Singapur to niewielki kraj, ale jednocześnie jedno z najsłynniejszych miast Azji. Ten Azjatycki Tygrys nazywany jest wręcz „Azją w miniaturze”, gdyż do oazy dobrobytu gospodarczego, finansjery, handlu i dobrej opieki medycznej od kilkudziesięciu lat ciągnie emigrantów z wielu państw Azji. Dla wszystkich póki co starczyło miejsca, żyje tu prawie 6 mln ludzi. Tyle w ramach oczywistości. Teraz czas na naszą wersję…
Dla osoby, która jest tu przejazdem, np. rozpoczyna lub kończy podróż po Azji w Singapurze, albo odwiedza go okazjonalnie razem z Malezją czy Indonezją radzimy poświęcić mu 2-3 dni. Dla tych, którzy lubią eksplorować miasta i je chłonąć powoli to stanowczo za mało, ale dla tych, którzy nie dysponują nieograniczonym czasem powinno wystarczyć. Nam wystarczyło. Jak zwykle. Szczerze to mało jest osób, które wybierają to miasto jako cel pobytu np. na tydzień. Na wszystkich spotkanych tu Polaków 5/6 było tu tak jak my – 2, 3, 4 dni. Przypadek? Jedna para z dziećmi zdecydowała się na tydzień.
Singapur informacje praktyczne:
Zabronione jest posiadanie i życie gumy, za co grożą surowe kary. Za malowanie po ścianach grozi chłosta (!!!) Nie nie myślcie, że Was nie złapią poza granicami. Oj zdziwilibyście się.
My jeszcze wlepilibyśmy kary za mantryczne wręcz gapienie się w smartfony w wyniku czego każdy często taranuje każdego po drodze, bo „najważniejsze są przecież snapy!”. Do centrum miasta z lotniska Changi dojedziemy w niecałe pół godziny. To będzie nasz pierwszy kulturowy szok. 95% pasażerów ma pochylone karki i wklejone twarze z komórki. To nadciąga też do nas! (Bo u nas na razie jakieś 50%). Taksówką za około 20-30 dolarów, autobusem lub zieloną linią metra w cenie 1,70 dolara.
Jedzenie. Smacznie i obficie zjemy za mniej niż 5 dolara (szczegóły dalej) i to jest tu naprawdę super w tym mieście. Ale już słabo z cenami noclegów, które tu są z kolei przesadnie zawyżone. Najtańszy hotel średniej klasy to kwestia naszych stu kilkudziesięciu złotych a hosteli jest mało. Jakimś rozwiązaniem jest spać po malezyjskiej stronie w Johor Bahru, ale to godzina zawsze stracona na dojazdy. Jak już musicie zacząć szukać noclegów w mieście zacznijcie od tutejszej dzielnicy czerwonych latarni czyli Geilang. Spokojnie, nie zabijają.
Muzea są za darmo, linie metra kursują cały dzień i noc, w godzinach szczytu co kilka minut. Bardzo bez sensu jest system automatów z biletami. Bilety doładowuje się na karty magnetyczne, ale mamy wrażenie, że automatów jest za mało. Prawie zawsze formowała się do nich kolejka na 5, 10 a czasami nawet 15 minut stania. No dobra, może słowo „bez sensu” to zbyt wyniosłą ocena, ale coś po prostu jest „nie tak”.
Więcej o transporcie, lotnisku, wjeździe i wyjeździe z Singapuru >>
Do Singapuru przybywa się w konkretnych celach i nie zawsze są one z sobą zbieżne. Klasyczny turysta bierze już na lotnisku mapę w dłoń i planuje zwiedzanie. Ale pierwszą miną jest wyzwanie „skąd zacząć?” „co najpierw?”. A tak naprawdę, miasto o krótkiej historii nie ma zbyt wielu ciekawych zabytków, ba jest ich do policzenia na palcach dwóch rąk. Jednak znowu łapiemy się na europocentrycznym myśleniu i zapominamy, że Singapur oferuje również coś innego: intrygujące miejsca, enklawy narodowościowe w ramach swojej przestrzeni, taką komunalny, azjatycki seksapil, futurystyczne widoki i masę, naprawdę masę atrakcji z gatunku rozrywkowo – zakupowego. Uważamy, wbrew powszechnym opiniom, że to nie jest miasto idealnie zaprojektowane i zarządzane (jednak), ale na pewno powinno się go zaliczyć do czołówki. Zacznijmy po prostu od stacji metra przy ratuszu lub Raffles Place. To po prostu historyczne serce miasta.
