To dość niesamowite, że jeszcze nie tak dawno pisząc dla Was o promocjach lotniczych do Indonezji i wrzucając zdjęcie świątyni Borobudur z westchnieniem puentowaliśmy „ale cudownie byłoby tam być i to zobaczyć”. Niezliczone stupy, kryjące w sobie posągi Buddy były przecież tak odległe, a dziś możemy oglądać nasze zdjęcia stamtąd i odświeżać piękne wspomnienia. W takich chwilach zawsze myślimy sobie, że marzenia jednak się spełniają… Ile razy już tak napisaliśmy na naszym blogu? Hm? 🙂
Świątynia (Candi) Borobudur znajduje się około godziny drogi z Yogyakarty. Żeby się tam dostać, najprościej skorzystać z wycieczki fakultatywnej jednego z lokalnych biur podróży lub też skorzystać z usług kierowcy, który przy okazji zawiezie nas do innych, pobliskich buddyjskich świątyń. Można negocjować ceny. Można wybrać opcję ze wschodem słońca nad Borobudur z jednego z dwóch okolicznych wzgórz, żeby zaraz po świetlno – barwnym spektaklu ruszyć na zwiedzanie świątyni. ( Można też na włąsną rękę zaryzykować. Pisał o tym Łukasz )
A można rozpocząć już o szóstej rano. Bardzo polecamy tak wczesną porę – po pierwsze jest jeszcze dość chłodno, a po drugie znacznie mniej turystów. Niech Was nie zniechęci drogi bilet – 250 000 rupii, są takie miejsca, które warto zobaczyć, mimo swojej wysokiej ceny.Mamy nadzieję, że wśród naszych czytelników nie ma osób, jak niektórzy amerykańscy turyści, oceniających to miejsce tak „średnie, troche za małe jak na cene wstępu” (sic!). Kompleks wpisany został na listę UNESCO. I jest zadbany, trzeba przyznać.
Jesteśmy na miejscu, kupujemy bilet i dostajemy sarong – czyli chustę, którą należy przewiązać w pasie przy wejściu na teren świątyni. W cenie biletu kawa, herbata lub woda – do wyboru. Niestety nie dostajemy biletu – magnetyczna karta „połykana” jest przez bramki prowadzące do wejścia – szkoda, bo zwykle zbieramy bilety i traktujemy jak pamiątki. Ale co zrobić… Jest kilka minut po szóstej rano. Niewielu jeszcze turystów. Tylko my i kilka osób na krzyż. Podnieceni idziemy w kierunku największej świątyni buddyjskiej świata. Nie obywa się jednak bez nagabywań sprzedawców – może by tak pocztówkę, a może mini świątynkę tak na pamiątkę… Nie zwracamy jednak na to uwagi. Jak ćmy (albo motyle) do światła lampy tak i my zmierzamy do tej dziwnej piramidalnej konstrukcji. Pełna ekscytacja.
Świątynia powstała około VI – VII wieku, czyli przed Piastami. Straciła na znaczeniu około XV wieku i niszczała przez lata wśród tropikalnej roślinności, skwaru i ulewnych deszczy. Dopiero w XIX wieku została odkryta na nowo przez brytyjskiego oficera, a prace konserwatorskie na naprawdę dużą skalę zainicjowali Holendrzy. Na rycinach oraz starych fotografiach porozmieszczanych przed świątynią w formie tablic informacyjnych zobaczyć można jak znakomitą pracę wykonali archeologowie oraz konserwatorzy – usuwając liczne zniszczenia i nadszarpnięte zębem czasu (i przyrody) kamienne płaskorzeźby i tarasy.
Dotarliśmy, jesteśmy, przez chwilę stoimy jak wryci u stóp świątyni. Marcin robi zdjęcia, ja jeszcze po raz ostatni kręcę przecząco głową na pytanie sprzedawcy, czy chcę kupić kartkę pocztową. Nie ma co, trzeba rozpocząć wspinaczkę, bo świątynia Borobudur składa się z dziewięciu pięter – tarasów (sześć kwadratowych oraz trzy okrągłe), by wejść na szczyt należy pokonać dość wysokie kamienne schody. Niższe piętra zdobione są niezliczonymi płaskorzeźbami prezentującymi sceny z życia Buddy, gdzieniegdzie jak z okien zagląda na nas siedzący Budda. Nie jest łatwo zwiedzać to miejsce i w spokoju napawać się atmosferą miejsca – chyba, że my po prostu tak trafiliśmy. Co chwilę słyszymy – możemy zrobić sobie z wami zdjęcie? A może chcielibyście z nami porozmawiać? Mamy deja vu – to już chyba miało już miejsce, tak – dokładnie to samo spotkało nas w Jakarcie. To bardzo miłe ale po pewnym czasie może zmęczyć, zwłaszcza, że tak bardzo chciałoby się zobaczyć tu jak najwięcej, zapamiętać każdy detal.
