Krajobraz kulturowy Alp to jedna z tych rzeczy, która szybko dokładnie rysuje Ci się przed oczami, jak je zamkniesz. I zazwyczaj pokaże Ci się prawidłowo. A może nawet wyobrazisz sobie zapach? Dasz radę? My umiemy. To niesamowite jak turystyka zmieniła oblicze tej krainy, drastycznie nie naruszając tego co w niej najbardziej przyciągające – tradycji, kultury i regionalnej dumy. Jeśli sporty zimowe uznać za przedstawiciela tego „nowego” a koledy, tradycyjne zdobnictwo i poczciwe „Gruss Gott” na każdym kroku jako „stare”, region Saalfelden Leogang i Saalbach Hinterglemm mogą śmiało pełnić rolę wzorca takiego miksu dwóch światów.
Wiadomym jest, że w Alpach panują duże wysokości względne tzn. gdy na szczytach swieci słońce i setki a nawet tysiące szusują na nartach, w dolinach może być mgliście, tajemniczo i wilgotno. Na ciemnozielonych gałązkach drzew iglastych srebrzą się krople roztopionego szronu, wszędzie czuć zapach igliwia i dym palonego drewna. Wyobrażamy sobie, że właśnie w takiej scenerii na skraju lasu dostrzec można jelenia, a w głębi Krampusa – rogatego potwora, którym do dziś straszy się tutejsze dzieci albo grupkę gnomów, które podobno również tu gdzieś się ostały.
Co prawda zimy z roku na rok są łagodniejsze – co potwierdzają mieszkańcy – i nie zawsze przychodzą na czas (czyli na początku grudnia) ale gdy już przyjdą, zazwyczaj po Nowym Roku, zaczarowują te rejony tak, że bez problemu każda wioska i miasteczko, każda samotna kapliczka i kościoł, otulone śniegiem oraz niebieskim półrokiem, zaczynają przypominać pocztówkowe alpejskie obrazki, które ilustrują „na żywo” znaną kolęde „Cicha noc, święta noc”. Sama koleda pochodzi zresztą z okolic Salzburga. Powyżej wysokości 1000 czy 1200 metrów ten problem jednak nie istnieje, bo dźwięk szusów słychać tu już od drugiej połowy listopada. Wszystko jest przygotowane i naśnieżone. To tak zwany „pre-sezon”. Nawet jeśli ma korespondować z płatami ciemnozielonych łąk. Ceny są zachęcające i promocyjne.
Tuż przed ostatnim tygodniem Adwentu, przyjechaliśmy do regionu Saalfelden Leogang, szczycącego się największym zagęszczeniem ośrodków narciarskich w Austrii, skupionych wokół miejscowości Saalbach, aby sprawdzić co ten region ma do zaoferowania ponadto. A wiecie, że jesteśmy dobrzy „w te klocki”. Śnieg, kolejki górskie, drewniana zabudowa, adwent, zapach cynamonu i kolędy – tuż przed Świętami? To musiało się udać! Poproszono nas o trochę inne, niż klasyczne wypróbowanie tego regionu. Uwielbiamy szukać tego, co nieoczywiste a region, kojarzący się z turystyką narciarską – to ciekawe wyzwanie.
Tradycja po godzinach
Rustykalne, autentyczne, w wielu miejsach wciąż drewiane i wielowiekowe. To elementy, które wyróżniają ten region Austrii: chodzi nam zarówno o architekturę czyli budynki, wnętrza jak i również cały szereg detali, których nie sposób nie zauważyć w Saalfelden Leogang i okolicach. Szczególnie warto przybyć tutaj w okresie Adwentu lub świąteczno-noworocznym. Austriacy niezwykle dbają o to, by ta specyficzna atmosfera rozlewała się po każdym kącie wiosek i miasteczek: praktycznie wszyscy stroją swoje domy światełkami oraz świeżym igliwiem, które fantastycznie komponuje się z drewnianymi elewacjami i balkonami oraz rozsiewa dookoła specyficzny zapach lasu.