Od kolonialnego szyku do chaotycznej wyżerki
Najstarszą częścią miasta i jedyną, gdzie można trochę poczuć kolonialnego klimatu XIX-wiecznej Azji jest ujście rzeki Singapur i okolice mostu Anderson Bridge. Tu dojedziemy, wysiadając właśnie na stacjach City Hall lub Raffles Place. Właśnie tu, nieopodal Muzeum Cywilizacji Azjatyckich (które warto odwiedzić, bo jest za darmo i jest naprawdę ciekawie wyposażone) wylądował sir Raffles. Gdzieś pomiędzy bagienkiem, szuwarami, namorzynami a jakimś krokodylem.
Dziś po północnej stronie rzeki można udać się na krótki spacer pośród wspomnianego muzeum, budynku parlamentu, teatru czy kościoła Św, Andrzeja. Tutaj też leżą dwa największe zielone skwery Singapuru czyli Padang i Esplande Park. Wszystkie okoliczne budynki mają ponad 100-letni szyk i elegancję, jednak żaden nie dorównuje, dominującemu w tym miejscu neoklasycystycznego Hotelowi Fullerown, który tuż po zmroku wieczorem mieni się imponującą złotą iluminacją.
Po drugiej stronie rzeki warto przycupnąć wcześnie rano lub wieczorem w jednej z klimatycznych knajpek obok zabytkowej pierwszej zabudowy singapurskich kupców. Niestety restauracje są tu drogie, ewentualnie można spocząć po prostu na nabrzeżu i spoglądać na dziesiątki stylowych statków wycieczkowych, sunących po rzece. Gdy zadrzemy głowę wyżej albo po prostu odchylimy się do tyłu, podpierając na rękach, od południa ten amfiteatralny widok zamyka mur kilkunastu szklanych wysokościowców, będących często głównymi azjatyckimi siedzibami słynnych korporacji. 50 metrów na lewo jest McDonalds, więc skaczemy po szejki, wracamy i siedzimy swobodnie, obserwując statki. Wcale nie jest duszno i upalnie! Wręcz wzdłuż rzeki czuć lekką bryzę.
Dosłownie 10-15 minut drogi pieszo od ujścia rzeki dojdziemy do okolic Marina Bay, gdzie wszyscy suną, by zrobić sobie zdjęcie (a może nawet wejść do środka?) z charakterystycznym hotelem Marina Sands Bay, czyli trzema wieżowcami, połączonymi z sobą… dachem. To właśnie tam znajduje się taras widokowy z basenem, kończącym się nagle na krawędzi 300-metrowej budowli. Trudno wytypować z której strony hotel prezentuje się najlepiej, ale na pewno jest to późne popołudnie i wieczór.
