Drodzy. Dziś rzecz zupełnie z innej beczki. Są tu początkujący blogerzy? Albo osoby, które „właśnie miały wystartować” z blogiem? A może osoby, które po prostu lubią pisać i chciały spróbować uczynić z tego pracę a może kiedyś sposób na życie? Mam przyjemność ogłosić, że juroruję w tegorocznej edycji akcji edukacyjnej coztymhajsem.pl. W nie byle jakim towarzystwie, bo z Moniką Pryśko, mistrzynią słowa i autorką bloga Tekstualna oraz Mateuszem Olechem popularnym youtuberem i autorem poradników dla zaczynających przygodę z youtube.
Akcja CzH polega na… znalezieniu trzech blogerów, którzy zostaną wyłonieni w castingu i otrzymają szansę na to by otrzymać profesjonalne porady, szkolenia związane z copywritingiem i pisaniem a ich twórczość przerodziła się w pracę, być może sposób na życie. Słowem – poszukujemy trzech blogerów, którzy będą oficjalnymi autorami bloga poradnikowego pod patronatem marki Provident, z miesięcznym, stałym wynagrodzeniem.
W tamtym roku zgłosiło się łącznie aż ponad 350 osób! Szczegółowe informacje o akcji znajdziecie tutaj.
Szukamy osób, które są raczej u progu dorosłego życia. Lub kilka lat po tym starcie. Może właśnie kończycie studia? Może przecieracie szlaki pierwszym kredytem? Może mieszkaniem? Może pracą? Może byciem freelancerem? Może rozpoczęliście etap rodzicielski? Może właśnie zaczęliście mocniej doceniać kulturę czasu wolnego i dbanie o siebie, swoją okolicę, swoich przyjaciół? Po prostu – może czujecie się już na siłach, by podzielić się z innymi swoim postrzeganiem świata i kilkoma praktycznymi poradami?
Jeśli chodzi o wybór jurorów to wybrano nas z uwagi na to, że powoli staliśmy się jakimś wzorem do naśladowania. Podobno nie tylko dla blogów podróżniczych. Wystarczy tego łechtania ego. Jurorowaniem zajmę się ja (Marcin) z uwagi na dziennikarskie i redakcyjne doświadczenie oraz ogólną wiedzę i zainteresowanie nowymi mediami. Właśnie skończyłem 32 lata, 10 lat pracuję w zawodzie dziennikarza/redaktora. Zacząłem już na studiach… Choć geograficznych. Jedno wiem na pewno – uwielbiam dzielić się radami, szkolić, pomagać przygotowywać strategie rozwoju. Dlatego udział w tego typu akcji jest dla mnie pozytywny podwójnie.
Na czym się skupię przy wyborze laureatów?
Będę skupiał się przy wyborze i selekcji głównie na tym, co sam bardzo lubię w naszym blogu, czyli na oryginalnych pomysłach, kreatywności, użyteczności i praktycznych aspektach Waszej twórczości. Czy to bardziej pisanie w stylu „JA” czy raczej „WY”. Najważniejsze, byście wiedzieli i czuli, co preferujemy. Dlatego nasi czytelnicy mają większe szanse 🙂
Proste zadanie do wykonania
Zapraszam Was gorąco do wzięcia udziału w konkursie. Rok temu jurorem był mój dobry kolega, Tomek z Bloga Zajadam i mówił, że casting, konkurs i akcja była bardzo pozytywna. Każdą osobę, która zgłosi się do konkursu spośród moich czytelników proszę o kreatywne rozwinięcie zdania i tematu:
„Opowiem Wam o miejscu, które mnie niesamowicie oczarowało…
To może być kraj, region, miasto, wioska a nawet obiekt, knajpa czy zakamarki swojego mieszkania 🙂 To może być też metafora. Do Was należy forma i pomysł. Pamiętajcie! Kilka-kilkanaście zdań. Nie elaborat. Czekam na maile pod adresem marcin (małpa) gdziewyjechac.pl – koniecznie z dopiskiem w tytule „casting do coztymhajsem.pl”. Przyjmuję też komentarze pod tym wpisem,jeśli podacie adres mailowy w formularzu.
Co otrzymujesz?
