Oto materiał, w którym podsumowujemy nasz 11-dniowy pobyt w zupełnie nowym dla nas kraju. Północny Wietnam to kolejny kierunek, o którym jakoś szczególnie nie marzyliśmy te 2-3 lata temu, do którego nie wzdychaliśmy, ale który stał się dla nas wielkim odkryciem i pozytywnym zaskoczeniem. Zaczynając podróż po Azji w Hongkongu a kończąc w Bangkoku aż prosił się być etapem.
Widoki, jakie mieliśmy okazję podziwiać w tej części świata, okazały się jednymi z piękniejszych, jakie kiedykolwiek dane nam było zobaczyć. Wam chyba również się podobały, sądząc po ilości lajków, jakie zostawialiście pod postami na FB i Instagramie, za co oczywiście dziękujemy. Gdy dodamy do tego jeszcze pyszne jedzenie, ciekawą w smaku kawę, przemiłych ludzi i wciąż jeszcze bardzo przystępne ceny, to mamy kierunek idealny, który – o ironio – będziemy ciepło polecać wszystkim.
Nie możemy również zapomnieć, że i tym razem, dopisała nam pogoda, co miało oczywiście ogromne znaczenie, zwłaszcza podczas naszego pobytu w górach w okolicach Sa Pa, ale też podczas rejsu wśród słynnych mogotów w zatoce Cha Long. Przemierzając kolejne miejsca Północnego Wietnamu, mieliśmy nieodparte wrażenie, że każde kolejne jest piękniejsze od poprzedniego, choć wcześniej zarzekaliśmy się, że właśnie To jest tym najpiękniejszym. Tak było w przypadku Cha Long, gdy spojrzeliśmy na zatokę z pokładu stateczku, uznaliśmy, że to niewątpliwy cud przyrody, gdy jeździliśmy na rowerach wśród wapiennych gór Trang An, znów byliśmy oniemiali z zachwytu, a przy tarasach ryżowych Sa Pa zaczęło nam już brakować skali. Taki jest właśnie Północny Wietnam, który oferuje niesamowicie piękne krajobrazy i niezapomniane przyrodnicze perełki. A więc atrakcje, które my lubimy najbardziej. Gdy nasz czas w Wietnamie zaczął dobiegać końca, zaczęliśmy naprawdę szczerze żałować, że nie przeznaczyliśmy całego miesiąca tylko na ten kraj. Choć, jak się później okazało, Północna Tajlandia, z jej atrakcjami kulturowymi, była świetną odmianą, po przyrodniczych i krajobrazowych atrakcjach Północnego Wietnamu.
Jak dolecieliśmy do Wietnamu Północnego?
Północny Wietnam był naszym drugim przystankiem, podczas miesięcznej podróży pod koniec zeszłego roku. Pierwszym, był Hongkong, do którego przylecieliśmy z Krakowa (przez Amsterdam), tradycyjne linią lotniczą KLM. Z lotniska w Hongkongu po kilku dniach udaliśmy się w dalszą podróż – do Hanoi. Tym razem lecieliśmy niskokosztową linią lotniczą Jet Star. Do Wietnamu latają jeszcze często io gęsto airAsia, VietJet, NokAir. Na lotnisku Noi Bai w stolicy Wietnamu byliśmy już po godzinie lotu. Jeszcze tylko około 45 minut jazdy taksówką podstawioną przez nasz hotel i byliśmy w centrum miasta. Na lotnisku kupiliśmy kartę SIM do telefonu oraz wybraliśmy gotówkę. W związku z tym, że w Wietnamie nie doszło do denominacji, staliśmy się milionerami 🙂 wybraliśmy więc 2 miliony, ale potem okazało się, że na pobyt w tym kraju potrzebowaliśmy przynajmniej 6-7 milionów. Nieźle to brzmi. Bankomaty działają wszędzie, honorują wszelkie karty, można płacić bez problemu też Revolutem. Znajomość angielskiego i francuskiego jest szokująco wysoka. Właściwie nie odczuliśmy szoku po przylocie z Hongkongu w tym zakresie.
Kiedy najlepiej przylecieć?