Po drugiej stronie hotelu, kolejne 15 minut drogi wchodzimy na teren wydarty kiedyś morzu a dziś zagospodarowany w sposób niesamowity, niewyobrażalny i imponujący. Wchodzimy na teren Gardens By The Bay, nowego symbolu miasta i wielokrotnie już nagradzanego w różnych konkursach architektonicznych i turystycznych kompleksu ogrodów botanicznych i egzotariów. Najbardziej charakterystycznym elementem GBTB jest „las” ogromnych sztucznych drzew, z których dwa są połączone wiszącym mostem a największe chowa w sobie taras widokowy i restaurację. Na końcu kompleksu pod gigantycznymi kopułami stworzono przedziwne światy – egzotarium roślinności lasów deszczowych oraz Flower Dome czyli przegląd większości stref klimatycznych z przywiezionymi z Madagaskaru baobabami na czele. Zdecydowanie większe wrażenie robi spacer wokół sztucznej góry w dość chłodnym Cloud Dome. Wieczorem warto usiąść wygodnie pod wspomnianymi drzewami, by z otwartymi ustami oglądać niesamowity spektakl „światło i dźwięk”, w którym główną rolę biorą ogromne kielichy. Trudno opisać to słowami, ale naprawdę – w życiu nie widzieliśmy czegoś takiego i naprawdę warto. To atrakcja za darmo. Z resztą jak całe ogrody z wyłączeniem kilku głównych budynków.
Fantastycznie prezentuje się Singapur nocą, zwłaszcza tuż po zachodzie, w okolicy godziny 20:00 z mostu zawieszonego pomiędzy dwoma drzewami, z okolic jeziorka Dragon Lake, w którym odbija się m.in Marina Sands Bay oraz z diabelskiego Koła Singapore Eye, które jednak leży trochę dalej o centrum. 2-3 stacje metra. Żałowaliśmy, że nie było z nami statywu. Ale to jeden z nielicznych minusów podróżowania z bagażem podręcznym.
Po wrażeniach wizualnych najlepiej zaplanować te kulinarne. Wieczorem ożywa kilka miejsc w Singapurze i rozpoczyna codzienny cykl, którzy przyciąga do tego miasta turystów z całego świata. Po pierwsze najlepszymi miejscami do jedzenia są dość znane i popularne Hawkers Centers, czyli nietypowe publiczne „jadłodajnie”, których jest tu prawie 100. Wszystko polega na tym, że pod jednym dachem, w hali rozkłada się kilkanaście-kilkadziesiąt małych budek z lokalnym jedzeniem, zazwyczaj są to biznesy rodzinne, oferujących różne dania, z różnych regionów.
Singapurczycy uwielbiają jeść poza domem, więc wieczorem te miejsca aż pękają w szwach. Najlepiej gotujący mają stałych klientów a nawet kolejki na 10-15 minut stania. Najważniejsze dla nas było to, że jadło było a) naprawdę dobre i zróżnicowane b) niesamowicie tanie, bo za 4-5 dolarów można było się najeść, że ho-ho c) zaplecza są utrzymane w czystości klasy A lub B. Nie ma co się bać. I teraz tak… mamy dystans do przewodników, wolimy sami je tworzyć, dlatego ich z sobą nie bierzemy, ewentualnie czytamy przed wyjazdami. Ale tym razem… prawda, że wszystkie polecały ten rodzaj stołowania się. I tutaj. W końcu okazało się, że czasem przewodniki mają 100% racji. Zero zastrzeżeń.
I teraz w zależności od tego jaką kuchnię lubicie, tam się udajecie. My jedliśmy w takiej hali w dzielnicy hinduskiej (były prośby o dokładki), popijając przepyszne lassi, na śniadanie poszliśmy do dzielnicy muzułmańskiej a jeszcze innego dnia do najlepszego (według rankingów od 1973 roku) food center przy Old Airport Road niedaleko naszego hotelu w dzielnicy Czerwonych Latarni i stacji metra Dakota. Tu króluje chińszczyzna.
Tego typu centra są prawie wszędzie – nie ma sposobu, byście nie zawitali do żadnego.
Dzielnice Singapuru. O co tu chodzi?
Jak już jesteśmy przy dzielnicach. To jest fascynujące w Singapurze, że na ulicach widzicie przynajmniej kilka głównych narodowości i kilkanaście pomniejszych. I to nie turyści, to legalni Singapurczycy. Większość stanowią chińscy Singapurczycy i Chińczycy. Największą etniczną dzielnicą jest Chinatown, ciągnące się od centrum przed kilka kilometrów na południowy-zachód. Akurat byliśmy w Singapurze w przeddzień Chińskiego Nowego Roku, więc dzielnica wyglądała ślicznie. Tu też przybywa się dla zabytkowej, kolonialnej architektury, chińskich ziółek oraz odwiedzić Świątynię Zęba Buddy, jeden z popularniejszych budynków miasta.