Zamieszkaliśmy, dzięki władzom regionu, w majestatycznym pensjonacie, którego drewniana bryła śmiało mogłaby stanowić logo jakiegoś alpejskiego trunku albo czekoladek. Gdy poranna mgła zaczęła lekko opadać, przed naszymi oczami, tuż nad balkonem ukazały się majestatyczne szczyty, przekraczające 2500 metrów. To właśnie urok alpejskich dolin. Tutaj nie ma monotonii, podnosząc głowę, zawszę znajdziesz kojący widok.
Każde miasto i miasteczko organizuje jarmark Adwentowy (Weihnachtsmarkt), które – trzeba przyznać – właśnie w Austrii mają chyba najbardziej specyficzną atmosferę. Taką „klasycznej urody”. W Saalfelden, najważniejszym mieście regionu, na głównym placu wokół rozpalonego po zmroku ogniska, gromadzą się mieszkańcy oraz goście – często również zmęczeni całodziennym szusowaniem narciarze. To tutaj rozłożyło się sporo drewnianych straganów z rękodziełem, ozdobami, lokalnymi przysmakami jak na przykład bladl – nadziewany ziemniakami lub „pusty” ale za to oba z kiszoną kapustą i skwarkami, zupa gulaszowa podawana w małym chlebku, no i na rozgrzewkę – gluhwein albo gluhweinpunsch. 5% albo 10%- jak kto woli. Wszystko to razem jeszcze w połączeniu z grającymi w oddali kolędami (które przecież w dużej mierze pochodzą z centralnej Austrii) oraz migającymi lampkami, świecami i zdobnymi iluminacjami, buduje piękną kompozycję, która zachwyca i powoduje, że przestajemy zauważać brak śniegu. To mówiąc wprost – chyba jedyny argument, który pozwala nie przejmować się brakiem białego puchu. A jak jest – tosuper, jak go nie ma – jak widać, nie szkodzi…
Jak napisaliśmy na początku, ważną rolę spełnia tu kultura i tradycja. Tak bardzo, że wciąż np. 6 grudnia organizowany jest osobliwy pochód, w którym św. Mikołajowi towarzyszy potwór zwany Krampusem. To unikalna staroalpejska tradycja, mająca swoje korzenie w legendach ale wciąż tutaj żywa. Na tyle żywa, że produkacja i zakładanie drewnianych masek potworów to nic nadzwyczajnego a nawet powstają współczesne horrory, bazujące na tych alpejskich podaniach. Jeden nawet „leci” u nas w kinach teraz.
Usłyszeliśmy o tym w lokalnym muzeum, znajdującym się w zamku Schloss Ritzen nad jeziorem Ritzensee wokół, którego przejechaliśmy konną dorożką starego typu. Jak można się domyśleć przekuto tradycję w dodatkowe atrakcje turystyczne, a historii i wiary katolicikciej, zwyczajów Austriacy zupełnie się nie wstydzą. Wręcz przeciwnie – co można odczuć w drobnych pozdrowieniach takich jak Gruss Gott, czy bogatych pieczołowicei tworzonych szopkach bożonarodzeniowych oraz wszechobecnych krzyżach (restauracje, hotele, urzędy). To już wiecie – jakiego rodzaju narciarze ( jeśli chodzi o styl spędzania wolnego czasu) będą czuli się tu jak ryby w wodzie.
