Dwa pełne dni i pół ostatniego w Liverpoolu to baaaardzo mało. Gdybym je miał wtedy w całości dla siebie, może bym inaczej patrzył na to miasto. A z powodu obowiązków służbowych zostało mi się jedynie po kilka godzin. Dlatego usłyszałem od miasta ten dziwny warunek: „Albo architektura albo Beatlesi – wybieraj!”
Potem przemyślałem wszystko, odnalazłem mapę miasta i już poczułem się pewniej. Zaliczę zarówno architekturę jak i zobaczę ślady Beatlesów a nawet odwiedzę stadion FC Liverpool. I udało się.
Liverpool nocą i nie tylko. Co warto zobaczyć?
To typowe miasto z morza. Byłoby niczym, gdyby nie żeglowne estuarium rzeczne i miłosierność przypływów i odpływów. To miasto było przez dziesiątki lat „oknem na świat” Europy a wyobraź sobie, że na drugi brzeg jego mieszkańcy nie mogli się dostać przez również… wiele dziesiątek lat. Potem powstał dopiero tunel i most.
Stąd prawdopodobnie wyruszyło najwięcej statków z emigrantami w historii. Na całej linii 8 kilometrów brzegu miasta ciągnęły się doki, porty przeładunkowe i przystanie. Patrząc od strony wody miasto było gigantyczne i ginęło gdzieś w oddali na wzgórzach środkowej Anglii. Liverpool nigdy nie starał się być wielką metropolią. To miasto-pracuś żyło, rozrastało się i po prostu „robiło swoje”. Handel surowcami, import żywności, pomost, łączący Wielką Brytanię, czyli Dominium, z jej niezliczonymi koloniami.
Dziś po tamtym Liverpoolu zostało mało. Stare ryciny i tajemnicze mapy, szereg zapierających dech w piersiach budowli ze schyłku XIX wieku, górujących nad miastem oraz łańcuch doków – czyli dawnych basenów portowych. Jedna z najlepszych rewitalizacji terenów poprzemysłowych na świecie.
Spacerujemy dookoła jednego z liverpoolskich doków. To trochę jak stadion piłkarski z jednym otwartym wejściem. Gdy znajduje się w środku widzę bezpośredni wylot w kierunku morza a dookoła w 90 zabudowania dawnych magazynów, gdzie dziś są lofty, hotele lub restauracje. I kilka łodzi, pomalowanych granatem nocy i złotem latarni.
Takich zatoczek jest w Liverpoolu kilkanaście. Każda ma inną nazwę. Są np. Quenns Docks, Alberts Dock czy Prince Docks. Mieszkałem nad jednym z Doków w apartamencie, w którym jeden balkon patrzył na cichy basen portowy a drugi w morze. Świetne rozwiązanie.
– Niedaleko stąd odpływał Leonardo di Caprio „Titanikiem” do Nowego Świata – pomyślałem. Ale tak nie było. Titanic z Liverpoolem powiązany jest jedynie tym, że tu został „zarejestrowany” jako okręt liniowy oraz mieściła się siedziba firmy White Star Line – przewoźnika i jego właściciela. Pechowego właściwiela
Tej samej nocy na chwilę do Liverpoolu przypłynęła gigantyczna „Quenns Marry”. Niesamowite wrażenie, jednak akurat wtedy… nie miałem niczego do focenia. Nie pytajcie dlaczego
Pomiędzy pasem przerobionych doków a centrum miasta ciągnie się główna arteria Liverpool’u a wzdłuż niej sporo nowoczesnych, śmiałych i odważnych realizacji. Bardzo dobry pomysł na skyline i maksymalne wykorzystanie przestrzeni miejskiej. Jednak najpiękniej wciąż prezentują się postkolonialne gmaszyska z rzeźbą feniksa (mewy) na szczycie, które przywołują na myśl czasy pierwszych drapaczy chmur w Ameryce.
W centrum Liverpoolu wieczna impreza. Rano tłok w bistrach i zapach bekonu, po pracy tłumy w galeriach handlowych a wieczorem z każdej gęstej kafejki rozbiega się głos bitów techno lub gitarowego britpopu, mnóstwo coverów beatlesowych i basy. Niesamowity miks! Chowamy się w jednej z knajp – słynnej Cavern, gdzie wschodzące gwiazdy rozpoczynały swoją wielką karierę. Popijamy Guinessa i słuchamy sprawnie operującego dźwiękami gitarzysty.
Warto wspomnieć, że po mieście kursują autobusy w kształcie „żółtej łodzi podwodnej”, w jednym z budynków w zrewitalizowanych dokach mieście się Muzeum Beatlesów. Ale i tak wiele osób szuka słynnych pasów na przejściu dla pieszych z okładki „Abbey Road”. Trzeba wtedy raz a porądnie powiedzieć. Tu jest wszystko, ale kultowe przejście jest w Londynie!
Dorzuciłbym jeszcze street art!
Tu się coś chyba popsuło „Titanic z Liverpoolem powiązany jest jedynie tym, że tu został „zarejestrowany” jako okręt liniowy oraz mieściła się siedziba firmy White Star Line – przewoźnika i jego właściciela. Pechowego właściwiela
Tej samej nocy na chwilę do Liverpoolu przypłynęła gigantyczna „Quenns Marry”. Niesamowite wrażenie, jednak akurat wtedy… nie miałem niczego do focenia. Nie pytajcie dlaczego”.
Czasem nie Queen Mary?
Nie feniks tylko mewa 😉 Liverpool a nie Liverpoolu 😉
Mewa? Mówisz i masz 🙂 thnx
Bardzo to ciekawe zwlaszcza ze zyje w Liverpoolu jakis czas. Pierwszy raz slysze by ktos o tych ptakach mowil MEWA to sa LIVRY 😉 trzeba zapytac prawdziwego Scouse;)
Pozdrawiam 🙂