Gdy wsiądziemy na stacji metra Chinatown w linię fioletową, po 5 minutach znajdziemy się w zupełnie innym świecie. To Little India, dzielnica Hinduska, gdzie koncentruje się życie ponad milionowej hinduskiej społeczności Singapuru. Wieczorem będziecie tu wdychać aromat kardamonu, gałki i masali ulice wystrojone są hinduskimi motywami, w sklepach gwar i wymiana towaru. Jedynie ulice pozostały singapurskie. Wszyscy trzymają się zasad ruchu drogowego i świateł!
Z dzielnicą hinduską kontrastuje zabytkowa Arab Street, czyli mała dzielnica muzułmańska (kwartał) ze sporą społecznością Malajów, Indonezyjczyków, Arabów i Turków . Tu zapach sziszy to norma a centralnie nad pierzejami urokliwych uliczek wznosi się meczet Masjid Sultan, do którego można za darmo wejść i cieszyć oko charakterystycznymi zdobieniami, znanymi nam z Turcji czy Bliskiego Wschodu. Akurat załapaliśmy się na ślub. Oto nasz fart!
Dziś społeczności w Singapurze się już znacznie wymieszały, ciężko stwierdzić, że ta narodowość zamieszkuje głównie ten teren a ta ten, jednak te trzy dzielnice mają coś w sobie, co może wciąż określać je jako „mikroświaty” w jednym mieście.
Ostatnim mikroświatem, acz dla miłośników masowych zakupów, wyprzedaży i tego typu wycieczek (czyli nie dla nas) jest Orhard Road, ciągnąca się w głąb wyspy ulica pełna ambasad i przybytków wydawania pieniędzy. Ruchliwa weekendami, w pierwszą sobotę miesiąca zamykana tylko dla pieszych.
Zielony Singapur
Sentosa to mała wyspa przylegająca do swojego większego brata od południa. W połowie została zagospodarowana jako rozrywkowo-wypoczynkowe zaplecze miasta. Na stacji metra Harbour Front przesiadamy się (przedzierając przez centrum handlowe) na naziemną kolejkę, która podwiezie nas pod gigantyczne, niedawno otwarte S.E.A. Aquarium, gdzie od spodu możemy podglądać m.in ogromne rekiny czy do parku rozrywki Universal Studios. Ostatnia stacja kolejki zatrzymuje się przy ciągu plaż i beachbarów, które stoją frontem do Morza Południowochińskiego. Plaże zostały stworzone sztucznie, jednak trzeba przyznać prezentują się jak naturalne. No, dobra, prawie…
Ponadto na Sentosie znajdziemy jeszcze kilkanaście atrakcji od ogrodu motyli, Po kolejki linkowe, symulatory lotu czy kino 4d i szlaki piesze pomiędzy dżunglową roślinnością. Większość atrakcji niestety jest płatna, a te najlepsze na dodatek dość słono ( 80-100 zł) ale można sobie samodzielnie złożyć bilet tylko do tych miejsc, które nas interesują. Pomiędzy atrakcjami kursują darmowe autobusy…
Bardzo żałujemy, że zabrakło nam czasu na Palau Ubin, to mała namorzynowa wyspa, należąca do Singapuru, jedyne jeszcze w miarę spokojne i sielankowe miejsce w tym kraju, oprócz enklaw w centrum. Tu znajduje się park narodowy, ścieżki spacerowe i rezerwat, podobno raj dla birdwatchersów.
