Jeszcze w drodze autobusem do Kuala Lumpur z Butterworth widzieliśmy po lewej stronie wystające niczym babki z piasku wapienne wzgórza, zwane fachowo mogotami, ktorych w Azji Pd-Wsch niemało. Okazuje się, że sięgają one praktycznie przedmieść miasta, tworząc w okolicach miejscowości Batu niesamowity spektakl geologiczno-religijno-zapachowy. Tak, taka mieszanka istnieje.
Zdjęcia z Batu Caves potrafią działać na wyobraźnię. Znajomi zachwalali, czytelnicy polecali, sami szukając kadrów „bardzo charakterystycznych” zainteresowaliśmy się jaskiniami jeszcze na etapie planowania podróży. Bo Cameron Highlands, jako, że to trochę „kopia” krajobrazów kulturowych herbacianych wzgórz Indii – odpuściliśmy sobie właśnie z tego powodu, że 3 miesiące wcześniej byliśmy w Munnar. Podróże krótkie, ale intensywne wymagają kompromisów.
Do Batu Caves dojedziemy wygodnie i tanio czerwoną linią kolei podmiejskiej KTM za grosze. Nie zgubimy się, bo to ostatnia stacja, niedawno przedłużonej linii i nawet ma taką samą nazwę.
Zanim wejdziemy po 272 stromych stopniach do hinduistycznych świątyń, ukrytych w gigantycznych salach krasowych jaskiń, zadrzemy wysoko głowę i z podziwem będziemy się wpatrywać w niesamowitą, złotą, największą na świecie hinduistyczną statuę bóstwa Marugan. Choć do sztuki hinduistycznej mamy zdrowy dystans, nie potrafi nas ona tak uwieść jak średniowieczna chrześcijańska czy islamska, to jednak ta kompozycja na tle wapiennych, pokrytych tropikalną roślinnością urwisk – robi wrażenie. Z resztą zobaczcie sami na zdjęciach.
Hindusi, których w Malezji nie brakuje już od ponad 100 lat własnie pod koniec XIX wieku postanowili „zagarnąć” ten skarb natury dla swoich celów. Tym samym główne jaskinie, boczne, strome stoki południowej wzgórz zostały zagospodarowane dla celów religijnych. A dziś troszkę też komercyjnych (patrz: stragany). Hindusów w Malezji od lat przybywa, traktują ją jak Polacy Norwegię, więc to pewnego rodzaju kulturalne serce społeczności hinduskiej w mieście.
Po wejściu do jaskini głównej, czujemy się jak w dużej, średniowiecznej katedrze. Jednak stropem jest wapienny dach z dwoma pionowymi oknami, gdzieniegdzie zwisają olbrzymie stalaktyty, żebra krasowe i latają nietoperze. Człowiek staje się nagle mikroskopijną kreską na większości zdjęć. Gdy mnisi zanucą coś z tantrycznych repertuarów, po hali roznosi się delikatne, ale długie echo.
W środku zbudowano dwie świątynie, kilka ołtarzyków, unosi się zapach kadzideł i palonych darów, plus mniej przyjemny zapach nieczystości o których zapomniano. Tydzień przed naszym przybyciem były tu obchody święta Thaipusam – może dlatego. W ostatniej sali, która tak naprawdę jest studnią krasową. Wszystko barwią żółte światła reflektorów i niebieskie, zdobiące świątynię.
Muszę przyznać, że dawno nie zrobiło na mnie wrażenia tego typu miejsce. Teoretycznie należące do natury, ale w nietypowy sposób przeistoczone przez człowieka dla jego duchowych celów. Niestety zapłaciło za to swoją cenę, bo jaskinia tak naprawdę jest mocno zdemolowana. Nie ma już klasycznego spągu, czyli podłoża ze stalagmitami. Praktycznie wyginęły też unikalne endemiczne gatunki jak świerszcz jaskiniowy cricket czy pająk trapdoor.
W ramach tego samego systemu możemy zwiedzić też Dark Cave, dostępną tylko dla celów geologicznych i dla tych, którzy nie boją się nietoperzy, które mają tu swoje legowisko a także położona praktycznie przy stacji kolejowej Jaskinia Ramayama z dużo mniejszym posągiem boga przy wejściu (wstęp 1 RN).
Jeszcze jedną, aczkolwiek dość wątpliwą atrakcją Batu Caves są małpy. Podobnie jednak jak w świątyni Elephanta w Mumbaju, niestety wyewoluowały w kierunku podkradania ludziom butelek, plecaków, siatek a wiernym składanego w ofierze jedzenia, np owoców. Małpy już zaczepiają na etapie dość męczącego wejścia schodami do czoła jaskini. To jedyne opłaty, jakie możemy uiścić w tym miejscu, bo dziwo zwiedzanie Batu Caves jest darmowe.
Moją zasadę googlowania wszystkiego, co mnie z artykułów uderzy jako nieznane/niewidziane (Wasz blog pełni więc oprócz rozrywkowej i praktycznej również funkcję edukacyjną :D), zastosowałam do pająka trapdoor i nawet jako osoba, która na własne życzenie trzymała na rękach ptasznika stwierdzam, że skurczybyk jest brzydalem…
No i nie chcę być TYM typem Polaka „a u nas to byłoby gorzej”, ale…wyobrażacie sobie, żeby za takie Batu Caves ktoś u nas nie chciał kasować? ;D
Byłam tam dwa razy…..ale nie do końca mnie przekonało.
Zapiera dech w piersiach. Po prostu – nieziemskie! 🙂
Jestem pod ogromnym wrażeniem!
Byłem tam w ubiegłym roku i osobiście to było spore rozczarowanie.
Pięknie 🙂
Byłam tam w tym roku podczas obchodów święta Thaipusam. Niezapomniane przeżycie. Nie było wprawdzie możliwości spokojnego podziwianie jaskiń ale możliwość wtopienia choć na chwilkę w zupełnie inną kulturę, niezwykłe. No i małpy dyla dały 🙂