Nasza przygoda z Północnym Wietnamem dobiegła końca. Totalny pozytywny szok i zachwyt, ale o tym rozpisaliśmy się już ze szczegółami na blogu w styczniu. Rozpoczęliśmy trzeci etap podróży: Północna Tajlandia.
Jeszcze w Hongkongu myśleliśmy nad trzema kierunkami: Mandalaj, Luangprabang i Chiang Mai. Wybraliśmy ostatnie, być może najłatwiejsze ale być może jako jedni z pierwszych Polaków przetestowaliśmy świeżutkie połączenie Hanoi – Chiang Mai za 210 zł z AirAsia. Postanowiliśmy, że posiedzimy tu trochę dłużej. Chiang Mai daje odpocząć i olśniewa. Dosłownie i w przenośni. ZŁOTO!
Jak dostać się do Chiang Mai? Klimat, położenie, transport.
Chiang Mai jest drugą co do wielkości aglomeracją miejską w Tajlandii, choć jako miasto dopiero siódme. Widać to tu, nie czuć absolutnie, że w tym zespole miejskim mieszka prawie milion ludzi. Ma bezpośrednie połączenie lotnicze z Bangkokiem, ale i wieloma innymi miejscami w Azji Pd-Wschodniej. Prawie 300 lotów tygodniowo obsługuje lotnisko, które położone jest bardzo blisko centrum. Zaledwie 20 minut drogi i 120 THB licencjonowanym pickupem lub 25 THB autobusem miejskim numer 4.
Ulice są dość czyste, chodniki do przejścia, mnóstwo barów, restauracji, klimat nie tak uciążliwy i duszny jak w Bangkoku. Choć podczas pory suchej czyli naszej ciepłej problemem są tu wypalania trawy i suszu, które powodują smog. Miasto nie jest tak upalne jak inne w sercu kraju, leży w kotlinie, jest otoczone górami, ma mnóstwo apartamentów na wynajem i dobrą infrastrukturę online, stąd zapewne uważa się, że jest jedną ze stolic cyfrowych nomadów czy ekspatów. Jest to zauważalne.
Jedynie naszym zdaniem komunikacja publiczna kuleje, a ceny tuk-tuków wołają o pomstę do nieba 🙂 Po mieście i okolicach poruszamy się więc songhthaewami czyli pickupami, przerobionymi na coś w rodzaju taksówko-autobusu. Im więcej osób nim jedzie tym taniej na głowę (pod warunkiem, że to nie jest klasyczny kurs, a taki, który zamawiacie dla siebie, grupą, np. do Doi Suthep).
Czerwone kursują po mieście, oraz do słynnej świątyni na górze Doi Suthep, niebieskie i pomarańczowe na prowincję, w tym np. do Lamphun a żółte gdziekolwiek się będzie opłacać kierowcy. Te pickupy mają swoje małe dworce, ale można je łapać na drodze. Miasto ma 3 dworce autobusowe, obsługujące różne kierunki. Najważniejszy jest ten w północno-zachodniej części miasta, Arcade Station (bezproblemowe i częste połączenia z Chiang Rai, Sukhothai, Bangkokiem a nawet Mandalaj w Mjanmie). My korzystaliśmy też z dworca Chang Puak przy podróży na północ od miasta.
Do ChM doprowadzona jest też linia kolejowa z Bangkoku a nocą przez całą Tajlandię sunie kilka „sleeperbusów” z klimatyzacją. Podróż trwa jednak ponad 10 godzin. To jedyne miasto w Azji, w którym zatrzymaliśmy się na dłużej. Tzn. na dłużej jak na nasze standardy, bo ponad tydzień. Ale było to doskonały wybór. Na relaks, pracę twórczą, przeplatany zwiedzaniem.
