Bardzo dawno temu oglądając zdjęcia z Caminito del Rey myślałam sobie – jakie piękne to miejsce, a jednocześnie – jakie to miejsce straszne, niebezpieczne. Nie wiem, czy kiedykolwiek odważyła bym się przejść tym szlakiem. Biorąc pod uwagę brak jakichkolwiek zabezpieczeń, a także stan kamiennych chodników przyklejonych wzdłuż pionowych wapiennych skał, to naprawdę robiło ogromne wrażenie i było dostępne raczej tylko dla wspinaczy z dużym doświadczeniem. Od tego czasu jednak bardzo wiele się zmieniło. W jakim stanie szlak jest teraz?
W 2000 roku postanowiono, ze względu na bezpieczeństwo właśnie, zamknąć atrakcję turystyczną El Chorro, a następnie gruntownie zmodernizować, a tak naprawdę zbudować całkowicie nowe drewniane chodniki z poręczami, kładki i most. Budżet wyłożył prywatny inwestor. Od tej pory jest tu bezpiecznie, a śmiertelne wypadki, które zdarzały się tu dość często (4 w roku), nie mają już to miejsca. Z jednym wyjątkiem.
Dziś trasa, którą pokonał sam król Alfonso XIII (stąd jej nazwa) cieszy się dużą popularnością wśród turystów, choć ich dzienna ilość jest tu reglamentowana. Do 450 osób dziennie. Z uwagi na łatwość nowej wersji szlaku może się to wydawać przesadą, jednakże trasa przebiega przez rezerwat i chodzi też o zminimalizowanie antropopresji na ten obszar.
Trasa powstała na początku XX wieku i wcale nie miała pierwotnie funkcji turystycznych. Transportowano nią materiał do budowy zapór i elektrowni wodnych, ujarzmiających przepływające tu rzeki. Rzeki przebijające się niesamowitym kanionem pomiędzy dwoma dużymi masywami skalnymi, zbudowanymi z odpornych, granitowych skał: Sierra de Huma i Sierra de Pizarra. To niewyobrażalna siła, bo wąwóz wygląda jakby pękł na pół. Ale nie wzdłuż, tylko w poprzek góry. Nasz przełom Dunajca przy nim to drobnostka.
Naszą wycieczkę z przewodnikiem rozpoczęliśmy o godzinie 10.30 (nie było już możliwości na wejście tego dnia samodzielnie, wszystkie godziny były zabukowane, więc zdecydowaliśmy się na grupowa wycieczke). Przed wejściem otrzymaliśmy zielone kaski oraz słuchawki, przez które mogliśmy słuchać naszej pani przewodnik. Właściwie, młodej, niesamowicie ekspresywnej dziewczyny, która świetnie opowiadałą o historii tego miejsc. Punkt spotkania znajduje się jakieś 1,5 kilometra od miejsca, gdzie wysadził nas autobus (rezerwując wycieczkę można też kupić bilet na autobus, który spod dworca zawiezie nas prawie pod wejście na szlak). Całą trasę przemierzyliśmy przez około 2 i pół godziny. Dobrze jest skorzystać z toalety przed wejściem na szlak, ponieważ podczas całej trasy nie ma takiej możliwości. Po przejściu szlaku, kas należy oddać i pójść każdy w swoją stronę.
Szlak prowadzi wzdłuż pionowych ścian, które tworzą wąwóz na dnie którego płynie rzeka Guadalhorce. Ze względu na złe warunki pogodowe – deszcz, czy silny wiatr, trasa może być zamknięta. Istnieje też prawdopodobieństwo, że zostaniemy z niej zawróceni w połowie, ponieważ ostatni etap – najbardziej malowniczy ale też najbardziej niebezpieczny, polega na przejściu przez wiszący nad urwiskiem most a potem kładkami, wiszącymi bezpośrednio nad przepaścią, wzdłuż pionowych skał. To najbardziej spektakularne miejsce i chyba najtrudniejsze dla osób, które cierpią a lęk wysokości. O mały włos, musielibyśmy się wrócić, akurat w dzień naszej wycieczki wiało. Udało się jednak, choć ze względów bezpieczeństwa, do mostu dotarliśmy nie „górą”, a ścieżką prowadzącą przez wykuty w skale tunel. Choć było ciemno i dało się słyszeć nietoperze, to przynajmniej nie wiało.
Od wyjścia do wioski El Chorro prowadzi półgodzinny szlak, rozciągają się tu spektakularne widoki na wylot kanionu oraz elektrownię szczytowo-pompową. Przyjrzyjcie się na zdjęcie poniżej, widzicie ścieżkę, przyklejoną do skały i zarysy ludzi. No właśnie!