Im wyżej, tym spokojniej – tak przynajmniej nam się wydaje. A jesteśmy już u progu pierwszego z trzech okrągłych pięter. Porozmieszczane są tutaj 72 stupy, a w nich posągi Buddy – uwięzionego i spoglądającego zza ażurowych ścian mini świątyń na świat (choć większość posągów niestety pozbawiona jest głów). Całość wieńczy największa – główna stupa. Ale świątynia ta oprócz dziewięciu pięter posiada także trzy wymiary: Kamadhatu – symbolizujące materialny wymiar, Rupadhatu – wymiar przeobrażenia, transformacji, gdzie duchowy aspekt zaczyna brać górę nad materialnym i ostatni Arupadhatu – najwyższy wymiar – sfera Bogów – to trzy okrągłe piętra ze stupami. Z tarasów rozciąga się widok na wzgórza porośnięte egzotyczną roślinnością, rano parujące uroczo, oddychające, niezwykle mistycznie towarzyszące a także na majestatyczny wulkan Merapi, którzy rzadko kiedy odsłania się w pełni zza chmur. Kręcimy jeszcze vloga, zaczynają się schodzić turyści, już nie jest tak pusto… Czyli na nas czas.
Wychodząc z kompleksu kluczyć musimy niestety „labiryntem” straganów i stoisk z pamiątkami. Ta droga wydaje się nie mieć końca. Wydaje się nam, że jesteśmy już blisko wyjścia, a tu jeszcze czeka nas przebrnięcie przez strefę gastronomiczną. Zastanawiamy się, czy naprawdę im się to opłaca? Czy przy takiej ilości budek i sprzedawców ma to w ogóle sens? Jeszcze tylko trzeba oddać sarongi – szkoda, mogliby chociaż to dać na pamiątkę, skoro zabrali bilety i tyle „kasują” za wstęp… Ale, nigdy nie mamy w zamiaru podważać zasad, których nie rozumiemy. Nie wszystko, co naszym zdaniem wydaje się logiczne, wszędzie musi takie być. To myślenie europocentryczne. Czasami zgubne.
Okolice Borobudur
W drodze powrotnej z Borobudur warto jest zwiedzić kilka innych – choć oczywiście nie tak spektakularnych, świątyń Buddyjskich, rozdzielonych doliną urokliwej rzeki Kali Progo, jak chociażby świątynię Pawon (Candi Pavon) czy Mendut. Wszystkie te świątynie (Borobudur, Mendut i Pawon znajdują się w niewielkiej odległości od siebie i leżą względem siebie w linii prostej). Ostatnia świątynia tym różni się od pozostałych, że w jej głównej komorze na szczycie znajdują się trzy duże posągi – w tym posąg Buddy w centrum.
Tutaj także znajduje się buddyjski, współczesny klasztor, do którego można wejść i pozwiedzać zadbane przestrzenie. Panuje w nim spokój, cisza i niezwykły ład oraz harmonia architektoniczna. To był w pełni buddyjski dzień, jeśli będziecie w tych rejonach, spróbujcie zrobić to podobnie: Jeden dzień przeznaczyć na świątynie buddyjskie z Borobudur na czele a drugi na hinduistyczne z Prambanan na czele.
hej, czy moglibyście napisać jakimi liniami i za jaką kwotę dotarliście do celu?;)
Liniami KLM do Dżakarty. Za kwotę 0 zł 🙂 KLM jest oficjalnym partnerem naszego bloga i cyklu
W pobliżu Borobudur jest jeszcze Gereja Ayam, czyli (ponoć) jedyny na świecie kościół w kształcie… kurczaka! 😀
P.S. „kali” to po jawajsku rzeka 😛
No nie wiem, czy jedyny! https://www.facebook.com/kokoscioly?fref=ts :DD
ojaaaa! 'Zrobiłaś mój dzień’, żadna kura nie będzie już taka sama 😉
Miejsce Ciekawe jaki i miejscowi sprzedawcy od których opędzić się nie sposób podczas zwiedzania, a znają kilka polskich zwrotów np. „Okazja, obniżka, kup Pan”
Dziękuję serdecznie za wpis, opis jest na tyle plastyczny, że poczułam się jakbym sama zwiedzała świątynię. Zazdroszczę wycieczki i życzę żeby kolejne marzenia się spełniały. Proszę o podanie ceny wejścia w dolarach, ponieważ w przeliczeniu z rupii mój kalkulator zwariował i podał kosmiczną cenę. pozdrawiam!
To około 75 zł. Pozdrawiamy!
Niektorych rzeczy nie da przeliczyc sie na pieniadze. Szczegolnie jesli chodzi o tak wyjatkowe miejsca..zostaja wspomnienia z pobytu w takim miejscu..ja nawet nie pamitam ile placilismy za wstep a wrazenia pozostaly 🙂