Historia i odmienność
Pierwsze zdziwienie dla przybywających do północnych prowincji Tajlandii jest wtedy, gdy powiemy im, że te ziemie przez dłuższy czas nie miały nic wspólnego z Tajlandią (Siamem). Od XIII do XVIII wieku istniało tu zupełnie odrębne królestwo z inną kulturą, inną dynastią rządzącą i innym usposobieniem. Lanna, zwane Królestwem Miliona Pól Ryżowych. Przez lata balansowało pomiędzy dwoma potęgami – Birmą na zachodzie i Ajuthają (Siamem) na południu. Odmienność tej krainy widać do dziś w wielu miejscach. Architekturze, bo budynki w stylu lanna to spadziste dachy, czasami łamane, bardzo często stylowe werandy oraz balkoniki zwane Galae, zdobione pieczołowicie niczym drewniane wille w Zakopanem. Większość tej ornamentyki pochodzi z drewna tekowego, z którego Lanna słynęła w całej Azji. Stąd obecność Brytyjczyków i Francuzów od XIX wieku, ale teren ten również nigdy nie został skolonizowany. Choć przez pewien czas był wasalem krajów ościennych.
Lannajczycy np. którzy przybyli tu z północnego Wietnamu, Laosu i chińskiego Junnanu nie znali za bardzo mleczka kokosowego, jak na południu, więc podobne potrawy słodzone miodem, owocami. To bardzo ciekawe. Ogólnie historia Tajlandii jest niezwykle ciekawa. Sam fakt, że istniało tu kilka królestw, kilka stolic, kilka dynastii. Wszystkie nieco inne, choć wszystkie buddyjskie. Wielokrotnie dochodziło między nimi do wojen, co musiało wyglądać osobliwie, gdyż dwie przeciwne armie walczyły z sobą oddziałami słoni bojowych.
Co zobaczyć w Chiang Mai? Propozycje na 2-3 dni.
Chiang Mai dla wielu nie jest miastem do zwiedzania a jedynie “do przebywania”, do pracy, do wypoczynku, do zabawy, do jedzenia. Bez problemu można tu łączyć jedno i drugie, i trzecie i czwarte, bo miasto wraz z przyległościami ma wyjątkowo dużo do zaoferowania. Po prostu wydaje się, że może nie znudzić. Zapewne i na miesiąc odkrywania.
Zobacz nasz hotel w Chiang Mai | Sprawdź ceny innych hoteli w Chiang Mai
Mury miejskie i bramy
Większość najcenniejszych zabytków a także hoteli, pensjonatów i knajpek z pysznym jedzeniem, znajduje się w obrębie tzw. “Starego Miasta”, czyli w kwadracie, ograniczonym średniowiecznymi ceglanymi murami miejskimi z bramami w każdą stronę świata, odrestaurowanymi niedawno i podświetlonymi. Tak, dobrze słyszycie. Średniowieczne mury miejskie i bramy to nie tylko domena Europy. Najsłynniejszą wydaje się brama Tha Phae na wschodzie, przy której znajduje się również duży i ruchliwy plac o tej nazwie, mnóstwo knajpek i… gołębi. Aby obejść całe miasto wzdłuż fos musimy przeznaczyć prawie dwie godziny. To obrazuje jak spory to kwartał.
W południowo-zachodnim jego rogu ulokowano największy miejski park, zwany Nong Buak, jedyny właściwie w centrum. Może dlatego, że zieleni w mieście nie brakuje. Wystarczy rozejrzeć się na okolice i tereny wokół. Choć w samym centrum bywa z tym skromnie.
Najstarsza świątynia w mieście. Wat Chiang Mai
Łatwo zapamiętać nazwę, co nie? Powstał już w XIII wieku jaka pierwsza królewska świątynia a wyróżnia się faktem posiadania nie tylko najstarszej metryki ale i posągu Buddy w mieście. Nas zauroczył jednak najbardziej kwadratowa czedi (bardziej może mondop), podpieranej przez 15 kamiennych słoni. Nas z pewnością wyjątkowo urzekły jednak kwitnące na pomarańczowo i pachnące drzewa Asoka, związane mocno z religią buddyjską ale i hinduizmem. Dawne legendy mówiły, że drzewo obsypuje się bujnym kwieciem, gdy zbliży się do niego piękna dziewczyna. Wszystko pasowało. Pod drzewem usiadła Ania a ono wręcz błyszczało od kwiatków.
Pomnik Trzech Króli
Prawie w samym sercu Starego Miasta na głównym placu stoi niepozorny pomnik, prezentujący trzech młodzieńców w królewskich szatach. To Mandrai, Ram Khamphaeng, Ngammuang czyli ojcowie założyciele ChM i królowie Królestwa Lanna. To formalne centrum miasta, choć tego nie czuć, plac nie ujmuje serca a życie toczy się w innych miejscach. Na pewno plac służy za centralny dla wszelkiego rodzaju ceremonii. I jako doskonały punkt orientacyjny.