My byliśmy w Północnym Wietnamie pod koniec listopada i w pierwszej połowie grudnia. Okazało się, że ten czas jest doskonały. Pogoda sprzyjała nam niemal cały czas, jednocześnie nie było też nieprzyjemnie duszno i parno. Ponadto w górskich rejonach było w ciągu dnia słonecznie, wieczorem natomiast temperatura pozwalała na spacery tylko w cienkich kurtkach. Choć w Hanoi i tak można było odczuć, jak my to nazywamy, „duchotę”, to można było ją znieść, zwłaszcza, że rano i popołudniami, było naprawdę przyjemnie. Ze względu na panujący tu klimat, latem będzie bardzo gorąco i wilgotno. Trudno wówczas oddychać. Nie jest to przyjemny czas na zwiedzanie. Zimą natomiast, może padać i być naprawdę chłodno. Pamiętajmy, że Północny Wietnam to w 75% atrakcje przyrodnicze i krajobrazowe. Miłośnicy zaginionych miast, zabytków, ruin muszą poszerzyć swoją podróż przynajmniej o Środkowy Wietnam.
Reasumując, koniec polskiej jesieni to czas idealny na północny Wietnam. Udowadniają to też tabele z meteogramami. Około końca grudnia i stycznia robi się już tu wyraźnie chłodno. Pamiętajmy, że Wietnam to trzy strefy klimatyczne. Gdy na północy panuje polski wrzesień, w środku kraju jest pora deszczowa i może być kilka dni pod rząd pochmurnych a skwar i słońce znajdziecie tylko na południu.
Co z wizą? Ceny na miejscu
Kwestie związane z wietnamskimi wizami są dość skomplikowane i wciąż ewoluują, zmieniają się. My przed wyjazdem postanowiliśmy zaopatrzyć się w tak zwaną e-wizę. Z wydrukowanym dokumentem udaliśmy się do okienka celnika i tyle nas widzieli. Istnieje też możliwość wyrobienia jeszcze w Polsce „normalnej”, tzn. wklejanej do paszportu wizy przez pracownika konsulatu w Warszawie. Można też zaczekać z tym aż do przylotu i wyrobić sobie wizę on arrival, co zajmie nam jakieś 20-30 minut (w zależności od liczby chętnych). Należy mieć ze sobą dokument zwany promesą wizową i odpowiednie zdjęcie. Zwracamy jednak uwagę uczciwie, że do Hanoi nie przylecieliśmy z Europy ale innego kraju Azji.
Tak naprawdę na czynniki pierwsze rozłożyła to całkiem niedawno Hania z bloga Plecak i Walizka więc do jej tekstu Was odsyłamy
Ceny na miejscu? O Wietnamie nam opowiadano, że jest bardzo tanim krajem. Zwłaszcza z uwagi na jakość usług. I cóż… pod koniec 2018 roku ten stan naszym zdaniem trwał nadal. Trochę jeździmy i umiemy ocenić wartość usługi, do tego nałożyć trochę wiedzy o gospodarce i historii kraju. Wietnam wciąż jest atrakcyjny cenowo. Noclegi za 50-60 zł w świetnym standardzie z łazienką oraz śniadaniem to żadna osobliwość. Nawet pozwoliliśmy sobie od dłuższego czasu na dość ekskluzywny, 4-gwiazdkowy hotel w Hanoi. Cena około stówki przy tym co tam na nas czekało – to była bajka. Ceny przejazdów pomiędzy głównymi atrakcjami – najwięcej zapłaciliśmy chyba 300 tys. dongów. Czyli około 50 zł za kurs Cat Ba – Tam Coc, Dla osób kochających jedzenie to również będzie raj, bo szczerze powiedziawszy naprawdę trzeba chyba zjeść konia z kopytami, by wydać na kolację więcej niż 50 zł. Ba, za 25 zł można zafundować sobie już „ucztę”. Dlatego nie mieliśmy żadnych problemów z płaceniem za wszelkie usługi, zarówno bezpośrednio w stronę branży turystycznej jak i drobnym „ciułaczom” na miejscu. Paniom od pilnowania roweru, paniom od toreb podróżnych, panu od pokojów, panu od napojów. Ten naród zasługuje na rozwój. Wietnamczycy są bardzo przedsiębiorczy, mają smykałkę do biznesu i podobnie jak społeczności kupieckie: żydowskie, ormiańskie, greckie – pomagają sobie nawzajem i reinwestują pieniądze w ojczyźnie. I to widać. Dawno też nie czuliśmy się tam bezpiecznie jak w Wietnamie. Wyobraźcie sobie, że próbując wyjeżdżać z Cat Ba zostawiliśmy małą torbę z dronem w samochodzie do przystani. Zorientowaliśmy się przed odpłynięciem. No zdarza się…
Szybki telefon do biura, zainteresowanie okolicznie zgromadzonych, pomoc w tłumaczeniu, szybkie poruszenie społeczności, telefon po telefonie i zlokalizowano kierowcę. Ten obiecał przywieźć zgubę. Przebudowaliśmy bilety, zmieniliśmy plany noclegowe. Szybki nocleg za 40 zł u Victora, który na swój hotelik zarobił w Moskwie.
