Północna Tajlandia, Chiang Dao. Jak zamieszkaliśmy na farmie pośród mango
Jadąc do Chiang Dao niczego specjalnego sobie nie obiecywaliśmy. Wcześniejsze plany obejmowały Pai. Jednak po przeczytaniu niektórych opinii w dość sprawdzonych miejscach na temat tego, że z Pai zrobiło się chilloutowe miasteczko hipsterów i „japonkowców”, pomyśleliśmy nad jakąś alternatywą. Miało być również piękne położenie, przewaga agroturystyk nad hotelami i dżungla blisko. Wybór padł na Chiang Dao, niecałe dwie godziny na północ od Chiang Mai. I rzeczywiście, trafiliśmy na tajskie odludzie, gdzie nawet psy szczekają niekoniecznie buziami.
Autobusy do Chiang Dao odchodzą z dworca Chang Phuek co pół godziny. Tuż obok w biurze firmy o dziwnej tajskiej nazwie, sprzedawane są natomiast bilety na minibusy bez przystanków po drodze. Cena 150 bahtów, cały busik zapełniony, drugi również. Nazwy nie pamiętamy ale miejsce za to tak. Oto położenie.
Wszyscy to Tajowie, wybierający się na weekend poza Chiang Mai. Autobus zatrzymuje się w miasteczku Chiang Rai, które nie jest celem naszego wypadu. Na zachód od miasteczka, gdzie odbywają się targi, na które przybywa sporo mieszkańców okolicznych kareńskich wiosek, znajduje się jego górska odnoga, wciśnięta pod masyw najpiękniejszej góry Tajlandii, u nas nazwano by to „Zdrój”. Ta góra to Doi Luang przepiękny samotny, wapienny masyw, kryjący w swoich podziemiach dziesiątki kilometrów systemów jaskiniowych. I właśnie wokół jaskini Chiang Dao (znaki kierujące na Chiang Dao Cave) rozwinęła się turystyczna część miasteczka, gdzie jednak nie ma ani jednego hotelu a jedynie farmy turystyczne, agroturystyki, campingi.
Farma i drewniane domki, niczym w dżungli
Wszystko pośrodku lasów tekowych, plantacji kauczukowców, bananowców i sadów drzew mango. Nasz wybór padł na mniej znaną i nieobecną w przewodnikach Yang Tone Farm i mieściła się ona dokładnie pośrodku tych 4 rodzajów plantacji.
Powietrze było duszne, wszystko parowało, kłębiło się, szczyt Doi Luang, który ma 2,175 m to zachodził mgłą, to się ukazywał na chwilę. Nie wróżyło to dobrze na dzień następny. Wszędzie roznosił się jednak niesamowity, bo słodko-intensywny zapach kwitnących drzewa mango. Zapachy w podróży to rzecz cudowna, znów nowy do kolekcji. Wzięliśmy rowery i koniec pierwszego oraz następny cały dzień spędziliśmy na kole, licząc, że po obfitym w obżarstwo tygodniu w Chiang Mai, tu uda nam się nieco schudnąć.
Gorące Źródła
Znajdują się na samym końcu drogi, przy której znajdował się wjazd do naszej farmy. To droga odchodząca od głównego skrzyżowania, kończąca się wejściem do Parku Narodowego i stacją badawczą, niedaleko znajduje się camping Youth Camp, gdzie co roku w lutym odbywa się hippisowski festiwal. W okolicach stacji pajęczyny, wielkości maski samochodu rozkładają gigantyczne żółte pająki Nephilia. Atrakcja tylko dla niektórych zapewne.
Na samym końcu unosi się siarczkowy zapach albo i smrodek. Wskakujemy do betonowych bali wypełnionych zmineralizowaną wodą o temperaturze 50 stopni. Potem na zmianę kąpiel w gorącej wodzie, w zimnej w rzece, w gorącej, w zimnej. Krążenie przyspiesza, czujemy się jak nowo narodzeni. Na chwilę wychodzi słońce. W okolicy funkcjonuje małą kafejka z ciekawym tarasem widokowym, gdzie można wypić dobrą kawę i zamówić pad thai.