Największa Czedi w Tajlandii Płn.
Najsłynniejszy i najbardziej czczony wizerunek Buddy w Tajlandii to Szmaragdowy Budda, dziś do zobaczenia w Wat Phra Kew w Bangoku. Ale tak naprawdę przez większość czasu znajdował się on tu, w świątyni Chedi Luang, która pomimo częściowej ruiny imponuje rozmiarem i wysokością. Kamienna, surowa czedi jest jednym z najczęściej fotografowanych obiektów Północnej Tajlandii. Stojąc przed nią, twarzą wprost ogromnych schodów, kierujących do figury, można mieć delikatne wyobrażenie, jakbyśmy stali przed majańską piramidą w Tikal. Ale delikatne.
Tuż za jej opłotkami od strony północnej znajduje się mała, nietypowa świątynka Wat Phan Thao, w całości wybudowana z drewna tekowego, zabarwiona na czerwono, stąd tu nasuwały się lekkie skojarzenia z Kioto. Gdyby nie te buddyjskie garudy na dachu. Jedyne w swoim rodzaju.
Największa świątynia w mieście Wat Phra Sing
Trudno powiedzieć, czy polecamy Wam ją na początek czy na koniec. Ale robi niesamowite wrażenie, na równi z największymi świątyniami Bangkoku i na pewno warto zobaczyć ją o wczesnej porze lub na godzinę przed zachodem słońca, gdy miękkie promienie odbijają się od gigantycznej pozłacanej czedi, tworząc niesamowite zjawisko podwójnego słońca. Kompleks Lwa z 14 wieku składa się nie tylko z niej ale i z pokaźnych rozmiarów biblioteki w stylu lannańskim i oczywiście główny wat z figurą złotego Buddy w środku. Bramy do kompleksu od zachodu strzegą oczywiście… dwa białe lwy.
Ulica tekowych willi i kawiarenek – Charoen Rat
Trafiliśmy tu trochę z przypadku, trochę z namowy na spacer nabrzeżem rzeki, po drugiej stronie jest jeszcze przyjemniej, dużo mniejszy ruch, życie jakby na jednym biegu wolniej. Ulica Charoen Rat to ulica pełna kawiarni, herbaciarni, galerii sztuki i rękodzieła. Jednak co nas urzekło najbardziej to liczba zabytkowych XIX-wiecznych willi i przylegających do jezdni jednopiętrowych budynków z charakterystycznymi werandami i balkonami przepięknie zdobionymi w drewnie tekowym w stylu galae.
Przy ulicy znajduje się też bardzo ciekawa świątynia Wat Ket Keram, przy której mało kto odkrywa absolutny hit, być może części z Was znany z naszego instagrama, Smocze zwierciadło pięknie wkomponowane w ogród i drewniany budynek w stylu Lanna. Przy tej samej ulicy znajduje się też świątynia sikhijska, ale raczej nie stanowi ona atrakcji dostępnej dla wszystkich.
Wracamy do właściwej części miasta ciekawym, białym mostem Thanon Charoen z którego obserwujemy sunące po rzece Ping drewniane łodzie, tzw. Scorpions Boats z turystami.
Srebrna świątynia i Lannańskie Centrum Kultury
Zaręczamy, że złoto świątyń może niektórych znużyć. Wtedy… proponujemy Świątynię Srebrną. Wat Sri Suphan znajduje się 5 minut drogi od południowej bramy, tam gdzie w niedzielę rozkłada się jeden z większych nocnych bazarów. Do głównego Watu, srebrzącego się w słońcu nie mogą wejść ani nawet zajrzeć kobiety.