Zarówno w Hanoi zrozumieli sytuację i nie zabrali nam ani złotówki, mimo, że zmarnowaliśmy im nocleg, Zwrócili nam tez pieniądze za niewykorzystany autobus, przyszły do Polski na konto po 2 tygodniach, jak obiecano. Dron z wszystkimi drobnostkami elektronicznymi przy nim oczywiście wrócił nienaruszony. Takich sytuacji było w Wietnamie jeszcze kilka. łącznie z tym, że po wynajęciu roweru na pół dnia, gdy okazało się, że miał uszkodzoną dętkę i niewygodnie nam się jeździło, nasza gospodyni powiedziała, że nie przyjmie opłaty. Owszem, ktoś powie, że 11 lat to za mało by poznać jakiś naród. Z drugiej strony czasami wystarczy 11 godzin. Wietnamczycy będą w naszych sercach podobnie jak Japończycy. W szufladce: Aż przesadnie życzliwi.
Jedzenie w Wietnamie
Niewątpliwie kulinarnie wspomnienia z tej części świata zaliczymy do miłych, przyjemnych, rozgrzewających i pachnących. Pierwsze skrzypce pełni tutaj oczywiście Zupa Pho, która bardzo nam podeszła. Nie jest może tak sycąca i gęsta jak japoński ramen, nie jest może tak ostra i agresywna jak tajska zupa curry. Coś pośrodku. Ot wołowy lub wieprzowy lekki bulion z makaronem ryżowym i ogromną ilością zielonych ziół. Z kolendra i trawą cytrynową na pierwszym planie. Przyprawiasz chilli, jeśli chcesz, sosem rybnym, jeśli chcesz, limonką, jeśli chcesz. Ale więcej już nie wydziwiaj. W Hanoi co druga knajpka oferuje dobrą zupę pho w różnych wariantach.
Marcin zakochał się natomiast w teoretycznie drobnostce: Sajgonkach, zwanych tu spring rollsami, ale koniecznie zamaczanych w sosie nuoc mam, czyli wywarze rybnym na słono-słodko. Uwaga, to jednak coś innego, niż typowy „fish sauce”. Sajgonki te podaje się tu zarówno w wersji gotowanej na parze jak i smażonej na głębokim tłuszczu. Zarówno mięsne jak i wegetariańskie. Popularne są też z krewetkami. Wszędzie nam smakowały, ale w Hanoi polecamy w knajpce Banh Cuon Gia Truyen blisko naszego hotelu. Koniecznie z pietruszką i prażoną cebulką. Jako opcjonalną przekąskę w Wietnamie proponuje się cinnamon pork, czyli wędlinę z wieprzowiny glazurowaną w czymś słodkim. No, tutaj może jednak nie. Mało kto wie, ale im bliżej środka Wietnamu tym więcej knajp wietnamsko-hinduskich. oto osobliwe połączenia wynika z historii Wietnamu i faktu, że królestwo Champa było ziemią hinduistyczną. Bardzo dobrze wspominamy więc posiłek np. w Tam Coc blisko Trang An. Ale tutaj laur zwycięstwa otrzymują banana pancaces, w wykonaniu naszej gospodyni. Podobnie na śniadanie serwowano nam w hotelu Phoenix w Cat Ba, ale nie tak puszyste. Banany to wszechobecny dodatek w Wietnamie. Naleśniki też, ich słona, mięsna wersja to np. Banh Xeo. Często wypełniana krewetkami.
Inną historią jest Kawa po Wietnamsku, na pewno od czasu Turcji jedna z najciekawiej przyrządzanych i… smakujących kaw, jakich spróbowaliśmy. Parzona jest w specjalny sposób, ekstrakt skapuje do filiżanki w formie destylacji z parą z dripa. Smakuje dziwnie. Trochę słodko, dzieki mleku skondensowanemu, trochę słono dzięki nie wiadomo czemu, czuć aromat orzechów.