Jaskinia Chiang Dao
Niestety w dzień kolejny mocno musieliśmy zweryfikować nasz plan maksimum. W nocy ulewne deszcze, rano wszystko parowało jeszcze mocniej i nie było nic widać, wilgotność gigantyczna, lekkie błoto. Wędrówki po górze nie będzie. W dodatku Anię złapało przeziębienie, więc byliśmy bardziej czujni.
Jaskinia Chiang Dao wydaje się jedną z popularniejszych w północnej Tajlandii a to zaledwie kilka procent z ogromnego kompleksu jaskiń pod górą. Nie są to te słynne jaskinie, gdzie przeprowadzono niedawno głośną na cały świat akcję ratowniczą, tamte znajdują się godzinę drogi stąd, ale widocznie te też są jednym z ważniejszych celów weekendowych wycieczek, bo lokalnych turystów było tu sporo. Z tego powodu oraz z przeczulenia na potencjalne przewianie Ani nie zdecydowaliśmy się na wycieczkę z przewodnikiem po wnętrzach (obowiązkowe 200 bahtów + usankcjonowany napiwek). Przed wejściem do obiektu swoistą atrakcją wydaje się sadzawka, wypełniona… stadkiem pokaźnych sumów. Pisząc „pokaźnych” mamy na myśli rozmiar ponad metra (!!!).
Otoczenie Tham Chiang Dao
Otoczenie wejścia do jaskini samo w sobie jest ciekawe i zajęło nam godzinę eksplorowania pomiędzy stupami, czedi, niektórymi jakże innymi, niż te złote z Bangkoku i Chiang Mai, wręcz surowe, ceglane, obrośnięte lianami. Ciekawe wrażenie robi m.in. – uwaga, trudna nazwa – Wat Phare Rachsamjammadhevesrnechai, gdzie nad wyobrażeniem Buddy posadowiono ogromnego zdobionego Węża Naga. Węże te zazwyczaj w parach strażnikują wszelkim bramom i głównie schodom, tu było inaczej.
Z okolic szaletów prowadzi niepozorna ścieżka, którą można przez dżunglę (koniecznie długie nogawki) dojść aż do świątyni Tam Phla Phlong. Jeśli pobierzecie sobie aplikację Maps.me – wyraźnie ją zobaczycie. To była alternatywa do porzuconych pierwotnych planów 5-6-godzinnej wędrówki w kierunku szczytu. Niekoniecznie na sam szczyt (wejście do parku narodowego i wędrówka jest reglamentowana, należy wcześniej umówić przewodnika na dany dzień (1000 thb) co mieliśmy wcześniej wyszukane i ogarnięte).
Świątynia Tam Phla Phlong
Po tylu dniach w Tajlandii i to drugi raz, wydaje się, że człowiek, gdy zobaczy 5, 10 a może i nawet 15 świątyń, jak my, to znudzi się nimi totalnie. Sęk w tym, by umieć wyszukiwać coraz to nowe, inne perełki. Taką była rzeczona świątynia, o której można poczytać, że docierając tu można dac upust swoim młodzieńczym czy dziewczyńskim marzeniom o byciu Indiana Jonesem czy Larą Croft. Chodzi o położenie tego miejsca. Dochodzimy najpierw drogą (lub wspomnianą ścieżką) do bram parku narodowego. Przed wejściem na schody proponowane jest nam coś na kształt „pokuty”, czyli kupienia zgrzewki wody mineralnej i wniesienia jej dla mnichów, żyjących w górze. Górze na którą prowadzi około 500 schodów. Nie było to jednak tak męczące jak wdrapywanie się na Górę Leżącego Smoka w Wietnamie. Na samej górze, tuż pod pionowymi wapiennymi skałami znajduje się klasztor, w którym żyje i pracuje około 20 mnichów. Mają szaty koloru ochry i jasnego brązu – to symbolizuje umiarkowane odosobnienie. Jasnopomarańczowe mają mnisi z klasztorów miejskich, ciemnobrązowe mnisi prowadzący pustelniczy tryb życia lub z klasztorów leśnych. Całość wieńczy grota z dziesiątkami wizerunków (a jakże) Buddy oraz mnisiej starszyzny oraz złota czedi (stupa) mieniąca się w rzadkich promykach słońca. Niesamowity klimat tego miejsca powodował, że aż chciało się tu zostać na dłużej.