Centrum kultury, dosłownie 10 minut pieszo ulicą Wua Lai, choć brzmi mało zachęcająco, to jest to raczej miejski skansen, prezentujący architekturę i wzornictwo stylu Lanna, wraz z poszczególnymi domkami drewnianymi na tyłach placówki. Codziennie wieczorem organizowana jest kolacja w starym tajskim stylu, podczas której spożywa się lokalne pokarmy i słucha o lokalnej kuchni. Wymaga rezerwacji wcześniejszej. Drugi podobny obiekt, skupiony tylko na architekturze znajduje się blisko Chedi Luang
Dawna stolica Lanny – Wiang Kum Kam
Atrakcja dla koneserów, zupełnie nie namawiamy Was na kraniec miasta, miejsca, gdzie kiedyś wylewała notorycznie rzeka Ping, gdzie założono pierwszą stolicę Królestwa Lanna. Dziś to takie “Sukhothai dla ubogich”. Kompleks rozsiany jest pomiędzy polderami, drogami i zabudowaniami w okolicach. Przyjechaliśmy taksówką GRAB pod Wat Chediliem, obok którego stała najdziwniejsza, bo biała, mocno zdobiona, nieco birmańska czedi. Stąd spacerkiem przeszliśmy pomiędzy pozostałościami dawnego miasta, o którym nikt nie pamięta. Aż do Wat Chang Kham. Wróciliśmy również zamawiając GRAB, czyli tajskiego Ubera. Pomyślicie, że staliśmy się krezusami. Otóż nie. Jeden i drugi przejazd kosztował nas po 10 zł 🙂 Polecamy aplikację na miejscu. Można również zamówić przejazd skuterem.
Targ owocowy i Mural dla Ameryki
Dwa mniej znane targi (tzn. mniej znane od słynnych bazarów) znajdowały się blisko naszego hotelu, oraz plisko placyku, gdzie podawano pyszne malajskie roti. O tym w ostatnim akapicie. Kupić tu można było świeże owoce za grosze a naszym zwyczajem w podróżowaniu po Azji Pd-Wsch zawsze jest zaopatrywanie się w tony bananów. Targi znajdują się w okolicach ulicy Wichayannon Road. Co ciekawe, wzdłuż tej ulicy znajduje się mur, który jest murem Ambasady USA a jednocześnie… jednym wielkim muralem z Barrackiem Obamą w roli głównej. Uliczka kończy się małym fortem nad rzeką
Warorot Bazaar i Chinatown
Do sedna – ktoś z Was pomyśli, prześlizgując się po opisach zabytków i ciekawostek i wyczekując informacji o nocnych targach, z których miasto słynie. Gdzie się udać najpierw? Najprawdopodobniej od razu na Warorot Bazaar przy Wichayanon Road, rozłożony równolegle do upstrzonego neonami Chinatown, które chronione jest od strony rzeki piękną, chińską, zdobną bramą.
Idąc bardziej na południe dotrzemy natomiast do największego i najbardziej urozmaiconego bazaru w Chiang Mai, który odwiedza codziennie kilka tysięcy ludzi. Wieczorem, gdy się ściemnia wzdłuż ulicy Changklan rozkładają się setki straganów z rękodziełem, latarniami, jedwabnymi szalami (akurat polecamy!) oraz odzieżą i jedzeniem. Przy czym dla jedzenia warto trafić na skrzyżowanie z Loi Kroh i nie chodzi nam o McDonalds’a ale schowane za nim pawilony ze streetfoodem. Po kilku dniach okazało się to dla nas najczęściej odwiedzane miejsce w ChM. O tym dlaczego w dalszej części.
Opinia specjalistki. O osobistą poradę, ciekawą propozycję poprosiliśmy Asię Szreder, autorkę bloga „The Blond Travels”. Która przez bardzo długi czas mieszkała w Chiang Mai i stworzyła pierwszy kompleksowy polski przewodnik po tym mieście. Do którego zakupu Was zachęcamy, zwłaszcza gdy celujecie w pobyt tu dłuższy niż tydzień.
„Będąc w Chiang Mai, nie zapomnij wybrać się na kawę! Jedną z najlepszych w mieście sprzedaje Akha Ama. Właściciel to młody człowiek z plemienia Akha, który na swoich plantacjach zatrudnia ludność ze rodzinnych okolic.
W Akha Ama dostaniesz nie tylko kawę o bogatym aromacie, która przygotowywana jest naprawdę na wiele sposobów (np. z kawałkiem pomarańczy i lodem), ale także możesz kupić paczkę świeżych ziaren, która jest doskonałym prezentem lub pamiątką z Chiang Mai”.
