Dwa razy w tygodniu – w czwartki i niedziele w niewielkiej miejscowości Chichi (Chichicastenanago) odbywa się tradycyjny targ. Przyjeżdżają tu mieszkańcy z okolicznych miejscowości i sprzedają… wszystko! Znajdziemy tu tradycyjne wyroby z wełny i bawełny tkane w znacznej większosci ręcznie, choć oczywiście zdarzają się także „podróbki” już niestety wykonywane zapewnie maszynowo. I wiecie co… większość przybywających tu ludzi nie mówi po hiszpańsku.
Kolorowe chusty, bransoletki, torebki, dywaniki, drewniane maski ale też kwiaty, warzywa, owoce, zioła, rozliczne gatunki kukurydzy, kawę no i oczywiście mniej lub bardziej kiczowate pamiątki – bardzo często sprzedawane przez małe dzieci. Przybywający w charakterze kupujących miejscowi zainteresowani są raczej innym asortymentem na przykład specyfikami ziołowymi, mającymi leczyć niemal wszystko, bardzo mocno zachwalanymi przez sprzedawców, którym można naprawdę pozazdrościć umiejętności handlowo-negocjacyjnych!
– A teraz panie i panowie, wzrok na mnie kierujcie. Pokażę Wam to cudo i powiem słów kilka. Tylko się nie rzućcie, spokojnie dla wszystkich starczy…
Ale nie tylko sprzedawcy przybywają tu masowo – w ślad za nimi jadą turyści. My przyjechaliśmy tam z Panajachel nad jeziorem Atitlan, wygodnie, bo shuttlem – bez przesiadki na tak zwanej „krzyżówce” na drodze do Xeli. Czas trochę naglił.
w drodze do Chichi przez góry i doliny….
Bo niestety targ ten, który niegdyś tylko i wyłącznie przeznaczony dla miejscowych, stał się jedną z ważniejszych atrakcji turystycznych Gwatemali. Co za tym idzie? Można się domyślić. Przyjeżdżają zorganizowane wycieczki z Antigua, z Guatemala City, z Xeli, z Flores…
No niestety – może wynikać z tego faktu tylko jedno – niegdyś autentyczny i rzeczywiście tradycyjny targ, stał się niestety miejscem bardzo komercyjnym. Zauważyliśmy także, że w godzinach popołudniowych, tak około 14:00 kiedy targowisko się zwija, a sprzedawcy zaczynają być nieco senni i już tak bardzo nie nagabują turystów, można zrobić zakupy dużo taniej i zdecydowanie łatwiej się targować. Generalnie – jest spokojniej, normalniej.
Najlepsze miejsce w Gwatemali, by dobrze zjeść
Jak będziecie na targu w Chichi, koniecznie skorzystajcie z jednej z wielu „jadłodajni”. W samym sercu targowiska znajduje się „sektor barowo-restauracyjny”, to tutaj najgłośniej słychać charakterystyczne klaskanie – ugniatanie i formowanie przez kobiety placków kukurydzianych później pieczonej na rozgrzanej blasze i syk smażonych na głębokim oleju kurczaków oraz ryb. Skosztujecie tu ostrej miejscowej surówki, a nawet zjecie rosół – bardzo przypominający ten nasz – polski. Tutaj po raz pierwszy skosztowaliśmy srebrnych, bo zrobionych z czarnej kukurydzy placków i zjedliśmy posiłek, który na pierwszy rzut oka mógł wydawać się trochę dziwny – ryba, a do tego ryż, placki kukurydziane i frytki. Wszystko bardzo smaczne, pożywne i co najważniejsze – tanie!
– Czy ta ryba jest słodkowodna czy słonowodna – pytamy. Cisza i śmiech
– Czy pochodzi ona może z jeziora Atitlan? Skąd pochodzi – dopytujemy, wyginając ręce w kształt płetwy. Cisza i śmiech
– One nie rozumieją po hiszpańsku. Kucharki posługują się wciąż dialektem języka majańskiego. Jak połowa osób tutaj. Nie nauczyły się i nie miały chyba potrzeby nauczyć się hiszpańskiego. To było niezwykle ciekawe.