GDZIE SPAĆ? Porównaj najtańsze noclegi w Singapurze | Zarezerwuj hotel w Singapurze
No i jeszcze więcej zdjęć. Bo osobnej galerii z samymi zdjęciami chyba nie zrobimy 🙂
Sprawdź ceny noclegów w Singapurze
Nie oczekiwałem zbyt wiele od Singapuru. Myślałem, że „to taki azjatycki moloch. Beton, szło – nic ciekawego”. Pojechałem tam żeby nijako odhaczyć kolejny kraj podczas podróży po Półwyspie Malajskim. Okazało się, że Singapur to jedno z najciekawszych miejsc jakie kiedykolwiek odwiedziłem. Niezwykle bezpieczne, atrakcyjne, wygodne, w którym znajduje się wiele ciekawych miejsc, gdzie można miło spędzić czas. Niezwykle pozytywne zaskoczenie!
Moje teksty o Singapurze: https://www.podrozemm.pl/2017/11/singapur.html
Polecam!
cuuuudowne państwo do którego trzeba się przekonać! mieszkałam tam 1,5 roku i zajęło mi trochę czasu, żeby docenić to miejsce 🙂 serdecznie polecam Little India i jedną knajpke: Komala Vilas na Sernangoon Rd- coś czuję, że Wam się spodoba to miejsce 😉
I jeszcze Haji Lane! 😋
Szczerze mówiąc Singapur to cywilizowana nuda i wieżowce. Przystanek na drodze do Azji. Szkoda czasu, da się wytrzymać dwa dni. Ale może wydłubiecie coś ekstra. Polecam ogród botaniczny.
Byłam w Singapurze dwa razy i bardzo podoba mi się to miasto, chętnie wrócę tam jeszcze raz. Tutaj możecie pczytać o ciekawych miejscach w Singapurze: https://pieczatki-w-paszporcie.blogspot.com/search/label/Singapore .
Nam bardzo podobał się Singapur i zwiedzaliśmy go z dość ograniczonym budżetem. Bardzo dużo informacji i miejsc jak na 2 dni. My zazwyczaj zwiedzamy wolno i spokojnie 🙂 Tutaj możecie zajrzeć do naszej relacji: https://www.travelbloggia.pl/singapur/co-warto-zobaczyc-w-singapurze-w-3-dni-jak-nie-wydac-fortuny/
Wlasnie planuje 3 dniowe zwiedzanie singapuru na październik i dzieki wam odkrylam znacznie wiecej miejsc niz w jakimkolwiek innym przewodniku 🙂 krotko, ciekawie i na temat
Super relacja ! Własnie wróciłam z Singapuru a wrażenia na gorąco już spisałam na moim blogu http://www.pieknykrakow.pl
Czapeczka z głowy za tę zajawkę, fajna dynamika opisu
Bardzo ciekawa i niewątpliwie przydatna relacja, właśnie czytam lonely planet i wszystko to o czym dowiedziałam się z przewodnika potwierdza się w waszym opisie. Pod koniec stycznia spędzę w Singapurze 2 dni i bezsprzecznie będę bazowała na tym co napisaliście i co polecacie. Mam zarezerwowany nocleg na Boat Quay więc będzie blisko do wielu atrakcji. Pozdrawiam serdecznie.
Cześć, to nie jest pretensja ani zarzut, ale zauważyłem że często piszecie dobrze byłoby, warto by, można dużo rzeczy w trybie przypuszczającym jakby to były suche dane a nie wasze przygody. Fakt jest to bardzo praktyczne bo nie muszę sięgać po lonely planet, ale czy nie powinniście skupić się bardziej na relacji niż przepisywaniu danych? Pozdrawiam
Skoro to nie pretensja ani zarzut tzn. że pytanie 🙂 Więc odpowiadamy – raczej przez te 3 lata wykształciliśmy sobie pewien styl, który okazał się strzałem w dziesiątkę i raczej nie chcemy już niczego zmieniać. Aczkolwiek trochę nie rozumiem pytania 😉 skoro piszemy, że warto tzn. że polecamy osobiście. Zarówno schodki przy rzece jak i nocny pokaz (zobacz nasz youtube). Jak czegoś nie sprawdziliśmy to raczej nie polecamy na wyrost, że „warto”.