Co i gdzie jeść w Chiang Mai?
Oj, co za trudne pytanie sobie zadaliśmy. Ale, że w Chiang Mai, tajskiej stolicy kulinarnej trudno nie jeść, to zadaliśmy sobie odrobinę trudu, by wynotować dla Was kilka informacji.
Kuchnia północnej Tajlandii, jak napisaliśmy różni się od południa. Np. przez długi czas nie było tu popularne mleko kokosowe, jak na południu. To wymogło wiele ewolucji i zmian. Jak do tego dołożycie sporą część imigrantów z Mjanmy czy chińskiego Junnanu to możecie sobie mniej więcej wyobrazić: Kuchnia Chiang Mai to fuzja tajsko-chińsko-birmańska. No i fajnie.
Śniadanie, oprócz hotelowego zjedliśmy w tajsko-chińskiej Jok Sompet, blisko północnych murów miasta, gdzie czekały na nas junnańskie bun ze słodką pastą z fasoli oraz dwie zupy w stylu Kongee, czyli aromatyczne i rozgrzewające z rana kleiki ryżowe z masą przypraw, warzyw i mięsa. Śniadaniowym hitem jednak okazał się sycący Khao Soy na górze Doi Suthep w niepozornej, dość odpychającej knajpce przy parkingu przy straganach. Nazwy nie pamiętamy, ale lokalizację już tak. Za to za połowę ceny niż w mieście.
Chiang Mai to też wyjątkowe jak na Tajlandię miasto, gdzie rozwinęła się kultura kawowa. Ale weźmy pod uwagę, ze ta prowincja i sąsiednia Chiang Rai to tajlandzkie zagłębie plantacji kaw.
Jeśli chodzi o wieczorne jedzenie to koniecznie musicie zajrzeć w okolice nocnego bazaru, gdzie ulokowany jest spory Night Street Food court. Coś w stylu singapurskich hawkers centers. Wspominaliśmy wcześniej, tot am za McDonalds’em. Około 20-30 straganów ze street foodem, ale schowanych od ulic. Kupujecie w każdym coś innego, siadacie na wspólnej stołówce. Można oglądać jak się robi każdą potrawę, również dla Ciebie. Ponieważ bardzo nam tu smakowało, wracaliśmy tu trzykrotnie. Zamawiając: Świetny północny Pad Thai od jednej z najbardziej utytułowanych w tej dziedzinie sztuki mieszkanek Chiang Mai, glazurowaną w miodzie i chilli wołowinę, niesamowite mango sticky rice, czyli deser, który idealnie jednak komponuje się z jakąś inną ryżową potrawą. Na słodko-słono (czyli tak jak u nas preferuje Marcin), serwowany jest też smażony ryż z warzywami i przyprawami. Wnętrze bardziej słone, opakowanie i dodatki, jakby bardziej słodki. Ale dziwicie się, skoro podają to… w wydrążonym ananasie 🙂 Ania zamówiła zielone curry z sosem z zielonego pieprzu, z którego północ Tajlandii słynie oraz makaronowy pad thai i smażone w głębokim oleju bataty. Tu można się naprawdę świetnie najeść i nie wydać więcej niż 15 zł. Chyba, że macie ochotę na piwko. Oj piwko jest tu dość drogie. I daleko mu do piwa przez duże P.
Innym razem zawędrowaliśmy przypadkiem do Rachadumnoen Pad Thai. I jedzenia tam nie polecamy, ale mimo wszystko również nie było niedobre. Zwłaszcza sałatka z papajami i orzeszkami daje nadzieję na przyszłość dla tego lokalu. Natomiast z internetowych „poleceń” trafiliśmy do birmańskiej knajpy Swan, głównie z ciekawości, by spróbować birmańskiej kuchni, gdyż w prowincji Chiang Mai imigrantów z Birmy (Mjanmy) jest ponad 100 tys. Lokal okazał się niestety trochę „hipsteriadą” i punktem spotkań ekspatów w japonkach, ale ocena smaków birmańskich w wydaniu podstawowych dań z karty jest raczej pozytywna. Niestety ceny najdroższe z wszystkich lokali, które nam się napatoczyły podczas pobytu w Chiang Mai.
