Z wizytą na Cliffs of Moher. Jeśli gdzieś jest Koniec Świata, to właśnie tu
Autor: Beata Ratuszniak
Pierwszy raz odwiedziłam Irlandię. Bez żadnych planów, bez mapy, zdałam się jedynie na wiedzę i intuicję znajomych, do których jechałam. Opłaciło się. Niespodzianka, jaką zastałam na miejscu, była jedną z najpiękniejszych, jakie kiedykolwiek widziałam: klify.
Najwyższy punkt ma nieco ponad 200 metrów wysokości. Jest niesamowicie stromo, wietrznie, fale oceanu biją jak oszalałe. Z drugiej strony rozciągają się zielone pola, tereny farmerskie, na których można napotkać krowy, owce i konie. Jest sielsko, chociaż trzeba pamiętać, że niebezpiecznie.
Niesamowicie kusi, by schylić się w dół, spojrzeć, pomachać nogami. Udało mi się, choć jak teraz patrzę na te zdjęcia, to mam ochotę sama do siebie krzyczeć \”zejdź stamtąd\”.
Jednego dnia przeszliśmy 13 kilometrów. W ogóle nie czuć tego dystansu, idzie się lekko, przyjemnie. Trasę zaczęliśmy od starej, nieturystycznej części klifów (na północ od Liscannor), a skończyliśmy w miejscowości Doolin.
blog autorki: https://fotoaktywna.pl
Początek naszego spaceru po klifach.
W tle Atlantyk i chmury zapowiadające niemałą burzę.
Piękne zjawisko atmosferyczne. Deszcz, ulewa, a na środku oceanu mały przebłysk światła. Na żywo zapiera dech w piersiach.
Widok na klify i naszą dalszą wędrówkę. Przed nami 13 kilometrów:)
Widok na klify
Po burzy, która trwała 5 minut, zobaczyliśmy tęczę, a nawet dwie. I prawie udało nam się złapać skrzata z garncem złota;)
Nie zwiało mnie. Niestety;)