To nie Amsterdam to Dżakarta. Ale ten kadr coś z sobą niesie. Zobaczcie dalej…
To bardzo dziwne uczucie lecieć do jednego z największych miast świata i wiedzieć, że miażdżąca większość ludzi ma o nim nie najlepsze zdanie, twierdząc, że jest nieurodziwe. Ale podobnie mieliśmy z Mumbajem.
Po wylądowaniu na lotnisku Sokarno, skąd można dostać się do centrum miasta jedną z setek niebieskich taksówek (kursy do centrum z oficjalnego biura lotniskowego około 20-30 zł) uderza nas nie tyle gorąco, co duszne, przemielone powietrze i wilgotność powyżej 90%. W końcu jesteśmy tuż pod równikiem. Pierwszy raz w życiu.
Dżakarta wraz z obszarem zurbanizowanym liczy sobie 28 mln mieszkańców, co daje jej drugie miejsce na świecie po Tokio. Według wielu szacunków niebawem to stolica Indonezji może być największym miastem świata. Zwana potocznie „Wielkim Durianem” liczy sobie ponad 60 km ze wschodu na zachód i tyle samo z północy na południe. Wielką bolączką miasta jest brak klasycznego metra, jednak nas zaskakuje wyjątkowo sprawny i nowoczesny system tras szybkiego ruchu. Korki w mieście owszem, występują, ale kierowcy wydają się tu bardziej przewidywalni niż w ci w chaosie Mumbaju. Aczkolwiek przejście na drugą stronę ulicy to również nie lada wyzwanie.
Jakarta nie ma klasycznego centrum, to młode miasto, zaledwie 500-letnie, jednak za dwa serca tego molocha potocznie przyjmuje się dwa place: mały Fatahillah oraz duży, a raczej gigantyczny, Merdeka Square, z centralnie usadowionym ponad 100-metrowym pomnikiem Narodowym ku czci Sukarno, indonezyjskiego wyzwoliciela.
W niewielkim sąsiedztwie od placu znajduje się widoczny z daleka meczet Istiqlal, który co prawda nie ujmuje architekturą, może jedynie w środku swoim stylowym wnętrzem, jednak dzierży miano największego meczetu Azji Pd-Wsch. I to widać. Pan ochroniarz nas oprowadził z przesadną życzliwością po wnętrzach. Za darmo.
– Skad jesteście? Z Polski? A Boland! Robert Lewandowski striker!
Co ciekawe tuż po drugiej stronie ulicy stoi katolicka katedra, siedziba kościoła indonezyjskiego, a kilka minut na południe neoklasycystyczny kościół Gareja Emmanuel oraz Galeria Narodowa. Obok przebiega linia kolejowa w głąb Jawy i znajduje się stacja kolejowa Gambir, skąd można udać się m.in do Bantam czy Yogyakarty.
Kota Tua. Duch kolonialnej Dżakarty. Tej piękniejszej
Drugim, wartym odwiedzenia fragmentem miasta (a tak naprawdę to pierwszym!) jest tzw. Stare Miasto. Choć brzmi to w przypadku miasta indonezyjskiego komicznie i prawidłowo powinno się nazywać to miejsce Kota Tua a właściwie pozostałościami po dawnej Batavii, holenderskiej stolicy Indii Wschodnich i najważniejszego handlowego miasta całej Azji Pd-Wsch w 17, 18 i 19 wieku. Spacer można rozpocząć praktycznie od dworca Kota, najstarszego ale też najładniejszego w mieście. Budynek pamięta końcówkę tamtych czasów.
Holendrzy po przejęciu małej osady od Portugalczyków i Sułtanatu Bantamu uczynili to miejsce tętniącą życiem faktorią handlową, skupiającą większość z kilkudziesięciu szlaków handlowych, po których krążyły najcenniejsze dobra ówczesnego świata – goździki, korzenie, cynamon, gałka muszkatałowa czy pieprz. Holenderska Kompania Wschodnioindyjska, pierwsza firma na świecie z Batavii uczyniła swoją komandorię, pośrednicząc w handlu między Europą, Arabią a Azją związki pomiędzy Indonezją a Holandią są widoczne do dziś. Zarówno w jedną jak i drugą stronę.
Przy placu Fatahillah dumnie piętrzy się wysoki budynek holenderskiego ratusza, kilka kamienic w stylu niderlandzkim oraz stylowa, kolonialna restauracja – Cafe Batavia, której autentyczne wnętrza w stylu art deco, pamiętają pewnie jeszcze dym kupieckich fajek, opary ginu i kolonialny klimat przełomu XIX i XX wieku. W środku można odpocząć, zerkając raz na mapę systematycznie odnawianej dzielnicy a raz za okno na tłumy plac przy którym od niedawna dopiero buzuje życie turystyczne i handlowe.
Pierzeje Kota Tua potrafią zaskoczyć niemiło. Większość budynków jest w rozsypce, grozi zawaleniem, jest w objęciach lian, konarów drzew i zęba czasu. Jednak kilka kroków wzdłuż budynków pokrytych miałkim tynkiem i pomarańczowymi dachówkami, wzdłuż pozostałych tu od czasów świetności kanałów i budynków administracyjnych osobom, które wiedzą czego szukać i jak szukać – powinno się spodobać. Imponuje odnowiony gmach Bank of Indonesia ze swoimi dziedzińcami i fasadą oraz większość zabudowy placu głównego z ratuszem na czele. Nazywanym z resztą wciąż z holenderska Stadhujsem 😉
Problemem może być dość średnio pachnąca rzeka i pozostałości po holenderskich hanałach. Przy jednym z takich cieków znajduje się jeden z najciekawszych budynków Dżakarty, pokryty czerwoną klinkierowaną cegłą Toko Merah czyli „czerwony sklep”. Wypisz wymaluj jak wiele takich z Amsterdamu.