A tak naprawdę i tak najważniejsze jest, e kuchnia wietnamska jest smaczna i tania. Te wszystkie sycące dania kupicie nawet za 50/60 tys. Dongów. To na nasze raptem niecałe 10 zł.
Hanoi. Tak w skrócie
Stolica Wietnamu jest naprawdę intrygująca. Dla wielu może też okazać się bardzo męcząca, zwłaszcza Stare Miasto, gdzie trudno znaleźć puste miejsce, zarówno na chodniku, jak i na ulicy. Właściwie zapomnijcie o tradycyjnym znaczeniu słowa „chodnik”. Wietnamczycy, podobnie jak większość Azjatów, mają ogromne zamiłowanie do skuterów. Jak łatwo się domyśleć, powolna i spokojna jazda jest im raczej obca. Trzeba więc nauczyć się w miarę bezpiecznego przechodzenia na drugą stronę jezdni. Uwierzcie nam, po pierwszym szoku, staje się to nawet dość proste. Drugiego dnia możecie to już robić z zamkniętymi oczami.
Nieco inaczej jest w dawnej Dzielnicy Francuskiej, która jest wizytówką miasta. To tu można spokojnie przejść chodnikiem, bo nie jest on zastawiony garkuchniami, a ulice są o wiele szersze. W tej części wznoszą się też eleganckie, kolonialne budynki, jak gmach Hanoi Opera House czy dawny Szpital Francuski, dziś Muzeum Historii. Najpiękniejszym jednak budynkiem z tego gatunku będzie dla nas katedra, zwana wietnamską Notre Damme. A podobieństwa nie są przypadkowe.
Nie wszędzie jest jednak hałaśliwie i tłoczno. Nieco wytchnienia szukać należy w kompleksie sakralnym, zwanym Świątynią Literatury albo w okolicach monumentalnego mauzoleum Ho Chi Minha – wietnamskiego bohatera narodowego. Tam po prostu jest ogromna przestrzeń, więc nie ma tłoku. Przyjemnie jest również nad jeziorem Ho Hoan Kiem, zwłaszcza rano, gdy miejscowi oddają się rekreacji, ćwiczą kroki taneczne i biegają.
Wieczorem jest tu zupełnie inaczej, bo w okolicach jeziora rozkłada się Nocny Market. Można kupić tu niemal wszystko, ale przede wszystkim bardzo dobrze zjeść. Dobrych, choć zwykle niepozornych knajpek, serwujących pyszne jedzenie, jest w Hanoi mnóstwo. Miłośnicy Zupy Pho, albo spring roolsów (sajgonki) poczują się tu jak w niebie. Barcin uzależnił się np. od wersji smażonej ze słodkim sosem rybnym. Pobyt w stolicy Wietnamu, naprawdę pozwala docenić spokój, ciszę i odpoczynek od miejskiego gwaru, gdy się już z niej wyjedzie. Ale i tak jakoś dziwnie się do niej tęskni. To nie jest miasto „bez duszy”, nie będzie też dla nas należało do azjatyckiej czołówki, ale ma w sobie „to coś”.
O atrakcjach Hanoi napisaliśmy w osobnym artykule: Hanoi w 2 dni. Znajdziecie tam też informacje praktyczne, a także miejsca, które udało nam się zobaczyć podczas naszego pobytu w mieście. I kilka propozycji knajpek z dobrym jedzeniem. Ale wyjedzmy teraz poza miasto…
Sa Pa. Krajobrazy jak w ramce obrazu
Okolice założonego przez Francuzów, kolonialnego i eleganckiego górskiego kurortu Sa Pa, zauroczyło nas swoimi krajobrazami oraz niezapomnianą grą światła i cienia. Widać to doskonale na zdjęciach. Promienie słońca schodzą z nieba jasną smugą, by paść na wzgórze, dolinę albo rozświetlić brązowo – pomarańczowe poletka ryżu. Choć o tej porze roku (listopad) słynne tarasy ryżowe są już zalane wodą i próżno w nich szukać kiełkujących roślinek, to i tak prezentowały się niezwykle malowniczo. Zwłaszcza, gdy brodzą w nich potężne woły. A najlepiej prezentują się własnie skąpane w słonecznych promieniach. Udało nam się z pogodą bardzo, choć nie liczyliśmy na aż tak wiele. Zwykle jest tu pochmurnie, widoczność nienajlepsza i pada. Ale nie tym razem. Ta część Wietnamu, która leży blisko chińskiej granicy znana jest nie tylko ze wspaniałych krajobrazów zdominowanych przez tarasowe pola ryżowe oraz wycieczek organizowanych wzdłuż tych pól, ale ze względu na zamieszkujące tu mniejszości etniczne, których kolorowe stroje przyciągają fotografów. I nie tylko. Wietnamki i Wietnamczycy z innych stron kraju, przyjeżdżają tu, także po to, by założyć na siebie tradycyjny strój któregoś z plemion i paradować w nim, podobnie jak robią to dziewczyny przebierające się w Gejsze będąc w Kioto. Trekking do jednej z wielu wiosek, wśród których najbardziej popularną i położoną najbliżej centrum jest wioska Hmongów, a właściwie obecnie raczej mocno skomercjalizowany skansen, o nazwie Cat Cat, to jedna z największych atrakcji tego miejsca. Kotłujące się u wierzchołka najwyższego szczytu Wietnamu, który znajduje się właśnie tutaj – Phan Xi Păng, dla miłośników tego typu krajobrazów, jest nie lada atrakcją.