Damy naszym początkującym blogerom duże wsparcie:
- opiekę doświadczonego redaktora, który pomoże planować i organizować pracę,
- szkolenia merytoryczne ze znanymi blogerami i redaktorami
- miesięczne wynagrodzenie w wysokości 1.000 zł,
Uwaga, dla porządku poniżej umieszczane będa tylko komentarze konkursowe. W razie wątpliwości piszcie do mnie na marcin <małpa> gdziewyjechac.pl
Wpis powstał przy współpracy z organizatorem akcji „Costymhajsem.pl” Więcej szczegółów o całej akcji i zasady ==>> https://coztymhajsem.pl/zostan-blogerem/
>> Aktualizacja 03.07.2017
23 czerwca wytypowaliśmy trzy osoby, które naszym zdaniem najciekawiej napisały, stworzyły najlepszą historię, ujęły nas tematem i stylem. Pozostali trzej blogerzy również zgłosili swoich faworytów. Od tego czasu trwały kolejne obrady, komisja kontaktowała się z kandydatami i w ostatecznej selekcji już wiadomo. Oto trójka blogerek i blogerów, którzy będą nowymi autoramiserwisu coztymhajsem w roku 2017. Gratulujemy!
Tekst Magdy (za moje ukochane włochy, za Florencję, którą znam jak własną kieszeń, za podobne przemyślenia, za sprytne wplatanie informacji i ciekawostek oraz ładny beletrystyczny styl)
„Opowiem Wam o miejscu, które mnie niesamowicie oczarowało…
WŁOCHY ZA DNIA, ITALIA W NOCY – KIEDY SEN MIESZA SIĘ Z RZECZYWISTOŚCIĄ
We Florencji chciałam mieszkać odkąd pierwszy raz ją zobaczyłam. Byłam dzieckiem i nigdy wcześniej nie zwracałam szczególnej uwagi na miejsca, do których zabierał mnie ojciec na wakacje, choć miałam już za sobą kawał Europy. Nie potrafię określić, co mnie wtedy szczególnie zaskoczyło. Pamiętam wspaniały klimat, monumentalnego Dawida, kolejkę przed Ufizzi, na myśl o której wciąż robi się słabo i niezwykłą lodziarnię GROM, do której chodziłam codziennie.
Kiedy półtora roku temu siedziałam w samolocie myśląc, że mam przed sobą całe sześć miesięcy, drżałam z emocji. Kiedy doleciałam i wyczerpana weszłam do wynajętego mieszkania przy Piazza Signioria drżałam wciąż – z obrzydzenia. Zagrzybione ściany w pokoju, stare ohydne łóżko, jakiego nie powstydziłby się program przedstawiający najgorsze hotele, huk przyprawiający o szaleństwo, dziura w dachu w łazience nad prysznicem… Pomyślałam, że ktoś bardzo mądry dawno temu powiedział, że czasem Bóg nas karze spełniając nasze pragnienia. Potem pomyślałam, że jest cudowny wrzesień, ale będzie piździć w listopadzie i grudniu przez tę dziurę, a ja mam mały zapas antybiotyków, a potem, że chcę wrócić do domu i w ogóle to wszystko jakaś pomyłka. W tym myśleniu wytrwałam dwa tygodnie, przez cały ten czas, trzymając spakowane manatki, w każdej chwili gotowa wrócić na lotnisko. Nie wróciłam. Po dwóch tygodniach przypomniałam sobie, że wciąż pragnę mieszkać we Florencji. Minęło półtora roku odkąd jestem w Polsce, ale moje pragnienia się nie zmieniły.
Do tej pory nie wiem dlaczego i zastanawiam się nad fenomenem Toskanii i Włoch jako takich. Włochy mają wady najgorsze z najgorszych – obcokrajowców rżną, że aż dupa boli, bezczelna wulgarna atencja jaką Włosi darzą kobiety, tak pożądana w trakcie dwutygodniowego pobytu, po miesiącu przyprawia o ból zęba, a ilość ludzi przypadająca na metr kwadratowy powoduje bezdech. Ale Włochy to też San Galgano z mieczem wbitym w skałę i Bagno Vignoni, z… termami zamiast placu na starym mieście – miejsca, gdzie legendy stają się rzeczywistością. To wiekowe mury, którym oślepiające słońce nadaje życia i zalewa kolorami. To też kościoły z rzeźbami Donatella na froncie i lokalne (jeśli wiesz gdzie szukać) trattorie, gdzie podstawowe produkty eksplodują feerią smaków, a fiorentina, ogromny, monstrualny, kolosalny soczysty stek o niebywałej mocy zyskuje miano mięsa absolutnego. To miejsca, gdzie głównym problemem jest nie kupno mieszkania, ale wybór wina do kolacji.