LINK: Zobacz galerię najlepszych 30 dużych zdjęć (1000 px) z całego wyjazdu
Narciarski raj
Od dawna wiadomo, że w kupie siła i „w kupie raźniej”, dlatego w Austrii już dawno nie ma rywalizacji pomiędzy sąsiednimi ośrodkami narciarskimi. Wręcz przeciwnie. Gminy Saalbach i Hinterglemm połączyły siły z Leogang i Fieberbrunn. Wszystkie leżą w jednym powiecie. Dzięki połączeniu „górą” poprzez uzupełniające się wzajemnie po obu stronach stoków gór wyciągi i kolejki, powstał największy w Austrii region narciarski, zwany Skicircus. I tym bardziej należą się złowa uznania, że zorganizowano go w miejscu, gdzie nie ma szczytów powyżej 3000 metrów ani gigantycznych lodowców, do których prowadzi jedna droga, często zakorkowana. Ale właśnie dzięki temu pomiędzy szaloną jazną na nartach, śnieżnymi widokami Wysokich Taurów a świątecznymi jarmarkami czy wilgotnym, pachnącym lasem iglastym, jest taki mały dystans. Kolejki pokonują dość strone nachylenia stoków. Mig inagle jesteśmy 1000 metrów wyżej. Jeśli tylko nie ma surowej zimy – nastawcie się na dwa zupełnie różne światy: biały i ciemnozielony. A dla tych, których nie przekonuj tego typu atrakcje pozostaje polecać dziesiątki dyskotek, restauracji, ski-barów, ulokowanych głównie w w Saalfelden Leogang oraz Saalbach Hinterglemm. W szczycie sezonu (styczeń-luty) miasteczko pęka w szwach i jest tu niezwykle gwarno. Przeważają goście z krajów niemieckojęzycznych, Holendrzy ale i Czesi czy Węgrzy. Ale wystarczy odjechać nieco dalej wgłąb doliny i można odpocząć w samotnym, drewnianej gospodzie przy szklance wina czy kuflu piwa. Na końcu doliny znajduje się wioska Lengau, gdzie wyciągów już nie uświadczycie za to rozciąga się tu specyficzny klimat końca doliny: samotna kapliczka, kilka drewnianych chat, szum rzeki i wodospadów oraz największy w tej części Alp park linowy nazywa się on Baumzipfelweg. To nie jest więc tak, że ładujemy się w „narciarską mekkę”, kurort pełen hoteli i ludzi stukających po chodnikach narciarskimi butami.
Region dysponuje aż 270 km tras dla narciarzy (zielonych, czerwonych, czarnych i niebieskich najwięcej oczywiście), ma kilkanaście snowparków i szkółek narciarskich, 70 kolejek linowych, z czego prawie połowa w formie gondoli oraz kilkanaście gospód (zwanych tu almami) gdzieś przy trasach, szczytowych skybarów, z których rozpościerają się świetne widoki. Albo na południe w stronę Wysokich Taurów, Großglockner i Kitzsteinhorn albo na północ w kierunku granicy z Niemcami na masyw Hochkonig. Po drugiej stronie jest już Salzburg.
Wjeżdżamy z Hansem Ederem, lokalnym przewodnikiem, najpierw na zachodni szczyt Schattberg a później na wschodni, jeden i drugi mają powyżej 2000 metrów. Zamawiamy rozgrzewające zupy w skibarze: jedna z zamoczoną bułką pełną skwarków, druga z serowo-bułczaną kluską. Obie idealne na odbudowanie kalorii. Nie tylko po szusowaniu
– To najlepiej zorganizowany w Austrii obszar pod katem „Apres-Ski” – zapewnia Hans. Jest tu wszystko. Od infrastruktury okołonarciarskiej, która wprost doprowadza narciarza w swoim ubraniu do kilku ski-barów, przez kluby, sklepy, usługi, restauracje, kawiarnie, dyskoteki, po ciągle otwarte kościoły 🙂 Czekamy na zachód słońca, którzy przychodzi tu neico wcześniej niż ten w Salzburgu. Białe pola tras narciarskich zaczynają błękitnieć a na koniec całosć rozlewa miodowe światło zachodu słońca. Największe wrażenie robi na nas trójkątka sylwetka góry Kitzsteinhorn. Jest piękna.
Jak można się domyśleć, oprócz tras zjazdowych można spróbować swoich sił w łyżwach czy biegówkach. Tras biegówkowych jest sporo, ulokowane są przeważnie w dolinach i miastach. Sporych rozmiarów ośrodek znajduje się w Saalfelden wokół jeziora Ritzensee. Pomimo 10 stopni widzieliśmy dobrze utrzymane trasy i sporo biegaczy.
Już dawno na wszystkie wyciągi w tym obszarze działa jedna karta/karnet. Ceny zaczynają się od 51 euro za cały dzień lub 34 euro za pół dnia (dla dzieci 50% taniej). Im więcej dni, tym taniej wychodzi opłata za dzień na przykład przy pięciu dniach 210 euro. To jasne. Dla porównania karnet całodzienny na sezon 2016 pod Chopokiem na Słowacji kosztuje prawie tyle, co tutaj półdniowy a w Szczyrku 30-40 zł mniej. Czyli nie jestto jakiśgigantyczny skok cenowy. Pomiędzy ważniejszymi miejscowościami ośrodka kursuje specjalna komunikacja, parkingów jest sporo, niektóre wykute w podziemnych pieczarach, drogi świetnie utrzymane. Przykladowo samo Hinterglemm ma swoją… obwodnicę, która prowadzi tunelem. A to przecież wciąż wioska.
