Jak spojrzy się dziś na Pekin, pełen wysokościowców, drapaczy chmur i bloków, łatwo wyobrazić sobie, że miasto od zawsze było olbrzymem, bo przecież w jaki inny sposób mogło się tak rozrastać. Jest w tym sporo prawdy, jednak jedno ale… Pekin, nawet gdy był największy, nie posiadał wysokiej zabudowy. Stolica imperium potrafiła zmieścić milion ludzi w zabudowie parterowej, gęstej, ale dość praktycznie zaplanowanej i użytecznej. To tak zwane „hutongi”. Kiedyś normalny pekiński widok, dziś enklawy tradycyjnego życia i atrakcje turystyczne.
Każde intensywnie rozbudowujące się miasto musi godzić się na straty tkanki miejskiej. Tak było również w Paryżu czy Nowym Jorku. W Pekinie występuje to na ogromną skalę. Z powierzchni ziemi przez ostatnie kilkadziesiąt lat zmiecionych zostały nawet nie dziesiątki a setki tysięcy tradycyjnych domostw. Bo przecież w miejscu jednego kwartału hutongów mógł powstać wieżowiec na 1000 mieszkań.
gdy zerkniemy na miasto z lotu ptaka i zobaczymy jak „pierścieniowato” się rozrastało, wiemy, że poza Zakazanym Miastem dwa pierwsze kręgi stanowią najstarszą część, pamietająca czasy średniowieczne. Z pekińskich murów nie zachowało się już prawie nic, ewentualnie małe odcinki.
Po zachodniej i wschodniej stronie Zakazanego Miasta zamieszkało kilkadziesiąt tys. ludzi z tak zwanej klasy wyższej (urzędnicy, oficerowie) a po południowej większość klasy średniej i pozostali mieszkańcy dawnego Pekinu. Po północnej i północno-zachodniej, w okolicach jezior zamieszkiwali natomiast jedynie najbliżej zaufani rodzinie cesarskiej. Jeszcze 100 lat temu nie można było tu wchodzić zwykłemu Kowalskiemu (czy też jakiemuś Chao Mao).
Południowa część starego Pekinu nazywana była Miastem Chińskim, gdyż od czasu Chanów okolica Zakazanego Miasta nazywana była Miastem Tatarskim. Tak na marginesie do słowo „hutong” wywodzi się od Mongołów, którzy nazywali tak wąskie alejki pomiędzy domostwami.
Dziś z przerwami (czy też wyrwami) właśnie te tereny pomiędzy murami Zakazanego Miasta oraz nieistniejącymi już murami starego Pekinu, wciąż obfitują z największą liczbę zachowanych domostw. Część z nich wciąż pełni rolę małych domów z wąskimi korytarzami (czasami zmieści się tylko jeden człowiek) i mikroskopijnymi dziedzińcami (tak zwane Sihejuany), część została połączona i pełni rolę małych „rezydencji” dla bogatszych mieszkańców Pekinu, część to knajpki, restauracje, pensjonaty. Choć jak się porówna stare mapy miasta np. z XIX wieku a współczesne po wyburzeniach – widać jak zmniejszył się labirynt tych domostw.
Jak wszystko, co w jednych czasach jest niedoceniane, w innych staje się awangardowe. Tak samo niektóre hutongi zaczęły przeżywać swoją drugą młodość, stały się miejscami modnymi, ciekawymi, godnymi odwiedzin. W zrujnowanych budynkach pojawiają się stylowe herbaciarnie, warsztaty rękodzieła, gabinety masażu. Wydaje się, że okres masowego wyburzania tych dzielnic w tym rejonie się skończył. Pekin zaczął się rozrastać już daleko od najstarszej zabudowy.
Naprawdę warto zaplanować sobie przynajmniej pół dnia na spacer po hutongach, ponieważ jest to dość skuteczny sposób na odseparowanie się od pekińskiego zgiełku i hałasu. Czasami 50 metrów od głównej ulicy znajdziemy spokój i szansę na wędrówkę samotnie a nie pomiędzy setkami pędzących ślepo osób. Takiej wycieczki szczególnie nie trzeba planować, gdyż prędzej czy później i tak traficie w jakąś boczną uliczkę, jednak warto wyróżnić kilka miejsc, gdzie nagromadzenie hutongów jest dość duże. Niektórzy zwiedzają też hutongi na rowerach, ale naszym zdaniem może być to sport ekstremalny 🙂 Zwróciliśmy uwagę, że większość z nich pomalowana jest na szaro lub po prostu jest szara. Zarówno te starsze jak i te odświeżone. To musi być praktyczne – najwyraźniej się nie brudzą. Na pierwszy rzut oka 😉 Należy jednak pamiętać, by nie wyjść na ignorantów, że obok zachwytów nad „surowością” tych dzielnic, wypada też wciąż pod uwagę, że to co było nowoczesne 100 lat temu nie jest dziś. Większość domostw nie posiada łazienek. Stąd częste publiczne szalety w tych rejonach i masowo porozwieszane pranie (na drutach, kablach, rynnach i gałęziach).