Często oglądam zdjęcia z Florencji – przy Duomo, Piazza Michelangelo, w uliczkach, których nazw nie pamiętam, przy Wrotach Raju z Baptysterium św. Jana. Zastanawiam się czy Włochy są naprawdę Wrotami do Raju. Fryderyk Hohenstaufen powiedział podobno „Gdyby Bóg zobaczył moje królestwo Sycylii, nie wybrałby Palestyny”. Myślę o cowieczornym dylemacie Włochów: „lepiej wziąć butelkę Brunello czy Chianti? Nie wiadomo? Więc weźmy obie”. O dylemacie jak żyć. W końcu jedyne co można zrobić to żyć lub umrzeć. A Włosi przecież przodują w życiu.
Czy poniższe osoby wygrały konkurs?
Co z wynikami???
Dzień dobry. Osoby zostały już wybrane. Organizator kontaktuje się z nimi w sprawie warunków. Jeśli je potwierdzą. Będa publicznie ogłoszone. Może ktoś zmieni zdanie. Najpóźniej jutro cała trójka powinna być potwierdzona. pozdrawiam M.
Opowiem Wam o miejscu, które mnie niesamowicie oczarowalo – Park Zdrojowy w Jaworzu. To miejsce idealne na niedzielne popołudnie. W malowniczej scenerii pomiędzy drzewami znajduja sie staw podswietlany nocą, drewniane place zabaw, fontanna solankowa, teznia, siłownia, kościół ewangelicki i amfiteatr, w którym skupiają się wszystkie jaworzanskie imprezy. Za każdym razem, gdy chce odetchnąć od miasta wsiadam w auto i jadę. Spaceruje chodnikiem pomiędzy wszystkimi punktami parku, wdycham to cudne powietrze i chlone energię z drzew oraz jodu unoszacego się w powietrzu… Choć miejsce to jest przecudowne, nigdy nie ma tam tłoku, przez co jeszcze bardziej chce się tam być. A najlepsze jest to, że za nic nie płacisz – bierzesz ze sobą jedzenie, kocyk i przyjaciół/rodzinę i oddajesz się urokowi natury. Zapraszam!
(dorota_kogut@interia.pl)
Wybaczcie powtórzenie w tekście – za bardzo się spieszylam żeby zdążyć przed końcem czasu.
Opowiem Wam o miejscu, które mnie niesamowicie oczarowało.
To miejsce znam od zawsze. Widziałam je setki razy, bywałam w nim codziennie, ale dopiero niedawno dotarło do mnie jak jest niezwykłe. Skąd ta zmiana? Być może jestem mądrzejsza, może zaczęłam bardziej doceniać to, co mam? Zaczęłam widzieć więcej, zauważać, że w każdym miejscu można odnaleźć coś pięknego.
Nie ma nic trudnego w dostrzeżeniu piękna na tajlandzkiej plaży, na górskim zboczu Alp, pośród krętych uliczek Wenecji. W tych miejscach wiemy, że jest pięknie, dlatego to widzimy.
A co z tymi ulicami, które mijamy codziennie w drodze do szkoły czy pracy? Co z kwitnącym bzem, codziennym zachodem słońca, kłębami białych chmur? Co z zapachem deszczu, świeżo skoszonej trawy i tymi wszystkimi małymi cudami, które są obok nas a my ich nie dostrzegamy?
One tylko czekają, aż się zatrzymamy, zamkniemy oczy, zapomnimy o problemach i spojrzymy ponownie na to wszystko, co nas otacza. Pozwolimy, żeby nas pochłonęło.
Tak własnie było ze mną. Oczarowała mnie uliczka pełna domków, malutkich ogródków, kwitnących roślin, którą mijam każdego dnia w drodze na uczelnię. Wcześniej nie zauważałam jej piękna, teraz czuję, że mam niesamowite szczęście codziennie ciesząc nią oczy. Pomyśleć, że to tylko jedna z tysiąca ulic miasta. Ile jeszcze kryje się takich zakątków, których nikt nigdy nie odnalazł, które nie miały okazji być dostrzeżone? Zasługują na miano piękna, na to, aby ktoś je docenił. Chcę być tą osobą, która dostrzega skrawki piękna. Niech mnie pochłoną, niech mi dadzą radość, niech sprawiają, że zwykła podróż do domu będzie fascynującym przeżyciem.