No właśnie… zachowane tradycyjne zwyczaje.
Można tu jednak zobaczyć jeszcze dość zdumiewające dla nas połączenie obrzędów katolickich i tych zapewne wywodzących się z kultury Majów. Przy znajdującym się tuż targowiska kościele widzieliśmy zarówno modlących się wiernych w kościele, jak i takich, którzy modlili się w nieco inny sposób – paląc małe ogniska podsycane wlewanym do ognia alkoholem i dymiącymi ziołami – może żeby odgonić złe duchy…
Takie sceny są niezwykle interesujące, no i nie można odebrać im autentyczności – ci ludzie, ubrani w tradycyjne stroje – zwykli, prości potomkowie Majów nie zwracają uwagi na turytsów, robią to, co robili ich rodzice, dziadkowie itd. Warto wspomnieć w tym miejscu, że w kościołach w Chichi zabronione jest robienie zdjęć, świątynie są bardzo ciemne, oświetlone jedynie punktowo przez palące się świece, odymione, poczernione, co podsyca jedynie klimat tajemniczości.
Jest jeszcze coś, co szczególnie utkwiło nam w pamięci. Turyści uwielbiają robić sobie zdjęcia z małymi dziećmi – takimi „wiszącymi” na plecach matki w specjalnie do tego przeznaczonej chuście albo nieco większymi, zapłatkanymi, zmęczonymi, często sennymi. Płacą tym matkom za możliwość zrobienia sobie takiego pamiątkowego zdjęcia, co oczywiście one nie pohamują się później komentować i przechwalając się, która dostała za zdjęcie więcej. Kilka rozmów podsłuchałam, siedząc na schodach przed kościołem. Było to mniej więcej tak:
– Patrz, idzie grupa. Są z USA. Stań tutaj i wystaw dziecko na widoku
– A ile bierzesz za zdjęcie?
– Mów o dwóch dolarach, a potem zaproponuj jednego
Pomyśleliśmy sobie, że rzeczywiście, może to łatwy zarobek dla tych kobiet, ale z drugiej strony – drodzy turyści – to bardzo nieetyczne, te dzieci nie są małpkami! W ten sposób dolar napędza pewne zachowania. My do dziś mamy opory moralne co do robienia zdjęć ludziom i dzieciakom. Już na etapie początkowym.
Jest jeszcze jedno niezwykle interesujące miejsce, na wzgórzu, niedaleko centrum miasta – kolorowy cmentarz z nagrobkami często dużo bardziej strojnymi i większymi niż dom niejednego miejscowego. Trochę baliśmy się tam iść sami, bo słyszeliśmy, że w takich odludnych miejscach zdarzają się kradzieże, ale nam nic takiego na szczescie się nie przytrafiło. Dość sporo ludzi udało się w tym kierunku. Zaryzykowaliśmy.
Ale o samych cmentarzach w Gwatemali, zwłaszcza tym w Chichi jeszcze napiszemy więcej. A na pewno pokażemy więcej zdjęć.
Gwatemala jest magiczna!
Też jadłam ten rosołek – dobry był (jak i inne potrawy w Chichi).
Byłam tam dzień wcześniej, kiedy wszystko dopiero zaczynało się rozkręcać i było bardzo niewielu turystów – fajne to było.
Co do zdjęć – no tak już niestety jest w miejcach gdzie się pojawiają turyści. Ja nie płacę za zdjecia – wolę nie robić. Tzn. chyba raz mi się przydarzyło, ale nie do końca miałam wybór.
Beznadziejna sytuacja z tymi dzieciakami, no ale co zrobić – przyjadą z aparatami to i zdjęcie lokalnych by chcieli. Biznes się kręci…
Super foty btw.
Wina niestety leży po obu stronach 🙁 Dzięki za docenienie zdjęć 🙂