Więcej na temat gór i tarasów ryżowych Sa Pa przeczytacie w naszym tekście: Góry i tarasy ryżowe Sa Pa. Cud dla nielicznych. Tam też znajdziecie mnóstwo zdjęć z całodniowego trekkingu oraz nocnej wizyty w centrum kurortu, które zaczęło żyć dopiero po zmroku.
Trang An i Ninh Binh. Ekstrakt z Azji
Wietnamska Prowincja Trang An była nam wcześniej zupełnie nieznana, a nazwa jej stolicy, czyli Ninh Binh, niewiele nam mówiła. Jakże byliśmy niemądrzy! I jak wspaniale, że tutaj przyjechaliśmy. Wiedzieliśmy to od razu, zaraz po tym, jak ujrzeliśmy pierwszą samotną, wapienną skałę „wyrastającą” z pola ryżowego. Bo prowincja ta jest krainą krasowych mogotów, podobnych do tych widzianych już przez nas na Kubie w Vinales, albo też w Tajlandii – na Wyspie Krabi. Te jednak okazały się jeszcze piękniejsze, zwłaszcza, że można je było podziwiać, zarówno z rowerowego siodełka (naszym zdaniem najlepiej jest poruszać się tu rowerem właśnie), ale też z łódki. I spływ po rzece Ngo Dong okazał się hitem naszego wyjazdu. Pokryte soczystą zielenią wapienne wzgórza, rzeka, która wiedzie wzdłuż pól ryżowych (wiosną płynie się wzdłuż jasnozielonych, świeżo obsadzonych pół ryżowych), w listopadzie są one zalane, a miejscowi wykonują tu już tylko prace porządkowe, liczne jaskinie do których wpływamy, wreszcie cisza, przerywana tylko pluskiem wody i skrzeczeniem dzikich ptaków. Innym razem udaliśmy się na rejs z Danh Thang, który wiódł przez miejsca znane z filmu „King Kong”. Tutaj można naprawdę wypocząć, zagubić się wśród ścieżek prowadzących wzdłuż zalanych o tej porze roku pól ryżowych, obserwować brodzące w wodzie kaczko-gęsi (nie potrafiliśmy się zdecydować, czy to kaczki, czy gęsi), podziwiać budzące się do życia wcześnie rano, różowe i białe lilie wodne.
O tej niezwykłej krainie rozpisaliśmy się już jakiś czas temu w tekście Wapienne góry Trang An, cud Wietnamu. Łodziami i rowerami po świecie King Konga.
Katedra w Phat Diem. Osobliwość!
Phat Diem to miejscowość w sercu delty rzeki Song Dai i jedno z centrów katolicyzmu w Wietnamie. Katolików jest tu kilkanaście procent a w miejscowości stoją aż 4 kościoły. Ale jeden jest niezwykły, to katedra, wybudowana w stylu chińsko-wietnamsko-kolonialnym. Po około 25 latach budowy powstała jedna z najbardziej spektakularnych budowli Indochin.
W miasteczku warto zobaczyć też trochę kolonialnej, kolorowej, ale nieco zmurszałej i schowanej zabudowy oraz zaglądnąć też na nietypowy most. Tu piliśmy najdziwniejszą smakowo kawę w życiu. Jeszcze bardziej słoną, typowo wietnamską, gęstą. Więcej o naszym pobycie tam również w powyżej linkowanych artykule.
Cat Ba i Ha Long. Jeden z 7 Cudów Świata.
