Zawsze chcieliśmy zobaczyć Wielki Kanion Kolorado. Na razie nie jest nam to dane. Plany na USA są, ale odległe. Najwcześniej 2014 rok. Zadowalamy się substytutami. Ale za to jakimi. Za 2 miesiące mamy zamiar wychylić się nad krawędzią Kanionu Mujib a dotychczas – świetnie się siedziało po turecku tuż przed zmrokiem nad Różowym Kanionem w Kapadocji.
Wychodząc z okolica rezerwatu geologicznego „Goreme Open Air” (nie polecamy, tłoczno) idziemy nieoznaczonymi szlakami w kierunku północno-wschodnim. Nasze buty szurają o coś co przypomina obrobiony ręką rzeźbiarza cement. On wylewa się jakby budyń z pomiędzy krzakami i rzadką roślinnością. Po chwili widać Kapadocję w pełnej krasie. Wąwozy mają po 100-200 metrów głębokości, nasze cienie widać daleko, nie dorzucimy tam nawet kamieniem. Wrześniowe słońce zaczyna piec, ścieżki się kurzą.
Kapadocja to kraina powstała w miejscu gdzie natura dostała schizofrenii. Najpierw po znacznej aktywności wulkanicznej spore połacie tych terenów pokryły popioły i skały powulkaniczne, wylewne bazalty i lądujące tu z oddali tufy i utwory piroklastyczne (nie będę się wdawał w szczegóły i cytował tu mojej książki z geologii ze studiów). Natomiast chwilę później ta sama natura postanowiła, że ten krajobraz przeora, porozcina, wyrzeźbi dłutem. Podatne na erozje skały szybko zostały wyżłobione przez wody opadowe i wiatr. W miarę jak kolejne strumienie wody wżynały się w skały powstawały fantazyjne formy, z czasem „odrywały się od skał” i pozostawały już nietknięte. W postaci kominów, stożków, czapek. Cokolwiek sobie wyobrazicie. Skojarzenia są… różne
Dolina Różowa nazwę otrzymała oczywiście od kolorów. Skały są tu różowawe przez cały dzień. A w północno-wschodniej odnodze o zachodzie słońca przypominają wręcz sztabki miedzi. Szlaki są czytelne, ale czasami niebezpieczne. Bez kilku butelek wody nie szukajcie tu niczego. Po drodze można odpocząć w kilku miejscach – szlakowych „kawiarniach” spełniających trochę rolę schronisk lub wydrążonych w tuffach kaplicach i świątyniach ukrywających się tu przez wieki chrześcijan. A przecież to tylko jedna z kilku kapadockich dolin. Ale najpiękniejsza… To właśnie nad nią o poranku chmara balonów podgląda Kapadocję z góry.
Nasza wędrówka trwała cały dzień. Zrobiliśmy około 10 km, co na realia kapadockie nie jest żadnym wyczynem. Nocny powrót do Goreme szutrową drogą z przyjaznym Norwegiem – globtroterem okazał się jedną z najciekawszych rozmów podczas naszych podróży. Pod koniec był zimny Efez. Pamiętam! Okazuje się, że w Norwegii wszyscy marzą by uciec z sektora prywatnego do… budżetówki. Ale to już materiał na inną historię…
Świetne miejsce na trekking, b.fajne widoki. Ja jestem jeszcze pod wrażeniem Kapadocji… na pewno tam wrócę.
Niezłe fotki, jakie szklo?
To jeszcze nasz stary Pentax. Z kitowym szkiełkiem 18-55 f3.5