Opowiem Wam o miejscu, które mnie niesamowicie oczarowało… Żebyście dobrze zrozumieli, najpierw pokażę Wam TAM. TAM to mroczna kraina. Przypomina to trochę kasyno w Las Vegas – nie ma przymusu, wchodzi się z własnej woli. Tylko nikt nie ostrzega, że bardzo trudno jest się z powrotem wydostać i stale kończą się Wam żetony. Krążą legendy, że rzeczywiście ktoś się kiedyś wzbogacił grając na automatach w Las Vegas i przy tym nieźle się bawił. W TAM nie ma zabawy. Dostajesz swój żeton i wkrótce gonisz w piętkę za Syzyfem, pchając ów żeton pod górę i ze wszystkich sił starając się go nie wypuścić z rąk. A on się stale wymyka, stale przybiera na wadze, naciska na Was z taką energią, że prawa fizyki trzeba dla niego tworzyć od nowa. Dusi, uwiera, rani najpierw ciało, a potem wyżera po kawałku duszę z potrzeb, z filmów, marzeń, przeczytanych książek … Czas został zjedzony już dawno, teraz pora na ludzi.
Co jakiś czas mijacie maleńkie, niepozorne drzwiczki, spod których widać jasną poświatę. Zza drzwi słychać, że dzieci się śmieją ty słodkim, perlistym śmiechem, który rozmiękcza serca i zamienia kości w watę cukrową. Ale opętani żetonem pchacie go nadal w mrok, chociaż już tylko strzępkiem siebie. Tym strzępkiem, który żeton musi zostawić przy życiu, aby trwać w ruchu i karmić się przez wieczność.
Aż nagle coś pęka. Noga, serce, jakaś ostatnia żyłka. Przed oczami neonem mruga rozkaz – pchaj swój żeton! PCHAJ SWÓJ ŻETON!!
Wypuszczacie swój żeton z dłoni z miną człowieka, któremu jest już naprawdę wszystko jedno. Niech się toczy, niech spada, niech robi, co tylko zechce. Neon mruga szaleńczo nakazując powrót do pracy, ale Wy już nie wracacie. Ostatkiem energii wślizgujecie się za te małe drzwiczki, które tyle razy mijaliście po drodze.
Nad głową wisi kolorowa girlanda z trójkątnych chorągiewek i wielki, czarno drukowany napis: Witaj, jesteś TU.
Jesteście TU. Ja też jestem TU. Są ludzie, jest śmiech, często świeci słońce. Żetony – są też, naturalnie. Ale tam, gdzie Wy chcecie, żeby były. W kieszeni. Płacicie nimi za lody.
Opowiem Wam o miejscu, które mnie niesamowicie oczarowało, ale najpierw musimy się przenieść dziesięć lat wstecz. Chęć rozwoju, poznawania świata i odkrywania nowych dróg nie rodzi się wraz z przekroczeniem magicznego wieku udokumentowanej dorosłości, lecz jest pobudzany przez różne bodźce w przeciągu długiego okresu dzieciństwa. Zapraszam Was do przycupnięcia na rozgrzanej kołdrze chorej, małej Oli. Po jednej stronie miała stos chusteczek, a po drugiej starych egzemplarzy National Geographic i Travelera. Jej uwagę przykuł pewien artykuł o jednym z najromantyczniejszych miejsc na ziemi – wyspie nowożeńców i miłości. Seszele stały się dla niej synonimem ziemskiego raju. Magazynowe zdjęcia przedstawiały błękitną wodę, piaszczystą plażę i dziwne, duże kamienie. Spójny tekst, który wciągnął jej umysł w odmęty rajskiej wyspy mówił przede wszystkim o tym, jak błogo tam się żyje. Przebiegające przed oczyma litery mówiły o gęstej, duszącej intensywnością wrażeń atmosferze. Czytała również o ogromnych żółwiach, które wydają wstydliwe odgłosy rozbawiając spacerujące pary. Postanowiła sobie wtedy, że choćby nie wiem co – pojedzie tam i posłucha śpiewu dużych żółwi, zachłyśnie się gęstym powietrzem i zachwyci rajskim widokiem.