Pamiętacie jak pisaliśmy jakiś czas temu o dziwnej (ale bardzo fajnej) promocji w Gruzji? Chodzi o loty helikopterem nad KAukazem z Tblisi do Mestii. Loty odbywają się zimą, a dzięki temu newsowi jednemu z czytelników naszego bloga udało się już… skorzystać z przelotu.
Oto dziewicza relacja Piotrka Zygmunta, dosłownie sprzed kilku dni.
Pamiętajcie: Wy też możecie dodać u nas na blogu swoje relacje i fotogalerie
Jak kupić bilety?
Sprzedaje je biuro turystyczne Next Travel w Tbilisi, tutaj namiary na facebooka https://www.facebook.com/pages/Next-Tra … 3586861239 (j. gruziński, rosyjski, angielski i pewnie jeszcze jakieś inne jak to u Gruzinów). Biuro znajduje się zaraz przy metrze Rustaveli (11 Kostava Str), wychodząc z metra musimy przejść na drugą stronę ulicy i na lewo ok 100 m. Płacimy gotówką, 50 lari w jedną stronę, możemy zrobić rezerwację telefoniczną.
Loty odbywają się w poniedziałki i piątki: Tbilisi – Mestia godz. 11:00, Mestia – Tbilisi godz. 14:00 (z lotniska w Tbilisi).
Niestety czasami plany krzyżuje nam pogoda w takiej sytuacji albo odzyskujemy pieniądze, albo próbujemy polecieć następnego dnia.
Sam lot
Mi udało się za drugim podejściem, bilety kupione w biurze (niestety na 5 chętnych osób zostały tylko dwa miejsca). Na lotnisko najłatwiej i najtaniej możemy dostać się do trasą: do stacji metra Avlabari, dalej przechodzimy na drugą stronę ulicy, szukamy przystanku i autobusu nr 37 (całość 50 tetri czyli 1 zł), sam autobus jedzie ok 30-40 minut, wracać do centrum możemy tak samo.
Na lotnisku przechodzimy pierwsza kontrolę, udajemy się do check-in’u i wymieniamy nasze bilety z biura na karty pokładowe, dalej idziemy do strefy domestic flight i przechodzimy drugą kontrolę – i tutaj ha mała uwaga, kontrole są lajtowe, 3 litry wody nie są żadnym problemem.
Czekamy na autobus, który zabierze nas do helikoptera. Ogólnie to nie spodziewaliśmy się żadnej nowej maszyny i tak też było, wysłużony, wieloletni rosyjski sprzęt. Nie spieszyliśmy się zbytnio do wejścia bo przecież jak to na plakacie było, siedzenia spore i wygodne czekały… na szczęście na plakacie bo w rzeczywistości było weselej.
Dwa pasy siedzeń wzdłuż maszyny, po środku bagaże miejscowych, co się udało zabrać ze stolicy dla rodziny w Mestii Pasy do zapięcia były, nie licząc turystów nikt nie używał, żadnych instrukcji zresztą nie było. Pilotów było dwóch + jeden kolega do pomocy, albo do pogadania. Jeżeli ktoś jest wrażliwy na hałas – zatyczki do uszu mogą się przydać.
Cały lot trwał około godziny, zaczynamy nad Tbilisi, lecimy przez wąwozy aż w końcu przed oczami pojawiają się pierwsze ośnieżone szczyty, jak dla mnie zaczyna się bajka gdy lecimy pomiędzy nimi – nie trwa to może zbyt długo (albo to czas tak szybko ucieka), ale jak na pierwszy raz helikopterem frajda jest dobra.
Akurat siedziałem obok kabiny pilotów i chyba zapomnieli zamknąć drzwi, albo może ich się nie dało zamknąć, mniejsza o to, na początku otwieram te drzwi delikatnie nogą, brak reakcji, to można pewnie i wstać, i porobić kilka zdjęć.
Przygodę czas zacząć…
Lądujemy ok. 2-3 km spacerkiem od centrum Mestii, na pasie startowym przygotowanym dla zdecydowanie większych maszyn.
Nie wiedzieliśmy, że maszynie zdjęć robić nie można, po chwili podszedł do nas ochroniarz, poprosił grzecznie:
– photo niet, deleted, deleted
– deletet nieeeeeee
– nieeeee ???
– nieeeeee …
– …. Ech haraszo, idzicie
Terminal nowy, chyba najmniejszy na jakim byłem, zmieściła się tam ubikacja, jedno stanowisko check-in, malutka kawiarenka + ławeczka do siedzenia, wszystko
Jak na lot za 50 lari i ok. 1 godziny w trasie to rewelacja, tym bardziej że opcja marszruta do Zugdidi (ok. 7:30 rano, 20 lari) + pociąg to razem ok. 35 lari i od 10 do 13 godzin drogi.
Mestia sama w sobie staje się troszkę nowoczesnym kurortem wypoczynkowym, nowe budynki wzdłuż głównej ulicy, futurystyczne policji na wzór całego kraju. Na szczęście uliczki głębiej pozostają po staremu, z wieloma wieżyczkami obronnymi z XIII w. (kto jeszcze nie wie to nie tyle służyły one w obronie przed najazdami obcych wojsk ale … przed sąsiadami, raz przelana krew pomiędzy sąsiadami wymagała zemsty, często trwającej przez wieki bo przecież jak wy zabiliście naszego praprapradziadka to my wam zabijemy syna, taka to Swanetia była kiedyś.
Nocleg w Mestii znaleźliśmy za 15 lari/os ze wspólną łazienką i dostępem do kuchni, herbaty etc.
W wolnych chwilach przy dobrej pogodzie polecam trekking w góry, na początek do widocznego na górze krzyża i dalej w stronę jezior czy lodowca z widokiem na cudne, ośnieżone szczyty Uszby (4700 m), Tetnuldi (4858 m).
Wracaliśmy marszrutką, w drodze powrotnej na drogę zeszła mała błotna lawina, na szczęście po 10 minutach postoju, i walki busa przed nami – i my ruszylismy dalej.
Dziękujemy za relację!
A oto i autor relacji – Piotr Zygmunt (Szuszek). Więcej niesamowitych zdjęć z tego niesamowitego miejsca zobaczycie w galerii Piotra na google+