Na koniec chyba najbardziej znana atrakcja przyrodnicza Północnego Wietnamu. Słynna Zatoka Ha Long, która jest jednym z siedmiu przyrodniczych cudów świata. Choć zobaczyliśmy ją jako pierwszą, tuż po stolicy. Wnioski? Zachwyt, szacunek, fascynacja. Dopiero gdy zobaczyliśmy kolejne miejsca na naszym trasie Ha Long spadła na miejsce 3.
Naszym punktem wypadowym była miejscowość Cat Ba, na wyspie… Cat Ba. Nam udało się zobaczyć południową część zatoki, czyli Lan Ha (Ha Long to przecież ogromny obszar mający setki kilometrów kwadratowych). Rejs łódką wzdłuż rybackich wiosek na wodzie i majestatycznych mogotów, jest oczywiście największą atrakcją tej części Wietnamu. Dobrym pomysłem jest też wycieczka wgłąb wyspy – wielu turystów wybiera wypożyczenie skuterów, my natomiast postanowiliśmy zrobić sobie trekking na Canon Fort Hill. Bardzo przyjemny i z panoramicznym widokiem. Zatoka widziana z góry prezentuje się niezwykle malowniczo. W okolicach Cat Ba można też odpocząć na plaży, co też zdaje się być kuszącą propozycją na zakończenie wycieczki. Absolutnie warto poświęcić przynajmniej dwa dni na to miejsce, trafić z pogodą i wypożyczyć łódkę samodzielnie, bez masówki na imprezowych statkach. Jedyny minus: Dość widoczna antropopresja i rosnące zanieczyszczenie obszaru. Choć to znamy z opowieści i zdjęć. My akurat nie mieliśmy naocznie tego doświadczyć.
Wiele więcej informacji, także praktycznych, na przykład jak się dostać do Cat Ba, znajdziecie w naszym wpisie: Cat Ba i Ha Long Bay. Świeże wrażenia z Cudu Świata
Zdecydowani? To szukajcie lotów z Polski do Wietnamu. Bilety zaczynają się od 1820 zł na Skyscanner. W Air France z Warszawy za około 1950 zł
super podsumowanie
Cześć, na czym polegało wykupienie wycieczki w hotelu do Sa Pa? co mieliście w tzw „pakiecie”:)?
Przejazd bezpośredni sleeperbusem (taniej niż osobno kupować w tym samym), hotel nocleg, śniadanie, obiadokolacja, przewodnik na 1. dzień i na 2 dzień. odbiór z końca trekkingu
Naszym zdaniem dawno się tak nie opłacało kupić pakiet jak tu. Aczkolwiek, jakby to były 3 dni to już można pokombinowac samodzielnie.
Możecie napisać jak wyglądała Wasza podróż po Wietnamie to znaczy skąd dokąd jechaliście autobusami i ile dni poświęciliście na dane miejsce? Wybieramy się w październiku na 14 dni do północnego Wietnamu i chcemy zaplanować jakoś sensownie trasę. Bardzo podobają się nam miejsca na Waszej trasie chętnie zrobili byśmy podobną trasę. Pozdrawiam
Zapraszamy do zobaczenia naszych wszystkich wpisów i vlogów z Wietnamu
Hanoi – Cat Ba – Trang An i okolice – Hanoi – SaPa – Hanoi
Tak właściwie to z jakiej opcji skorzystaliście jadąc do Sa Pa jeśli dwa dni z biura w Hanoi to czy to nie za mało ? Czy może skusić się na opcję 3 dni.
3 dni jak najbardziej optymalne. 2 dni, ale z wyjazdem nad ranem i powrotem w nocy – to nasza opcja
Dziękuję za opis. Chciałam skorzystać z ofert wycieczki zorganizowanej objazdówka Good morning Vietnam wylot 26.12.Po waszym wpisie zaczęlam się zastanawiać primo a może jednak samemu (tam 12 dni 8 tysia od osoby) secundo czy termin byłby dobry?Muszę podumać.
Termin super, ale samodzielnie lotów na ten okres możliwe, że będzie trudno znalezc tanie
Mnie jednak najbardziej w Wietnamie zawiodla ta szeroko polecana kuchnia. Niby taka rozkosz zmysłów, tyle wariantów zup, a potem żywisz się bułkami, bo nic innego nie smakuje 🙂
Tzn nie podeszły Wam ich zupy pho. Bo nam się nie znudziły. Ale co tam te 12 dni zaledwie.