Sunda Kelapa. Kierunek dawny, słynny port morski
Kilometr na północ, po minięciu zabytkowego Mostu Chińskiego, prowadzącego do dawnej dzielnicy chińskiej w Batavii rozpoczyna się obszar, gdzie straszą lub intrygują nadgryzione zębem czasu dawne portowe magazyny, doki i hale. Dwie z nich przemieniono na stylowe restauracje, więc widać coś idzie w dobrym kierunku. Nad dawnym portem króluje wieża komandora portu, na którą można wejść, by objąć wzrokiem obszar, który kiedyś był sercem handlowego krwiobiegu Azji. Widać stąd Muzeum Morskie, które powstało w zaadaptowanych w tym celu portowych magazynach przypraw i trzeba przyznać, że wygląda w środku dość ciekawie, jak na azjatyckie standardy. W Muzeum zerkniemy na starą mapę Batavii, modele statków należących do rdzennych Indonezyjczyków czy kupców VOC oraz… kącik poświęcony Marco Polo, który miał odbyć poselstwo na Jawę w ramach dworu Kubilaj Chana.
Dziś właściwego portu już nie ma. Ślad po ruchliwym Sunda Kelapa schował się gdzieś pomiędzy zamulonymi dokami, kanałami i dzielnicą slumsów, do której niekoniecznie warto się zapuszczać po zmroku. Biegun portowego życia przesunął się bardziej na północny-wschód, gdzie po otwarciu Kanału Sueskiego Holendrzy wybudowali tzw. Nowy Port i gdzie niedaleko funkcjonuje dziś Plaża i ośrodek sportów wodnych.
Transport i jedzenie
Poruszanie się po Dżakarcie pieszo jest praktycznie wykluczone. Trudnością są nie tylko bardzo trudne do przejścia ruchliwe ulice ale również odległości. Pomiędzy opisanymi miejscami: Placem Merdeka i Kota Tua przetransportowaliśmy się autobusem w ramach dżakarckiego systemu Transjakarta – metra autobusowego, podobnego do tych w stolicach Ameryki Środkowej. Ale to tylko namiastka miejskiej komunikacji, której miasto potrzebuje od zaraz. W samym środku trasy warto jeszcze odwiedzić budynek Archiwum Państwowego Indonezji i urokliwy dziedziniec tuż przed nim.
Taksówki po mieście to sensowne rozwiązanie, gdy Wasz hotel jest poza centrum. Ceny są przystępne: około 50000 rupii za kurs z przedmieść do centrum i około 30000 w ramach centrum. To kwoty odpowiednio 15 i 9 zł. Kursują też czerwone (stare) i niebieskie (nowsze) tuk-tuki czyli motoriksze. Ale nie korzystaliśmy. Ceny jakieś 20-30% niższe niż taksówek.
Większość dobrze ocenianych restauracji w przystępnych cenach znajduje się w obrębie Kota Tua i Chinatown i wzdłuż ruchliwej Jalan Gejah Mada. Na południe od Merdeka Suare znajduje się dość popularna wśród turystów z plecakami uliczka Jalan Jaksa, gdzie znajduje się kilka tanich i dobrych knajpek z indonezyjskim jedzeniem i pojawiło się też kilka niskobudżetowych hoteli i hosteli, choć trzeba przyznać, że ceny w hotelach w mieście nie należą do wygórowanych. Dwójka w trzygwiazdkowym hotelu da się upolować w przedziale 50-100 zł a w czterogwiazdkowym znanych sieci nawet poniżej 150 zł.
Ewidentnie wszystko zależy, kiedy się trafi do danego miejsca.
My trasę do Indonezji mieliśmy taką, że tłumne miejsca były na początku podróży, a na koniec małe wysepki… i po czymś takim trafiliśmy znów do Dżakarty… I to nie było dobre – bo i zmęczeni byliśmy i całość była odrzucająca… ale tez nie byliśmy na starym mieście. Wygląda fajnie – ale na początek wycieczki a nie na koniec 🙂
Tu masz rację. Może dlatego ciuteńkę zawiodło nas np. Kuala Lumpur. Jako ostatni element ukladanki 😉
Spojrzeliście na Dżakartę dużo przychylniej niż ja mimo, że widzieliśmy te same miejsca. Fajnie, że podróżnicza pamięć ma to do siebie, że wykreśla średnie wspomnienia. Popatrzyłam na Waszą Dżakartę i zatęskniłam. Mimo, że nadal uważam, że to jedno z najgorszych miast w jakich byłam. Ale jedzenie na Jawie mają pycha!
Coś w tym zaczyna być powtarzalnego. Złaptrop też mieli średnie wspomnienia ale napisali nam w formie wyprzedzające, że nam się uda znaleźć ładną strone miasta. Hmmm. Zaczyna nas to pozytywnie łęchtać, bo wychodzi na to, że już któryś raz udaje nam się rozłożyć na czynniki pierwsze miejsce teoretycznie bez klimatu i mało urodziwe i wycisnąć jednak pozytywy. Dzięki! To nas kręci 😉