Alora na chwilkę
Mimo, że trafiliśmy tu przypadkiem, a właściwie, to przyjechaliśmy tu dlatego, że nie chcieliśmy marnować czasu na oczekiwanie na pociąg powrotny z El Chorro do Rondy, to zgodnie stwierdzamy, że było warto. Nieplanowany hit! Spokojne, białe (choć nie znajdujące się na głównej liście andaluzyjskich Pueblos Blancos) miasteczko, nad którym góruje kamienna twierdza, założona przez Arabów z czasów Al-Andaluz i kalifatu Granady. Choć to już tylko pozostałości, to warto się tu wspiąć, by podziwiać widoki na okolicę. Po rekonkwiście na wzgórzu chrześcijanie ustanowili cmentarz a meczet zmienili w kaplicę. Po godzinie 15:00 zamek można zwiedzać za darmo.
W czasie siesty jest tu pusto i cicho. Od czasu do czasu stromą ścieżkę przetnie nam kot albo też ni stąd ni zowąd wyjdzie z zakamarka jakich jest tu pełno. Pobielone budynki prezentują się pięknie upstrzone licznymi kwiatami w doniczkach i kolorowymi drzwiami wejściowymi. Będąc tu możemy bez większej przesady poczuć się jak w arabskiej medinie. No bo przecież miasto ma właśnie takie korzenie. Popijamy jedną kawę, po dwóch godzinach drugą i wygrzewamy się w słońcu podsłuchując opowieści angielskich emerytów. Gdy słońce skłania się już nisko, schodzimy w dół miasteczka na dworzec kolejowy, skąd można dojechać koleją podmiejską do Malagi lub… wrócić, jak my, z przesiadką do Rondy. Cały dworzec pachniał pomarańczami.
KOMUNIKACJA I LOGISTYKA: Do El Chorro jechaliśmy pierwszym pociągiem z Rondy (godzina 7:53) z przesiadką w Bobadilla. Dojechaliśmy tam z małym opóźnieniem, więc baliśmy się, że nie zdążymy na naszą wycieczkę z przewodnikiem, mimo aż godziny zapasu. W końcu udało się, choć odcinek pomiędzy miejscem gdzie wsadził nas autobus, a punktem spotkań przemierzyliśmy bardzo szybkim krokiem w 10 minut zamiast szacowanych 30. Ponieważ po przejściu całej trasy mieliśmy pięć godzin do jedynego powrotnego pociągu (Po 17:00), postanowiliśmy udać się, do niedalekiej miejscowości – Alora, by stamtąd ruszyć z powrotem do Rondy. Do Alory dostaliśmy się busikiem spod dworca kolejowego (tam gdzie stają autobusy wiozące turystów do Caminito). Mimo, że korzystaliśmy tylko z komunikacji publicznej, udało nam się zrealizować nasz plan, a nawet dodać bonus w postaci Alory. Pamiętajcie, że pomiędzy wejściem południowym (przy stacji El Chorro) a północnym (przy El kiosko) kursują autobusy wahadłowe co pół godziny. Cena biletu – niecałe 2 euro. Z Malagi dużo łatwiej zaplanować wypad do El Chorro, bo do jeżdżą stąd pociągi dużo częściej.
Podsumowując zaczepnie nieco tytuł naszej relacji, to uważamy, że tak, szlak Caminito Del Rey jest piękny i spektakularny. Może wręcz naszym zdaniem za krótki. Ale nie, jednocześnie szlak Caminito Del Rey nie jest straszny ani niebezpieczny. Bez problemu każdy, kto choć raz był w górach na prostym spacerze – poradzi sobie. Osoby z lękiem wysokości w kilku miejsca po prostu muszą myśleć o czymś innym i nie patrzyć w dół. Przecież jest tyle innych możliwości: w bok, w górę, przed siebie…
Z jakiego miesiąca są te zdjęcia ?
Dzień dobry. To koniec marca 🙂
Już dawno temu zobaczyłam ten szlak i pomyślałam, że koniecznie muszę tam się kiedyś znaleźć :-)) Fajna relacja! Trochę tylko żałuję, że w niepamięć poszła stara, hardkorowa wersja szlaku ;-))
Przeszłam Caminito w październiku ubiegłego roku i chciałabym jeszcze raz pomimo mojego rozczarowania faktem, że nie jest aż tak groźnie :). Podczas rezerwowania biletów wstępu nie było już miejsc na spacer bez przewodnika a taką opcję wolałam. Na szczęście spóźniliśmy się 10 min. co dało nam możliwość przejścia Caminito we własnym towarzystwie. Wspaniałe widoki i miejsce warte zobaczenia!
Otóż to. Ci, którzy liczą na dreszczyk emocji i strach przed oczami – zawiodą się. Ale Ci, którzy umieją docenić spektakularne niecodzienne widoki – i tak będą zadowoleni.
Nie mam leku wysokosci ale przestrzeni. Moge stac nad przepascia o ile jest barierka, a mam problem stanac na krzesle;) czy tam wszedzie sa jakies barierki czy sa momenty kiedy nie ma sie czego chwycic?
Właściwie zawsze są barierki i zawsze jest bezpieczny odstęp od przepaści. O ile nie schodzi się ze szlaku przesadnie.