy Buddy. Leżące, współczujące i medytujące. Nawet na przekór dziesiątkom namalowanych stworów i węży, które je atakują. Wszystkie jaskinie są wyjątkowo duszne. Największa z nich i robiąca największe wrażenie to Jaskinia Druga, zwana Maharaja Vihara.
Wstęp do świątyni, wbrew informacjom w przewodnikach jest bezpłatny, choć już wyciągaliśmy pieniądze, by zapłacić. Tak samo jak wstęp do świątyni u podnóża góry i Muzeum Buddyjskiego. Uwaga! ściągamy buty u dajemy do płatnego przechowania albo do plecaków – całą górę opanowany stada małp. Ale nie były agresywne. Wejście znajduje się przy głównej drodze z Dambuli do Kandy.
Jeśli chodzi o nocleg to polecamy te położone bardzo blisko światyń, czyli naprzeciwko – np. nasz, dość przytulny i poniżej 100 zł – Lark Lodge. Tanio i dobrze można zjeść restauracji (a właściwie jadłodalni) Bentota w centrum miasteczka, blisko wieży zegarowej. Tam tez znajduje się niewielki dworzec autobusowy, skąd dojedziemy dalej do Sighiriji, Habarana, Polonnaruwa czy w drugą stronę: Kandy i Colombo.
No to by było na tyle, jeśli chodzi o Dambulę. A jeszcze jedno – miejscowość jest geograficznym środkiem wyspy a na google maps jest zaznaczona w zupełnie innym miejscu, niż w rzeczywistości – przy Sigiriyi. W zachodnich obrzeżach stoi międzynarodowy stadion krykietowy.
Cześć! Jak weszliście na te wzgórze w Dambulli? Jest to te niższe czy te pod, którym znajduje się kompleks świątynny? Z góry dzięki!
Niższe. Przed ostatnim etapem schodkowym 🙂
Cześć, mam pytanie dotyczące noclegu – spaliście w Dambulla, a następnego dnia rano wyruszaliście na Sigiriye? Przemieszczaliście się autobusem rano czy inym środkiem transportu?
Dokładnie tak. Jest mnóstwo autobusów z Dambulla w kierunku Sigi. Odjazd spod zegara w Dambulla. Z lewej strony
Pisanie z podróży jest cudowne i relaksujące, jeśli nie napinasz się na perfekcję. I wtedy wychodzi tak miło
I prawdziwie. Podoba mi się