Doskonałym odkryciem okazała się jednak knajpka Aroon Rai, serwująca kuchnię tajsko-hinduską, blisko głównego placu Tha Pae, wyglądająca nieco jak jadłodajnia albo sklep z przyprawami a ostatecznie rodzinna, domowa kuchnia, zwłaszcza curry okazały się tanie, swojskie i pyszne. Polecamy!
Nasze hotele w Chiang Mai. Gdzie spaliśmy?
Nie ukrywamy, że większość całkiem dobrych noclegów w mieście można wyhaczyć poniżej 100 zł za parę. Ale od początku planowaliśmy, że będziemy celować w hotele lub pensjonaty „lepsze”. Tzn. pozwolimy sobie zaszaleć cenowo w tym mieście, skoro podczas tego pobytu w Tajlandii nie planowaliśmy plaży i morza. Tym bardziej, że w Wietnamie zdarzały nam świetne noclegi za 50-60 zł. Jakież było zdziwienie, gdy za hotel My Chiang Mai Boutiqie Lodge *** z basenem, super śniadaniem, bardzo komfortowym pokojem z klimą i balkonem, zapłaciliśmy tyle, ile za pierwszą lepszą kwaterę w polskich górach w sezonie. Około 150 zł. Basen był wykorzystywany codziennie. Mimo obfitego obżerania się na mieście, przez tydzień zrzuciliśmy 2 kilogramy 🙂
Drugim obiektem, w którym spaliśmy, po powrocie z Chiang Dai był White Elephant Home, bardzo blisko północnego dworca autobusowego. Komfort podobny, cena podobna, patio przecudowne a co najważniejsze – obsługa perfekcyjna, wręcz rodzinna. Ponieważ dwa dni byliśmy przeziębieni, zaopiekowali się nami jak rodziną, pomagali w odwoływaniu rezerwacji, gotowali pyszne tajskie rosołki. Bardzo rekomendujemy jedno i drugie miejsce. Uwaga! W Północnej Tajlandii z uwagi na spore kontakty z Brytyjczykami, o których pisaliśmy wczesniej, znajomość języka angielskiego jest zaskakująco dobra i częsta.
Sprawdź inne noclegi w Chiang Mai
Pamiętajcie, że ten wpis, pomimo faktu spędzenia tu więcej dni, niż zazwyczaj przeznaczamy na miasta, jest tylko pigułką i mikroprzewodnikiem na 2-3 dni. Jeśli ktoś ma więcej czasu na pewno podwoi albo i potroi liczbę zobaczonych i odkrytych miejsc. O tym m.in. pisze Asia z bloga The Blond Travels. Zobacz przewodnik po Chiang Mai autorstwa Joanny Szreder
Dziękuję bardzo za przydatny poradnik!!
Spędziliśmy tam wspaniały miesiąc i jeśli to bedzie tylko możliwe wracamy tam na znacznie dłużej !
Też macie tak, że Chiang Mai umieściliście na liście miejsc do których koniecznie trzeba wrócić? Zrobiliśmy tam kilkudniowy trekking z noclegami w dzungli i do teraz mam to zapisane w pamięci jako jedno z ciekawszych doświadczeń z Azji 😀
Mamy. Aczkolwiek, bez „koniecznie” 🙂
Cześć, w jakim czasie byliście w Chiang Mai ? Jadę tam ze znajomymi pod koniec marca i martwię się smogiem z powodu wypalania traw, byliście może też w tym okresie ?
W grudniu. W Marcu, kwietniu rzeczywiście może to być problem. Ale nie musi
a planujecie moze wpisy o samych kuchniach danych krajow ?
O samych kuchniach? Hmmm możliwe, ale raczej szeroko. O historii kuchni, specyfice. daniach i regionach. to możliwe
Długo nie byłem przekonany do Chiang Mai i dopiero za 4 podejściem do Tajlandii zdecydowaliśmy się pojechać na północ… zdecydowanie było warto! Polecam też odwiedzić Słonie. Sanktuaria, które są w pobliżu Chiang Mai są zdecydowanie ciekawsze niż te na południu.
Fantastyczne zdjęcia! Kuchnia północy jest najlepsza!
Na pewno nieco bardziej zróżnicowana niż południa 🙂