Dojazd i transport. Dojazd w ten rejon Austrii wydaje się dość prosty. Zwłaszcza dla mieszkańca południowej Polski. Słyszeliśmy, że sporo Czechów wpada tu np. na weekend 2-3 dni, ponieważ z Brna czy Pragi to raptem 5-6h jazdy samochodem. Z południowej Polski już więcej, bo 7-8, ale to wciąż rozsądny czas. Najlepiej kierować się autostradami na Salzburg a potem przeciąż fragment Niemiec lub objechać góry przez Bischofshofen, znane m.in z Turnieju Czterech Skoczni, organizowanego pomiędzy Swiętami a Trzema Królami.
Salzburg ma międzynarodowe lotnisko, do którego nie dolecimy jednak bezpośrednio z Polski. Niemniej jednak z Krakowa lot z przesiadką w Wiedniu potrwa zaledwie 4 godziny a z Katowic z przesiadką we Frankurcie5 godzin. Z Warszawy podobnie. Ceny to kwestia 700-900 zł. Natomiast jest jeden trik, pozwalający dostać się tu dużo taniej. Mieszkańcy Wrocławia, Poznania czy Szczecina powinni go wybrać. Easyjet bardzo często wrzuca promocyjne loty z Berlina do Salzburga bezpośrednio za zaledwie 200-250 zł w dwie strony! Opłaca się więc dojechać do Berlina autobusem, by polecieć nieco ponad godzinę w Alpy. z Salzburga do Saalfelden funkcjonują autobusy publicznych przewoników a także bezpośrednie pociągi REX (około 1h45min).
Za zaproszenie nas oraz zorganizowanie wyjazdu w Alpy Kutbuhelskie i Salzburskie dziękujemy organizacji turystycznej Saalbach.com oraz biuru promocji regionu Saalfelden Leogang . Wpis powstał przy współpracy z marką Saalbach.com. Zdjęć i relacji z tego regionu na bieżąco sledzić możecie pod hasztagiem #skicircus i #saalbach na instagramie
Przepiękne zdjęcia i cudne widoki i tak, raj dla narciarzy, dlatego jak zimowy urlop na nartach, to właśnie najpiękniej w Alpach. Mam nadzieję, że w tym roku uda się wyrwać chociaż na tydzień. jeśli ktoś się ma wątpliwości, to naprawdę warto, zwłaszcza, że jest dużo fajnych ofert w tym rodzinnych takich wyjazdów, swojego czasu dosyć dobrze przedstawiały się oferty Olimp. moim zdaniem, jeśli ktoś jedzie pierwszy raz, szczególnie fajnie skorzystać z tego, co proponują organizatorzy takich wyjazdów.
Widziałam mapę na instagramie. Zachwyciła mnie 🙂 Piękne zdjęcia. Macie niezwykły dar pokazywania klimatu miejsc,które mogą na pierwszy rzut oka wydawać się nieciekawe
Trudno uchwycić piękno jakiegoś miejsca po koniec jesieni kiedy jest szaro- buro. Wam się to swietnie udało. Piękne zdjęcia, teraz mam jeszcze większą ochotę tam pojechać.
Dzięki Ania. Tak, staramy się zawsze tak takie miejsca pokazać 🙂
Od dziesięciu lat jeżdzę tam na narty. Bardzo lubię ten rejon
Wow, jest klimat pomimo iż nie ma klasycznej, mroźnej zimy. Nawet wolę jak nie ma przesytu kolorystycznego tylko taki trochę zamszony obraz. Fajne zdjęcie z drewnainym tarasem 😉
Zdjęcia tej mgły niesamowite. Muszę przyznać, że bardzo klimatyczne miejsce, nie sądziłem, że jest tam tak pięknie 😉
dzieki. więcej podobnych zdjęć w równoległej galerii https://gdziewyjechac.pl/36325/alpy-ciemnozielone-biale-i-blekitne-w-naszym-obiektywie-duzy-kadr.html?