Dobrym punktem do obserwowania zachodu słońca, bez wdrapywania się na masyw może być mała świątynka, położona nad miasteczkiem (namiary), natomiast w samej miejscowości znajduje się kilka ośrodków z kawiarniami, pełniących rzekomo funkcję informacji turystycznej. Sprawdziliśmy, wiedza pań była mniejsza niż nasza w zakresie, co gdzie się znajduje. Nie szkodzi, owocowe smoothie (bez lodu) w Hug Chiangdao smakowało wybornie.
Ponieważ stan zdrowia nie ulegał poprawie, postanowiliśmy rozstać się z tym idyllicznym zakątkiem i nie jechać dalej na północ w kierunku Chiang Rai i Mekongu, gdzie zapowiadano 2 dni opadów deszczu.
W Chiang Dao znajduje się kościół katolicki, niestety msza niedzielna była jedynie o 9:00, nic po południu. Po złapaniu pickupa późnym popołudniem na dworzec autobusowy, okazało się, że bilet, który mieliśmy na dzień następny bez problemu i bezkosztowo zmienią nam na dzisiejszy, wcześniej właścicielka naszej farmy bez problemu nie policzyła nam za drugą, zarezerwowaną noc. Bardzo budujące. Co godzinę autobusy a co dwie godziny mikrobusy odchodzą na północ do rejonów granicy z Mjanmą i na południe do Chiang Mai. Wieczorem byliśmy już znów w Chiang Mai. Czasami plany podróży się zmieniają, trzeba odpuścić i lepiej dmuchać na zimne (niż być dmuchanym przez zimne).
Bardzo przydatny poradnik z podróży! Dziękuję! A jak wygląda kwestia potrzebnych szczepień do Tajlandii? Bo z tego, co wiem to występuje tam głównie denga i malaria, a na te choroby szczepień nie ma.
„może być mała świątynka, położona nad miasteczkiem (namiary)” czy pod namiary nie mieliscie zamiaru umiescic linka? W sumie to nie wiadomo o jakie dokładnie miejsce chodzi 😀 Pozdrawiam!
Jestescie teraz w Thai ? Będą jakieś materiały video?
Juz nie. Jest vlog z Tajlandii na kanale 🙂
Wejście na Doi Luang Chiang Dao można ogarnąć samemu. Zdaniem przewodników wejścia na szczyt jest reglamentowane, jednakże Tajowie mówili nam, że rzekoma reglamentacja to wymysł lobby przewodnickiego w tej okolicy, a tajskie prawo zabrania takiej reglamentacji.
Niemniej wejście na własną rękę na szczyt jest możliwe i nie jest wcale trudne orientacyjnie. Wystarczy mieć w komórce maps.me. Pamiętajmy że cała wędrówka zajmie okolo 8 godzin jeśli ktoś ma dobrą kondycję. Widok ze szczytu zapiera dech w piersiach 🙂
A właśnie, zapomniałem chyba Cie podlinkować w tym akakpicie. Będzie dodane
Jeśli ktoś miałby pytania dotyczące wejścia na szczyt – chętnie odpowiem 🙂
Cześć. Czytałem, że przy próbach wejścia samemu może być problem ze strażnikami.