Przykładowe miejsca, gdzie można zobaczyć hutongi:
1. Okolice Jezior (Morze Południowe i Północne) na południe od ulicy Gulcu Xidajie i przy stacji Shiha Hai. Warto zajrzeć tu przy okazji zobaczenia Wież Bębna i Zegarowej. Wyjątkowo część zabudowy tych hutongów czasami jest jednopiętrowa, blisko stąd nad przystań nad jeziorem, gdzie można wypożyczyć łódki. To modne miejsce odwiedzin wśród mieszkańców i gości. Tłoczno i czasami jarmarcznie.
2. Skręcając w prawo z ulicy Guloudong trafimy z jeden z najfajniejszych pekińskich kwartałów z hutongami. Znajduje się tu m.in. lokalny browar, targowisko owocowo-warzywne, charakterystyczne są ciągle sunące pomiędzy ludźmi riksze, niektóre jeszcze w tradycyjnym starym stylu, sprzedawcy kasztanów, bogato zdobione drzwi i bramy domostw, dużo starych drzew i pnączy. Aczkolwiek trzeba przyznać, niektóre uliczki są bardzo zatłoczone, ponieważ część ulic, zwłaszcza blisko stacji metra Nanluouxiang zostało przekształconych w coś rodzaju deptaków z knajpkami i bazarkami (Dongmianhua i Banchang).
3. Podłużne kwartały pomiędzy wschodnimi murami Zakazanego Miasta a ulicą Chizi i Beichizi – okolica nazywa się Dongcheng. Mieszkaliśmy tutaj w hotelu Days Inn, który został zbudowany częściowo wokół dziedzińca jednego z hutongów i ciekawie zrewitalizowany. Poprosiliśmy o pomoc w znalezieniu noclegu w tym kwartale naszych przyjaciół w Trivago i udało się. Nie dość, że taka fajna okolica to i wszędzie blisko. Np. Ciquiku Hutong czy schowana pomiędzy alejkami świątynia Pudusi Xixlang. Polecamy spacery w tych miejscach a być może traficie do schowanej w samym środku plątaniny uliczek świątyni Można tu udać się na spacer, kończąc zwiedzanie Zakazanego Miasta. Jest też sporo tanich knajpek z dobrym jedzeniem.
4. Lanman Hutong przy światyni Fayouan. Bardzo fajne hutongi, schowane pomiędzy blokowiskami, co potęguje to niesamowite uczucie kontrastu. Praktycznie brak tu turystów, można podejrzeć codzienne życie pekińczyków spoza centrum. Przy okazji koniecznie odwiedźcie świątynię, gdyż to naszym zdaniem wielki skarb miasta. Spokojny, mistyczny, autentyczny. Choć trochę daleko od centrum.
5. Na południe od Planu Tiananman znajduje się szeroki pas hutongów (np. Banjing Hutong), należący do głównego zagęszczenia hutongów Miasta Chińskiego. Jedną z jego osi wyznacza handlowa uliczka (ale w starszym stylu) Dashilar, odchodząca od Qianmen w kierunku pd-zach. To największy zachowana jednorodna połać hutongów. I najmniej turystyczna.
Witam 🙂
Będziemy mieli przesiadkę 15 godzinną w Pekinie. Proszę o polecenie miejsc do zwiedzenia 🙂
Dziękuje
będzie o tym wpis. Już na dniach 🙂
nad punktem 4, na zdjęciu powyżej, widać najnowszego VW Passata, tylna lampa zaprojektowana i produkowana w Sosnowcu, a co 😉
Jak zwykle wyczerpująco i naprawdę świetne foty. Za to Was cenię najbardziej. Wydaje mi się, że byłam w Pekinie dłużej niż Wy, bo widziałam na fanpage, że już jesteście w Szanghaju, a sądzę, że widziałam połowę tego, co Wy pokazujecie 😉
Cześć,
Jak zwykle ciekawa i rzeczowa relacja 🙂 Zdjęcia również ciekawe. Super Wam się trafiło z tym wyjazdem. Interesuje mnie inna rzecz. Jak to jest z tym słynnym pekińskim smogiem? Na fotkach niebo wygląda na błękitne. Macie po prostu szczęście i smogu nie ma?
Pozdrawiam z Zabrza, jak zwykle gorąco 😉
Opiszemy to 🙂 Nam akurat się udało – wiało 😉
Mieszkam tu dopiero od miesiąca, ale załapałam się na 3 święta i chyba potwierdza się teza, że mocno się tu nad klimatem „pracuje”. Na uroczystości niebo ma być niebieskie i kropka. Zamknięcie fabryk też swoje robi.
Cieszę się, że się udał spacer po hutongach, będę musiała nadrobić przy najbliższej okazji 🙂
Coś musi być na rzeczy. Ale jako geograf kręcę nosem, bo serio nie wiem JAK MOŻNA zmienić pogodę aż tak. Zastanawiam się jak mogli wywołać te wiatry – stworzyć dwa źródła niżu i wyżu? Zamknięcie fabryk na pewno pomogło, wczoraj podawali, że Agnieszka Radwanska jam grała tu 2 dni po naszym wyjeździe to az się dusiła
Biuro Modyfikacji Pogody w Pekinie zatrudnia 37 tys. urzędników. Już coś tam wymyślą 😉
I tak, było kilka dni fatalnych w tym tygodniu.
Więc chyba się okazało, że akurat mieliście szczęście przyjeżdżając w święta.
Wychodzi na to, że tak. A i tłumy okazały się „do przejscia” 🙂 pozdro!